Głupstwo

Stultorum plena sunt omnia.

Miedzy głupiemi żyjem, głupich znajdziem wszędzie.
Kto z cudzych głupstw nie mędrszy, głupim większym będzie.
KTOŚ.


Zacny mój przyjacielu, nie wiem, czym się dzieje,
Że człek mędrkiem się czyni, im bardziéj szaleje;
Że lubo sam postokroć godniejszym jest, aby
Klektał w szpitalu miedzy swarliwemi baby:
Rad potrząsa sąsiadem i żali się na to,
Że jeszcze z szalonemi nie siedzi za kratą.
Patrz-no na tego mędrka, na ten łeb misterny,
Co opąchał kawiarnie Paryża i Berny,
Co głowę wymeblował modnemi nauki.
Umie robić pomadę, nastrzępiać peruki;
Zna się na wszystkich zgoła księgach, w jaką które
Czy w cielęcą oprawne, czy w baranią skórę.
Dziwnemi się projekty czupryna mu jeży,
Marga jak z babilońskiéj językami wieży,
Chocia w owym niesfornéj gadaniny tłumie
Gładko się wytłómaczyć i jednym nie umie,
I po to tylko jeździł pocztą za granicę,
Aby przywiózł do Polski modne rękawice.
Czyliż taki latawiec upornie nie trzyma,
Że kto nie był w Paryżu, ten rozumu niéma?
Lub kto nie trafi obcym szpaczkować językiem,
Siać mu grykę gdzieś na wsi, nie być politykiem.
Jakby to na romansach i na bredniach lada
Dzielna cnota zawisła i gruntowna rada;
A kto nie zna Katezby, albo Lancellota,
W rozum i obyczaje prawdziwy gołota?

Owóż za nim i fircyk utrefiony cudnie.
Legać mu tylko w betach, nim minie południe,
Albo latać, czy błoto, czy kurz na ulicy,
Jeśli który nie mignie kornet z kamienicy,
Aby tam, bies wie jakie mowy rozpościerał,
A słuchającym gęby tęskliwe rozdzierał.

A przecie tak bezwstydną dumą upojony,
Że choć mu się w mózgowni lęgną ślepowrony,
Choć ledwie trafi biedny sens z głowy wyłatać,
Choć mu kozom ogony, nie rymom zaplatać,
Choć mu wierzgać u fary na pniu miedzy żaki:
Bierze pracownych piórek dzieła na przetaki.
I tonem prawodawczym swoje głupstwo zdobi,
Ganiąc w drugim, czego sam nie zna i nie zrobi.

A ów-że gryzipacierz, wilk w baraniéj skórze,
Co kościanemi gałki pobija na sznurze!
Już na wszystkich obrazach polizał pokosty,
Podziurawił łysiną cerkiewne pomosty;
Co się boi przestąpić krzyżyka ze słomy,
A on sam łgarz i pieniacz i zdzierca łakomy,
Niewdzięczny dobrodziejom, którzy go z barłogu
Dźwignąwszy, na honorów postawili progu,
Pyszna sowa na orlim gnieździe, pęcherz żywy,
Co mu chude wyrównał boki wiatr życzliwy: —
Czyliż się za świętego nie udaje człeka,
Że każdego oczerni, każdego oszczeka?
Że jakby go powszechnym kto zrobił cenzorem,
Na wszystkie stany płytkim targa się ozorem?
Na wszystkich przez skopcone patrzy okulary;
Tnie, czy mu pod kieł młody, czy się namknie stary.
A nabożną opończą kryjąc własne zbrodnie,
Ostrzy miecze na bliźnich, zażega pochodnie.

Z drugiéj strony panoczek bez wiary, bez duszy,
Zabrnąwszy w dzikie błędy ledwo nie po uszy,
Odbiera władzę Bogu występnych karania;
Piekło burzy walecznie, djabły precz rozgania.
Wdziera się gruby nieuk do pańskiéj świątnicy,
A nie wie, co się marzy w jego własnéj łbicy.
Więc brzydkiego za model wziąwszy Epikura,
Żyje, jak rozbestwiona każe mu natura,
I tak mniema, że po to na świat się urodził,
Aby tylko brzuch tuczył, a niecnoty płodził.
Bo u niego na świecie równa wszystkich dola:
Ni człek, ni pies nie idzie w Elizejskie pola.
Powiedz-że mu by słówko, że ten twórca nowy,
Ten zuchwały rozwalacz przedwiecznéj budowy,
Wznieca chęć do występków, a gasi do cnoty;
Wnet cię on miedzy chytre postrzyże dewoty;


Lub zbywając błyskotnym z kogoś tam wierszykiem,
Nazwie głową szczerbatą, albo fanatykiem.

Jednym słowem, ktoby chciał opisać dokładnie
Wszystkich takowych mędrków, rychléj pewnie zgadnie,
Wiele ruchawy żydek na jeden miesiączek
Nakosztuje zębami u złota obrączek;
Wiele się do szpitala podrzutków przysporzy;
Wiele chorych niebiegły cyrulik umorzy;
Wiele z pańskiego boru chłop ukradnie drągów;
Wiele zdzierca ekonom nachwyta szelągów;
Wiele razy na koźle stangret naklnie pana,
Tłukąc się z nim po nocy od samego rana;
Wiele głodny literat nowin nawytrzęsa,
Nim się zjawi na stole tłusta sztuka mięsa;
Albo (bo któż to zgadnie i kto to wyliczy?)
Wiele chłopców na kwartał bakałarz oćwiczy.

Lecz po co, jako wróbel na nici napięty,
Skaczę, odbiegszy płocho rzeczy przedsięwziętéj?
Wybaczcie mi, co powiem, greccy sapienci,
Że się i wam, jak drugim ludziom, we łbie kręci.
Niémasz nigdzie prawdziwéj mądrości na świecie;
Wszystko się po staremu na nim zawsze plecie.
Wszyscy ludzie bez braku chorują na głowę,
Choć jeden wziął funt głupstwa, a drugi połowę.
A jako w głuchéj puszczy, którą miedzy krzaki
Różnoprzechodnie zewsząd pokreśliły szlaki,
Błądzą ślepi wędrowcy; i choć w jednym lesie,
Każdego błąd przeciwny w inną drogę niesie.
Tak się biedny człek kręci, tak obraca młyńcem,
Gdzie go wilczym zawodna myśl wiedzie gościńcem,
I choć się często widział z Paryżem i Rzymem,
Częściéj jeszcze w swéj głowie zostaje pielgrzymem.
To gorsza, że lubo mu kto chce dobrze radzić
I na bity tor z krętych manowców prowadzić,
Ani chce błędu poznać, ani prawdy słucha,
Pełen o swym rozumie wysokiego ducha.
I tylko się zdań mylnych kierując ślepotą,
Nie ma wstydu istotnych wad nazywać cnotą.
Więc niechaj z méj nauki ten tylko korzysta,
Komu jeszcze na przestrzał wiatr w głowie nie śwista,
Który jeszcze rozumu do szczętu nie gubi,
I chocia sam źle czyni, prawdy słuchać lubi.


 Te są, mym zdaniem, mędrca prawdziwego znaki:
Kto jest mądrym, a nie chce mówić, że jest taki;
Który na swym niezawsze polega rozsądku,
Bo się i najmędrszemu czasem urwie wątku;
Kto sam na się surowy, jeśli w czym wykracza,
A bliźniego omyłki łaskawie przebacza;
Kto ma oko na siebie, ani się zawiśnie
Nawet z urzędu w obce postępki nie ciśnie,
Ale jeśli wyciąga potrzeba, upomni,
Pamiętając, że wszyscy ludzie są ułomni.
Lecz złośliwa natura do tego nas wiedzie:
Cudze piszem na głazie, a swoje na ledzie.
I pan i hajduk broi, pan i hajduk pije,
Pan i hajduk niewinnie człowieka pobije;
Równe obu występki: pana nikt nie sfuka,
A pachołcy przy kozie opiorą hajduka.

Każdy sobie podchlebia, każdy mądrym sobie.
Spytałem raz łakomcy: „Miły panie Jobie,
Jakiż to, proszę, sposób życia u waszeci?
Nigdy się w domu jego kuchnia nie oświeci.
Trzema-ś chatę przed gośćmi obwarował płoty!
Czy piątek, czy niedziela, na stole suchoty.
Chleb jadasz za pieczyste, rzodkiew za selery,
A pod pomostem dyszą krzyżowe talery.
Gdyby się każdy człowiek z tą naturą rodził,
Jużby dawno świat z torbą miedzy dziady chodził.
Djabeł-to po twéj śmierci pewnie powyciąga,
A zły synal na pogrzeb nie da i szeląga.“
„Milcz — odpowie mi — głupcze! Niechaj z głodu więdnę,
Wolę prowadzić życie mądre i oszczędne.
U mnie wszystko w pieniądzach; ja gdy patrzę na nie,
I za dobrą mi suknią i za obiad stanie.“

Mówiłem raz drugiemu: „Mój paneczku młody,
Żal mi, że tak ojcowskie marnujesz dochody.
Cały-ś dwór pochlebcami i błazny osadził,
Aby z nich każdy tylko o swym dobru radził,
A okleśniwszy pańską z pieniędzy kozicę,
Uszedł bez opowiedzi zdrajca za granicę.
Do czego się przydadzą te złote karytki,
Te w strojach i napojach niesłychane zbytki,
Na które obarczony ciężkim kmiotek pługiem,
Gmerze w roli do znoju pod groźnym kańczugiem,


Aby co on w ostatnim przysporzy ucisku,
Zjadał nikczemny próżniak na jednym półmisku.“
Chciałem mu coś przytoczyć o jego pradziadu,
Lecz mię on głupcem chlusnął przez łeb bez układu.
Więc z takową od kilku odszedszy odprawą,
Że ja sam, co-m to mówił, mam głowę dziurawą,
Będęż łajał wzajemnie? A czytelnik baczny
Niech osądzi, jeżeli-m w zdaniu mym opaczny.
Głupi, kto się bez serca i bez sił junaczy;
Kto języka nie umie, a książki tłómaczy;
Kto dobiera nie podług stanu swego żony;
Bo albo sam gryźć musi, albo być gryziony.
Kto z kości zysku szuka, z kart fortunę kleci;
Bo co mu z wiatrem przyszło, to z wiatrem uleci.
Głupi, kto chce mieć kredyt przez same wykręty,
Komu buczno w czuprynie, chocia zimno w pięty;
Głupi, kto z wydatkami przychodu nie mierzy;
Kto się lada czym trwoży, lada czemu wierzy;
Kto kupuje na kredyt, a podobno i ty,
Kupcze, co gołyszowi dajesz na kredyty.
Głupi, który po szkodzie żałuje utraty,
Który wyśmiardłe babsko bierze dla intraty;
Głupi, kto się bez głowy w sprawy głowne wtrąci,
Bo je, miasto porady, bardziéj jeszcze zmąci;
Kto się na kredytora swojego komosi,
Że go albo o procent, lub o sumę prosi;
Kto formuje projekty tylko na papierze;
Kto nie kończy roboty, gdy ją przedsiębierze;
Kto ścisłą poufałość zabiera z nierównym;
Kto z księgi gospodarzem, ze szkoły wymównym;
Kto się nie tym, do czego urodził, rad bawi;
Kto wtenczas prawdę mówi, kiedy nie poprawi;
Kto na gminu prostego gadania uważa;
Kto się o lada słówko i żarcik uraża;
Kto... lecz mi już i karty do pisma nie staje;
A podobno z poboczy słyszę, że ktoś łaje.
Wybaczcie mi, panowie! jeśli daléj trochę
Uniosły mię do rymów chęci wiatropłoche.
Zwyczajna-to poetom i muzykom wada:
Jeden czasem gra nadto, drugi nadto gada.
1771, Zab. III, 271 — 86.

Czytaj dalej: Balon - Adam Naruszewicz