Nie drwijcie sobie z méj staréj bandury,
Że posklejana od dołu do góry,
Jaki pan, taki kram;
Nie drwijcie sobie, że mój głos już stary,
Mało w nim sztuki, ale dużo wiary,
Śpiewam, co w sercu mam.
Nie łajcieże mnie wyuczone wieszcze,
Jeżeli czasem odezwę się jeszcze,
Wszak ci to cichy śpiew;
A za dawniejsze, dawniejsze przewiny,
Żem kiedyś sięgał po wasze wawrzyny,
Niech zmięknie słuszny gniew.
Niegdyś młodemu czucie w piersiach grało,
Że to natchnienie zamarzyłem śmiało,
Nuż śpiewać tak i siak;
Aż głos wasz zagrzmiał: O! mistrzowie sztuki
„Cicho z oklaskiem! Tu barwy, nauki,
Poezyi całkiem brak“.
Wprawdziem Parnasu nie poznał w obozie,
Wszystko się działo w wyrazistéj prozie,
Wzdłuż i wszerz, jak Bóg dał;
Chcieć więc być wieszczem, bez doktorskiéj czapki,
Zdroju waszego nie łyknąwszy kapki
Był to błąd, był to szał.
Zamilkłem, milczę, uwierzyłem, wierzę,
Że w niskiéj tylko kręciłem się sferze,
Za prac moich lichy plon.
Lecz nigdy, nigdy, to potomność przyzna,
Zawiści, zemsty i fałszu trucizna,
Nie tknęły moich stron.
Jakiebądź były méj myśli natchnienia,
Zawsze jednakże aż przez dno sumienia
Czysty ich płynął zdrój;
Karciłem niemi zuchwałą głupotę,
Kochałem niemi prawdy świętą cnotę,
Współbraci i kraj mój.
Stłukliście lutnię w moim młodym ręku,
Niechże przynajmniéj bandury pobrzęku
Nie sięga już wasz gniew;
Jeśli dziś śpiewam, to tylko pacierze,
Za wiernych jeszcze ojczyźnie i wierze,
Łabędzi to mój śpiew.