Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

mi się wydaje,że to się po prostu WIE, CZUJE.
Sama wiesz co cie interesuje i to jakoś tak samo z siebie idzie.
Wiesz na przykład, że nie mogłabyś żyć nie robiąc w życiu tego czy innego.

Ale skoro ty jeszcze nie wiesz to znaczy że emocjonalnie do pewnych rzeczy nie dojrzałaś.

poczekaj.....to samo przyjdzie...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Chciałoby się na skróty, co?.. ;)
Niestety, nie ma recepty na życie, bo każde życie jest inne. To Twoje życie, Ty je tworzysz, i tylko Ty wiesz, jakie ma być. Nie można realizować cudzych recept, bo zamiast przepisu na szarlotkę trafi Ci się kaczka po prowansalsku i co wtedy?... Nie tylko nie masz odpowiednich składników, ale w dodatku może nie lubisz kaczek.
Zastanów się, czego Ty chcesz. Pamiętaj, że z próżnego nawet Salomon nie naleje - najpierw musisz wziąć coś dla siebie, żeby potem móc dać to innym. A więc bądź szczera sama ze sobą i zastanów się, czego tak naprawdę TY chcesz. Dobry malarz potrafi dawać ludziom równie wiele, co, powiedzmy, lekarz, pracownik domu dziecka czy wolontariusz w Afryce. Ważne, by to, co się robi, robić z pasją i zamiłowaniem.
Recepta na Twoje życie jest w Tobie. Poszukaj jej. I pamiętaj, że nic nie jest na zawsze - zawsze możesz zmienić swoją drogę, jeśli uznasz, że poszłaś w niewłaściwym kierunku, a doświadczenia, które zdobędziesz błądząc - wzbogacą Cię i wiele nauczą. Błądzenie nie jest wcale bezużyteczną stratą czasu, więc nie bój się, że podejmiesz złą decyzję. O ile to będzie Twoja decyzja - zawsze będzie w jakiś sposób dobra.
Pozdrawiam, j.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Lewis Carroll, Przygody Alicji w Krainie Czarów, tłumaczenie M. Słomczyński, Czytelnik, Warszawa 1975:


- W którą stronę mam iść??- zapytała Alicja

- To zależy gdzie chcesz iść - odpowiedział królik

- Ale ja nie wiem gdzie chcę iść?

- W takim razie co za różnica gdzie pójdziesz?

___


a więc - improwizuj
i patrz w duszę ludziom


__
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Lewis Carroll, Przygody Alicji w Krainie Czarów, tłumaczenie M. Słomczyński, Czytelnik, Warszawa 1975:


- W którą stronę mam iść??- zapytała Alicja

- To zależy gdzie chcesz iść - odpowiedział królik

- Ale ja nie wiem gdzie chcę iść?

- W takim razie co za różnica gdzie pójdziesz?

___


a więc - improwizuj
i patrz w duszę ludziom


__




i to jest najwłaściwsza odpowiedź,
- krótka i do rzeczy.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



u mnie pod blokiem, tzw. blokersi też znaleźli swoją drogę;
codziennie, niemal namiętnie spotykają się przed jedną z bram wejściowych
i pierniczą o wszystkim, o czym tylko można; o kasie, o laskach, o piwie, o dyskotece etc.
A mają po 19-22 lata. Aż dziw bierze, że nie zauważają jak bezcenny czas szybko ucieka.
Czas, w którym ścigają się szczury, a tu taka beztroska.
Ich błądzenie nie zaliczam do użytecznego czasu. Na 100% to błądzenie ich nie wzbogaca.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



u mnie pod blokiem, tzw. blokersi też znaleźli swoją drogę;
codziennie, niemal namiętnie spotykają się przed jedną z bram wejściowych
i pierniczą o wszystkim, o czym tylko można; o kasie, o laskach, o piwie, o dyskotece etc.
A mają po 19-22 lata. Aż dziw bierze, że nie zauważają jak bezcenny czas szybko ucieka.
Czas, w którym ścigają się szczury, a tu taka beztroska.
Ich błądzenie nie zaliczam do użytecznego czasu. Na 100% to błądzenie ich nie wzbogaca.
A ja bym powiedziała, że oni nie dokonali wyboru, tylko uciekają przed nim. Nie żyją, tylko wegetują. Poza tym - nigdy nie wiadomo, co z nich wyrośnie. Oglądałeś Trainspotting?..
Pzdr., j.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


A ja bym powiedziała, że oni nie dokonali wyboru, tylko uciekają przed nim. Nie żyją, tylko wegetują. Poza tym - nigdy nie wiadomo, co z nich wyrośnie. Oglądałeś Trainspotting?..
Pzdr., j.

To jest dopiero przykra opinia. Czy wegetacja nie jest formą życia? Poza tym ja nie uważam, że oni trwonią czas, bo niby co to znaczy nie trwonić czasu? Robić coś pożytecznego? A co to jest to pożytecznego? Może osiągać wykształcenie? Może zdobywać pieniądze? A może czytać książki? ;))
Najistotniejsze jest to, żebyś nie miała poczucia marnowanego czasu i żeby stres był Ci obcy. O to tylko chodzi, bo niezależnie co robisz (możesz sobie stać w bramie i piwo spijać), grunt, żebyś czuła się bezpieczna i spokojna.

"Od wieków to samo pragnienie w człowieku, chęć oszukania czasu, zabicia przemijania lęku."
Wystarczy być ponad tym ;))
Naprawdę sądzisz, że czują się bezpieczni i spokojni?.. Nie mówię o danym momencie, gdy stoją z kumplami w bramie i piją piwo, tylko w ogóle. Poza tym - rozmawiamy o życiu, a nie unikaniu go. Wegetacja to nie życie, to trwanie w zawieszeniu.
Nie da się żyć bez stresu - stres to naturalna reakcja na zmianę a życie to zmiany. A to, że się nie ma poczucia marnowanego czasu nie znaczy jeszcze, że się go nie marnuje.
Pzdr., j.
PS. Myślisz, że przeciętny pan żurek nie ma stresu i lęków?.. A ciągła troska o to, skąd wziąć następną flaszkę?.. ;)
Pzdr., j.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To jest dopiero przykra opinia. Czy wegetacja nie jest formą życia? Poza tym ja nie uważam, że oni trwonią czas, bo niby co to znaczy nie trwonić czasu? Robić coś pożytecznego? A co to jest to pożytecznego? Może osiągać wykształcenie? Może zdobywać pieniądze? A może czytać książki? ;))
Najistotniejsze jest to, żebyś nie miała poczucia marnowanego czasu i żeby stres był Ci obcy. O to tylko chodzi, bo niezależnie co robisz (możesz sobie stać w bramie i piwo spijać), grunt, żebyś czuła się bezpieczna i spokojna.

"Od wieków to samo pragnienie w człowieku, chęć oszukania czasu, zabicia przemijania lęku."
Wystarczy być ponad tym ;))
Naprawdę sądzisz, że czują się bezpieczni i spokojni?.. Nie mówię o danym momencie, gdy stoją z kumplami w bramie i piją piwo, tylko w ogóle. Poza tym - rozmawiamy o życiu, a nie unikaniu go. Wegetacja to nie życie, to trwanie w zawieszeniu.
Nie da się żyć bez stresu - stres to naturalna reakcja na zmianę a życie to zmiany. A to, że się nie ma poczucia marnowanego czasu nie znaczy jeszcze, że się go nie marnuje.
Pzdr., j.
PS. Myślisz, że przeciętny pan żurek nie ma stresu i lęków?.. A ciągła troska o to, skąd wziąć następną flaszkę?.. ;)
Pzdr., j.

;))
Zastanawia mnie skąd Ty możesz wiedzieć, jak czuję się Pan stojący w bramie; skąd pewność, że po wypiciu piwa, wracając do domu dopadają go problemy z których wynika stres? Może akurat poprzez swoją mądrość wyrobił sobie taką właśnie metodę na spokojne życie: pójść do pracy, wypić piwo, usiąść przed TV. Błogosławiony schematyzm! Bo i lubi piwo, i lubi TV, proste.
"Wegetacja to nie życie tylko trwanie w zawieszeniu", taa. Naprawdę? A co Ty nazywasz wegetacją? Bo mi się wydaję, że to pojęcie względne, a już na pewno indywidualne: dla mnie wegetacja to wspinanie się po szczeblach kariery, natomiast zapewnienie sobie bytu (jakikolwiek on by nie był)i spokoju, to szczyt rozumności.
Oczywiście, że nie da się żyć bez stresu; faktem jest, że stres jest reakcją na zmiany, ale właśnie dlatego warto się określić, ustalić pewne priorytety i zakotwiczyć tak, aby niespodziewanych zmian (tych stresogennych) było jak najmniej - Pan z bramy ma na to swoją metodę i chwała mu za to.
Najgorsze jest to, że nie chcesz zrozumieć iż dla Ciebie wielu ludzi marnuje czas stojąc w bramie, a dla nich Ty marnujesz czas próbując gorączkowo "zrobić coś ze swoim życiem", bo w przeciwnym razie targałoby Tobą poczucie bezsensu.
Pozdro

PS
Przeciętny "żurek" nie jest uzależniony od alkoholu tak jak to raczysz sugerować obnażając swoje stereotypowe rozumowanie. Pozdr
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Joaxii
Trainspotting nie oglądałem,
oglądam życie na bieżąco już przez niespełna 70 lat,
to mi wystarcza;)
A z Twoimi opiniami nie zgadzam się, ale to nieważne.
Ważne, że lubię czytać Twoje wiersze.
I nie będę dalej się rozpisywał, bo to temat morze;
filozofii życia multum, mnie osobiście odpowiada pesymistyczna mistrza Artura
Schopenhauera - stronię od ludzi, przepadam za samotnością ..... we dwoje;)
Ale gdybym miał temat ciągnąć dalej, to pociągnąłbym go
od przytoczenia ewangelicznego:

"Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów,
a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi..."
:)
Pozdrówka zza miedzy:)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


uhm, to metoda na beznadziejną robotę, za gówniane pieniądze, to metoda na ględzącą babę, która kiedyś może była ładna, to metoda na frustrację, że tyle jest rzeczy, na które nigdy w życiu nie będzie sobie mógł pozwolić...


szczytem rozumności jest znaleźć środek pomiędzy komfortem i jakością życia, a ilością pracy...
tak się zastanawiam, skąd ty wiesz, z czym wiąże się "wspinanie po szczeblach kariery", bo raczej z autopsji to nie bardzo;)
to tak a propos wytykania innym ekstrapolowania:D



ty też masz swoją metodę: błazeństwo, choć nie powiem, finezyjne; i tak samo jak metoda Pana z bramy nie mówi całej prawdy o nim, jego lękach i motywacjach, tak samo twoja nie mówi całej prawdy o tobie; wpadasz w pułapkę skrajnego relatywizmu, mój drogi, na razie tylko portalowo, mam nadzieje, że nie życiowo;)

a skąd wiesz, że "gorączkowo"? tak się składa, że miałem przyjemność poznać Joannę osobiście i zdecydowanie nie wygląda na osobę, która działa gorączkowo;)

a teraz serio: ludźmi najczęściej targa poczucie pustki - brak oparcia, fakt, że nie potrafili zbudować wokół siebie małego świata dającego poczucie bezpieczeństwa; takie poczucie daje "spełnienie" w kilku sferach życia: bytowej, zawodowej, rodzinnej, towarzyskiej i jeszcze by się znalazło; "wspinanie się po szczeblach kariery" na sposób skrajny jest pewną anomalią - to przeciwny czubek kijka do tego z kolesiami w bramie - i jedni i drudzy coś zmarnowali, bądź marnują, i jedni i drudzy tchórzą bądź stchórzyli; i jedni i drudzy czymś się tłumaczą i jedni i drudzy redukują dysonans poznawczy, czyli nadrabiają miną mówiąc po ludzku

metoda? być może, tylko co to za metoda, jeżeli poprzez moje marnowanie czasu, jednocześnie marnuję życie mojej kobiety, moich dzieci, moich bliskich; jeżeli jestem źródłem wiecznej zgryzoty dla nich i w efekcie obciążam ich emocjonalnie i ekonomicznie moją "metodą"?

taka metoda to luksus dostępny tylko dla tych, którzy są albo sami na świecie, albo kompletnie bez sumienia; tych drugich pomijam, ci pierwsi... chyba nie odczuwają swojej sytuacji jako luksusowej

i jak wybrniesz z tego relatywisto?;)


kto to jest "żurek"??
Opublikowano

1.
W tym wypadku Twój subiektywizm nie może być argumentem w żaden sposób. Poza tym również myślisz stereotypowo; zapewne przysłowiowy Pan w bramie to w Twoim mniemaniu sześćdziesięcioletni neurotyczny staruszek, który dawno zatracił kontakt z rzeczywistością, bo dziennie wypija zbyt wiele alkoholu tragicznej jakości; a idzie o to, że "brama" wyłącznie przedstawia pewien rodzaj wyboru - można ją wymienić na zupełnie inny wariant, bo i nie mówimy o sześćdziesięcioletnim staruszku (analogicznie też nie o piędziesięciopięcio letniej kobiecie - piękności;D). A to że jest mnóstwo rzeczy, które mogą się podobać i które zapewne "przydałyby się" świadczy o tym, że trzeba je mieć? Że warto w ogóle o tym myśleć?
Za bardzo porównujesz sytuacje z własnym życiem, które już zostało poddane istotniejszym wyborom. Nie pozostawiasz też miejsca na inne warianty spędzania czasu niż tworzenie "podstawowej komórki społecznej".

2.
Komfort proszę Pana dla różnych ludzi znaczy co innego, także nie można jednoznacznie stwierdzić, ze komfortem jest posiadanie takiej ilości pieniędzy, która spełni Twoje zachcianki; bo nawet jeśli, to i tak trzeba te zachcianki selekcjonować, bo wszystkiego mieć nie możesz; a zawsze można by chcieć mieć więcej, lepiej, wygodniej...
Błędne koło zaczyna się tutaj właśnie.

Aleś teraz powiedział. Dla mnie słowo "kariera" jest trochę bardziej pojemne i nie odnosi się wyłącznie do pracy zawodowej. Równie dobrze można powiedzieć, że studiowanie to też rodzaj starań, które mają za zadanie doprowadzić mnie do konkretnej pracy zawodowej, która wyposaży mnie w odpowiedni fach.
Wszystko zaczyna się z momentem, kiedy nabierasz tej świadomości. Sęk w tym, że często ten perspektywiczny "cel" okupiony jest nierównoważnie stresogennymi zadaniami.

3.
Też mi nowość. To się odnosi do każdego. Ja jestem zbudowany na kompleksach i Ty jesteś na nich zbudowany - każdy jest, choć w różnym stopniu i nie zawsze ze świadomością tego. Twoja osobowość to rzecz psychiki, której sam do końca nie znasz, ale znasz ją lepiej od osób zewnętrznych.
Myślisz że Twoje asekuracyjne zachowanie na tym portalu mówi całą prawdę o Tobie? ;))

4.
Nieprawda. Ludźmi targa poczucie pustki, bo nie potrafią sobie uprzytomnić, że w życiu nie najważniejsza jest realizacja zawodowa czy towarzyska, która została zaprzepaszczona bezpowrotnie; to kwestia nieumiejętności uświadomienia sobie, że życie to proces ciągłych strat - oswojenia tego stanu rzeczy jesteśmy uczeni od początku do końca. Zaprzepaszczona możliwość realizacji zawodowej nie powinna być powodem żadnej traumy z której wynika poczucie pustki.
Nie można mieć wszystkiego, a ludzie nadal starają się udowodnić, że można. Dlatego te Twoje "sfery życia" powinny być traktowane hierarchicznie, i jeśli już ktoś zdecydował realizować się w sferze rodzinnej, powinien mieć świadomość, że to pochłania tą ilość energii, której nie będzie mógł wykorzystać w sferze innej. No chyba że jest taki supermenem, którego nic nie stresuje ;))

5.
Uważam, że założenia relatywizmu zarówno etycznego jak i moralnego, są słuszne.

PS
Nie wiem kto to "żurek"; domyślam się; Joaxii pewnie wie ;))

Opublikowano

1. W tym punkcie, mój drogi, twoja wypowiedź niesie tylko usilną chęć polemiki, czego dowodem jest brak precyzji wypowiedzi oraz imputacje. Bo o jakim subiektywizmie piszesz? Moim, ogólnym? Na jakiejś konkretnej podstawie, czy w wyniku "oczywistej oczywistości"? To tak wyglądają dyskusję z tobą, kiedy się ciebie delikatnie podrażni, relatywisto?
Stwierdzenia typu "zapewne dla ciebie..." już tutaj bywały - to z kolei jest styl dyskusji, który można nazwać: "opowieści dziwnej treści na temat dyskutanta". Skąd wiesz, z czym coś porównuję i jakie możesz mieć pojęcie o wyborach, których musiałem dokonać? Skąd wiesz na tyle dużo na mój temat, że aż uznajesz za stosowne zrobić z tego argument?
I wiesz, dlaczego twoje argumenty "relatywistyczne" są śmieszne? Bo przebija z nich fałsz. Bo jedyna niewiadoma, jaka z nich przebija, to rozstrzygnięcie, czy nie wiesz, o czym piszesz, czy cynicznie się zgrywasz. Dlaczego - o tym dalej.

2. Głodne kawałki. Co wynika z twoich komunałów o różnicach indywidualnych, z mądrości w stylu "wszystkiego mieć nie możesz"? W czym dokładnie widzisz "błędne koło"?

A kariera? Dotyczy przede wszystkim osiągnięć. To konkrety. I nie wiem, gdzie ja napisałem, że utożsamiam karierę z życiem zawodowym. Fakt, zazwyczaj do niego właśnie się sprowadza. Ale nawet jeśli nie, to i tak wymaga konkretów - dokonałem, przeprowadziłem, zakończyłem sukcesem itp itd.
Stresogenne zadania? Zależy od skali. To tak jak ze sportem - niektórzy uprawiają w weekendy i nieco się zmęczą, a niektórzy mają pęd do wyczynu i ryzykują zdrowiem, balansują na krawędzi niebezpiecznej dla organizmu itp itd. Nie rozumiem, do czego ma prowadzić takie rozumowanie. Nie chcesz się przemęczać i stresować: nikt ci nie każe. Tylko nie dorabiaj do tego ideologii. Nie twórz na siłę reguł, które niby łamiesz, bo nie ma takich reguł. Chyba, że presja rodzinna, czy coś... ale nie można na tej podstawie wyciągać wniosków socjologicznych.

3. Pewnie, że żadna nowość. Jednak co do kompleksów - mylisz się. W pewnym momencie człowiek się do nich przyzwyczaja, przestaje się wstydzić i kompleksy znikają. Tyle że należy rozróżnić sytuacje, gdy zachowania są fasadowe i służą za maskę. Strawiłem 10 lat życia na błazenadę, więc wiem, o czym piszę.
Nie. Ale ja nie używam uproszczonego schematu zachowania przedstawionego w sposób fałszywy tak, aby pasował do postawionej przeze mnie tezy. Osobiście mnie rusza to, że w sposób cyniczny przedstawiasz kwestię alkoholową. Ja tę kwestię bardzo dobrze znam. Z autopsji jako DDA i niedoszły (na szczęście) AA. I znów powracam do wniosku - albo jesteś tak przerażająco cyniczny, albo nie zdajesz sobie sprawy z tego, co ci się zapałętało na język.

4. Przeceniasz rolę stresu. I nie zauważasz tego, że piszę o tchórzostwie, jako ważnym czynniku. Tu nie chodzi o straty. Tu chodzi o świadomość porażki wskutek własnych ucieczek, co wpędza człowieka w spiralę kolejnych ucieczek. Nieważne, czy eskapizm wyrazi się poprzez praco- czy alkoholizm. Co za różnica.
Niezrównoważenie się zdarza. Ale niemożność osiągnięcia wszystkiego rozstraja raczej ludzi młodszych niż starszych...

5. Postawa pijaka, który stoi na stanowisku, że wcale nikogo nie krzywdzi swoim piciem to też relatywizm. Można przyjąć, że on w swojej percepcji nie widzi swojego negatywnego wpływu na otoczenie, nieważne, czy pewne informacje blokuje nieświadomie, czy też jest zamroczony ostatecznie. Z jego punktu widzenia takie twierdzenie może być prawdziwe. Ale ja wątpię, czy to jest słuszne.

ps. Piszę to wszystko z uwzględnieniem swojego życiorysu, rzecz jasna, który obfitował w mało spektakularne wydarzenia, takie jak kilkumiesięczne cugi, dwie depresje, bójki z ojcem, doprowadzanie do łez matki, życie robola, życie głodne, trzykrotne porzucenie studiów i inne fajne. Reasumując - z perspektywy 10 lat wymądrzania się i relatywizowania.:)
Wiesz, taki zblazowany, zawsze najmądrzejszy i bez wyników.:) A wyniki się liczą, oj liczą, nawet dla artystów-wykolejeńców.:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To nie "usilna chęć polemiki", ale osobisty obowiązek zareagowania na Twoje zarzuty, które są dla mnie niedopuszczalnie kategoryczne i naturalnie się z nimi nie zgadzam ;))
Subiektywizm i głodny kawałek to "beznadziejna robota" i "gówniane pieniądze". To Ty przyczepiłeś łatkę Panu, który lubi wypić piwo, że jest sfrustrowany, bo ma "ględzącą babę". I to nie ja cynicznie podchodzę do kwestii alkoholizmu szufladkując ludzi lubiących wypić piwo na boku pod blokiem. Ty roztoczyłeś wizję niedołężnego frustrata, którego jedynym komentarzem i najprostszym wyborem jest codziennie zalewanie się przed przekroczeniem progu mieszkania, bo i baba na głowie i beznadziejna praca za pasem - dotykasz kwestii patologicznych jednostek uwikłanych w szpony nałogu, a to zupełnie odrębny temat.
Co do Twojego życia to masz rację - nie mam prawa go podsumowywać ani opierać na tym swoich argumentów, bo nie wiem jak to jest i bazuje wyłącznie na domysłach, zgoda; pomijając fakt, że o wszystkich kluczowych problemach, które Cię w życiu dotykały a które oględnie wyłuszczyłeś w akapicie poniżej, wspominałeś już na tym forum (poza epizodem alkoholowym), a ja jestem pamięciowo skrupulatny.
Fakty są jednak takie, że określiłeś się emocjonalnie, ustabilizowałeś i postawiłeś na życie partnerskie; co wiąże się z całym szeregiem zmian - przypuszczałem naiwnie, że może, jako praktyk, właśnie do tego się odwołujesz. Myliłem się najwidoczniej; moja wina.




Nie napisałeś, ale nie bez sarkazmu zasugerowałeś, że ze wzgledu na mój wiek, nie jestem nawet uprawniony do
używania takich słów jak "kariera", przyznasz. A konkrety to każdy zaliczony rok i złożony w czerwcu indeks w dziekanacie.
Natomiast jeśli idzie o stresogenne zadania, to niepotrzebnie zbyt emocjonalnie się z nim wyrwałem, ale akurat na moim przykładzie wiem, że bywają one wyjątkowo groźne, bo poprzez ich nawał już parokrotnie dopuszczałem do przebudzenia drzemiącej we mnie głębokiej melancholii i zobojętnienia, które w efekcie prowadziły nawet do niewyjaśnialnego obłędu, na który ciężko doraźnie zaradzić - może to nieprzystosowanie, ale nawet jeśli, to trzeba się z tym uporać uświadamiając sobie błahość trosk, które są odpowiedzialne za ten stan rzeczy. Może doradzisz lepszą postawę.



Wcale się nie mylę, bo wcale nie powiedziałem, że z kompleksów sie nie wyrasta (to byłaby dopiero tragedia!).
Nie zmienia to jednak faktu, że są one czynnikiem kształtującym osobowość, a już na pewno mają wpływ na późniejsze życie.
Nie wiem co to znaczy "zachowania FASADOWE służące za maskę", więc uznaję, że się nie mylisz i przyznaję rację ;))



Spirala ucieczek i jej skutek to rzecz wiadoma. Mnie bardziej interesuje to, jakie Ty widzisz rozwiązanie i radę dla ludzi, którzy uciekli tak daleko, że już nie mogą zawrócić.
Chodzi o ludzi, którzy mają niewielkie szanse na zmianę swojej sytuacji, bo zabrneli w zaniechaniach tak daleko, że pozostaje tylko rozpacz. Sądzisz że to wina chaniebnego tchórzostwa, a ja twierdze, że to tchórzostwo jest racjonalną reakcją.



Do tego się nie odniosę, bo nawet nie przyszło mi do głowy, żeby roztrząsać taki problem.



Widzisz, sam przyznajesz że z uwzględnieniem życiorysu. Moje głupie stanowisko twierdzi, że lepiej dla Ciebie stać się nie mogło.
;))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Naprawdę sądzisz, że czują się bezpieczni i spokojni?.. Nie mówię o danym momencie, gdy stoją z kumplami w bramie i piją piwo, tylko w ogóle. Poza tym - rozmawiamy o życiu, a nie unikaniu go. Wegetacja to nie życie, to trwanie w zawieszeniu.
Nie da się żyć bez stresu - stres to naturalna reakcja na zmianę a życie to zmiany. A to, że się nie ma poczucia marnowanego czasu nie znaczy jeszcze, że się go nie marnuje.
Pzdr., j.
PS. Myślisz, że przeciętny pan żurek nie ma stresu i lęków?.. A ciągła troska o to, skąd wziąć następną flaszkę?.. ;)
Pzdr., j.

;))
Zastanawia mnie skąd Ty możesz wiedzieć, jak czuję się Pan stojący w bramie; skąd pewność, że po wypiciu piwa, wracając do domu dopadają go problemy z których wynika stres? Może akurat poprzez swoją mądrość wyrobił sobie taką właśnie metodę na spokojne życie: pójść do pracy, wypić piwo, usiąść przed TV. Błogosławiony schematyzm! Bo i lubi piwo, i lubi TV, proste.
"Wegetacja to nie życie tylko trwanie w zawieszeniu", taa. Naprawdę? A co Ty nazywasz wegetacją? Bo mi się wydaję, że to pojęcie względne, a już na pewno indywidualne: dla mnie wegetacja to wspinanie się po szczeblach kariery, natomiast zapewnienie sobie bytu (jakikolwiek on by nie był)i spokoju, to szczyt rozumności.
Oczywiście, że nie da się żyć bez stresu; faktem jest, że stres jest reakcją na zmiany, ale właśnie dlatego warto się określić, ustalić pewne priorytety i zakotwiczyć tak, aby niespodziewanych zmian (tych stresogennych) było jak najmniej - Pan z bramy ma na to swoją metodę i chwała mu za to.
Najgorsze jest to, że nie chcesz zrozumieć iż dla Ciebie wielu ludzi marnuje czas stojąc w bramie, a dla nich Ty marnujesz czas próbując gorączkowo "zrobić coś ze swoim życiem", bo w przeciwnym razie targałoby Tobą poczucie bezsensu.
Pozdro

PS
Przeciętny "żurek" nie jest uzależniony od alkoholu tak jak to raczysz sugerować obnażając swoje stereotypowe rozumowanie. Pozdr
Bardzo zabawne. Ciekawe w którym miejscu powieidzałam, że uczestnictwo w wyścigu szczurów jest życiem?.. Może najpierw przeczytasz uważnie wszystkie moje wypowiedzi, potem postarasz się je zrozumieć, a dopiero wtedy rozpoczniesz dyskusję?...
dziękuję i dobranoc, pzdr., j.
PS. Nie, oczywiście przeciętny żurek to całkowicie trzeźwy filozof zgłębiający niedostępne dla przeciętnych zjadaczy chleba zakamarki rzeczywistości.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



;))
Zastanawia mnie skąd Ty możesz wiedzieć, jak czuję się Pan stojący w bramie; skąd pewność, że po wypiciu piwa, wracając do domu dopadają go problemy z których wynika stres? Może akurat poprzez swoją mądrość wyrobił sobie taką właśnie metodę na spokojne życie: pójść do pracy, wypić piwo, usiąść przed TV. Błogosławiony schematyzm! Bo i lubi piwo, i lubi TV, proste.
"Wegetacja to nie życie tylko trwanie w zawieszeniu", taa. Naprawdę? A co Ty nazywasz wegetacją? Bo mi się wydaję, że to pojęcie względne, a już na pewno indywidualne: dla mnie wegetacja to wspinanie się po szczeblach kariery, natomiast zapewnienie sobie bytu (jakikolwiek on by nie był)i spokoju, to szczyt rozumności.
Oczywiście, że nie da się żyć bez stresu; faktem jest, że stres jest reakcją na zmiany, ale właśnie dlatego warto się określić, ustalić pewne priorytety i zakotwiczyć tak, aby niespodziewanych zmian (tych stresogennych) było jak najmniej - Pan z bramy ma na to swoją metodę i chwała mu za to.
Najgorsze jest to, że nie chcesz zrozumieć iż dla Ciebie wielu ludzi marnuje czas stojąc w bramie, a dla nich Ty marnujesz czas próbując gorączkowo "zrobić coś ze swoim życiem", bo w przeciwnym razie targałoby Tobą poczucie bezsensu.
Pozdro

PS
Przeciętny "żurek" nie jest uzależniony od alkoholu tak jak to raczysz sugerować obnażając swoje stereotypowe rozumowanie. Pozdr
Bardzo zabawne. Ciekawe w którym miejscu powieidzałam, że uczestnictwo w wyścigu szczurów jest życiem?.. Może najpierw przeczytasz uważnie wszystkie moje wypowiedzi, potem postarasz się je zrozumieć, a dopiero wtedy rozpoczniesz dyskusję?...
dziękuję i dobranoc, pzdr., j.
PS. Nie, oczywiście przeciętny żurek to całkowicie trzeźwy filozof zgłębiający niedostępne dla przeciętnych zjadaczy chleba zakamarki rzeczywistości.

Dobrze, postaram się ;))
  • 2 tygodnie później...
Opublikowano
To nie "usilna chęć polemiki", ale osobisty obowiązek zareagowania na Twoje zarzuty, które są dla mnie niedopuszczalnie kategoryczne i naturalnie się z nimi nie zgadzam ;))
Subiektywizm i głodny kawałek to "beznadziejna robota" i "gówniane pieniądze". To Ty przyczepiłeś łatkę Panu, który lubi wypić piwo, że jest sfrustrowany, bo ma "ględzącą babę". I to nie ja cynicznie podchodzę do kwestii alkoholizmu szufladkując ludzi lubiących wypić piwo na boku pod blokiem. Ty roztoczyłeś wizję niedołężnego frustrata, którego jedynym komentarzem i najprostszym wyborem jest codziennie zalewanie się przed przekroczeniem progu mieszkania, bo i baba na głowie i beznadziejna praca za pasem - dotykasz kwestii patologicznych jednostek uwikłanych w szpony nałogu, a to zupełnie odrębny temat.
Co do Twojego życia to masz rację - nie mam prawa go podsumowywać ani opierać na tym swoich argumentów, bo nie wiem jak to jest i bazuje wyłącznie na domysłach, zgoda; pomijając fakt, że o wszystkich kluczowych problemach, które Cię w życiu dotykały a które oględnie wyłuszczyłeś w akapicie poniżej, wspominałeś już na tym forum (poza epizodem alkoholowym), a ja jestem pamięciowo skrupulatny.

Które zarzuty?
Łatki? A kontekstu twojej wcześniejszej wypowiedzi, w której sam rysujesz jakąś postawę (moim zdaniem mało popartą obserwowanymi i przeżywanymi faktami), to już nie pamiętasz?
Jaka treść, czy przesłanie wynika z twojego toku rozumowania, bo jak dla mnie wynika tylko i wyłącznie przemożna chęć odbijania piłeczki aż do momentu zmęczenie oponenta, bo o ścieraniu się postaw, czy opinii mowy być nie może.


Fakty są jednak takie, że określiłeś się emocjonalnie, ustabilizowałeś i postawiłeś na życie partnerskie; co wiąże się z całym szeregiem zmian - przypuszczałem naiwnie, że może, jako praktyk, właśnie do tego się odwołujesz. Myliłem się najwidoczniej; moja wina.

Zasadność tej dygresji pewnie na zawsze pozostanie dla mnie zagadką.


Nie napisałeś, ale nie bez sarkazmu zasugerowałeś, że ze wzgledu na mój wiek, nie jestem nawet uprawniony do
używania takich słów jak "kariera", przyznasz. A konkrety to każdy zaliczony rok i złożony w czerwcu indeks w dziekanacie.
Natomiast jeśli idzie o stresogenne zadania, to niepotrzebnie zbyt emocjonalnie się z nim wyrwałem, ale akurat na moim przykładzie wiem, że bywają one wyjątkowo groźne, bo poprzez ich nawał już parokrotnie dopuszczałem do przebudzenia drzemiącej we mnie głębokiej melancholii i zobojętnienia, które w efekcie prowadziły nawet do niewyjaśnialnego obłędu, na który ciężko doraźnie zaradzić - może to nieprzystosowanie, ale nawet jeśli, to trzeba się z tym uporać uświadamiając sobie błahość trosk, które są odpowiedzialne za ten stan rzeczy. Może doradzisz lepszą postawę.

To nie jest kwestia wieku. To kwestia pewnych przesłanek świadczących o postawie buntu. I jako że bunt nie nosi znamion konstruktywności, przeto pozwoliłem sobie na pewne wnioski. Dla przykładu szef mojej małżonki nie ma 20 lat i ma osiągnięcia w sferze dziennikarskiej, które przekraczają dorobek życia niejednego pismaka. Oczywiście, miarą osiągnięć jest otoczenie. Można taką miarę kwestionować. Można szukać własnych kryteriów i kategorii. Jednakowoż, jeśli będą one znacząco odmienne od tych uznawanych wokół, będziesz uznawany za gamonia i ciamajdę. Można mieć to gdzieś (choć słabo w to wierzę), można nawet jakimś cudem znaleźć kobietę, która też będzie miała to gdzieś (baaaardzo mało prawdopodobne), ale trzeba wręcz sokratejskiej siły przekonań, aby nie zgorzknieć od porównań z ludźmi, o których mówią: "to jest gość". Podsumowując - natura ludzka jest sprzeczna z relatywizmem, który przedstawiasz, dlatego uznaję taką postawę za mało autentyczną, raczej za skutek niż za przyczynę. No chyba że należysz do tych, którzy przeżywają syndrom wypalenia i zmęczenia ciągłymi zdobyczami.:)


Wcale się nie mylę, bo wcale nie powiedziałem, że z kompleksów sie nie wyrasta (to byłaby dopiero tragedia!).
Nie zmienia to jednak faktu, że są one czynnikiem kształtującym osobowość, a już na pewno mają wpływ na późniejsze życie.
Nie wiem co to znaczy "zachowania FASADOWE służące za maskę", więc uznaję, że się nie mylisz i przyznaję rację ;))


Mylisz się w kwestii oceny roli kompleksów. Bo z nimi jest tak jak z genami: z biegiem życia coraz mniej różnic indywidualnych nam wyjaśniają.
Co do tych zachowań, to być może chciałem być zbyt delikatny. Chodziło mi o kompensację, jako mechanizm rzecz jasna.

Spirala ucieczek i jej skutek to rzecz wiadoma. Mnie bardziej interesuje to, jakie Ty widzisz rozwiązanie i radę dla ludzi, którzy uciekli tak daleko, że już nie mogą zawrócić.
Chodzi o ludzi, którzy mają niewielkie szanse na zmianę swojej sytuacji, bo zabrneli w zaniechaniach tak daleko, że pozostaje tylko rozpacz. Sądzisz że to wina chaniebnego tchórzostwa, a ja twierdze, że to tchórzostwo jest racjonalną reakcją.


Śmiem twierdzić, że rozwiązanie problemu ludzkiego tchórzostwa nie jest tematem tej dyskusji. Dlaczegóż nie zadać mi śmiertelnego ciosu w postaci pytania: jak naprawić świat.:)
Racjonalne tchórzostwo? Owszem, kiedy masz przed sobą trzech osiłków a za sobą wolne pole.
Rad jest tyle ile ludzi. Teraz zadajesz pytania takie jak autorka wątku: o recepty, których nie ma. Problem z tą racjonalnością polega na tym, że jest pojęciem zbyt dyskretnym, a zagadnienie np racjonalności wyboru zawiera w sobie sumę wielu ocen, która jest jakąś wypadkową. W psychologii racjonalnym wyborem określamy taki, który składa się z możliwie maksymalnie racjonalnie dokonanych ocen cząstkowych (baaardzo nieostre i baaardzo na siłę). Ale to kolejny meander dyskusji, który stwarzasz, bo ja mówiłem o ucieczce przed wyborem i o takim tchórzostwie. I takie tchórzostwo jest naprawdę haniebne i najgorsze ze wszystkich, bo wiąże się ze skłonnością do uniknięcia konsekwencji swoich czynów.


Widzisz, sam przyznajesz że z uwzględnieniem życiorysu. Moje głupie stanowisko twierdzi, że lepiej dla Ciebie stać się nie mogło.


Z uwzględnieniem wielu różnych danych. A na cudze życiorysy się nie powołuję, bo nikt mi nie dał uprawnień ku temu. No, może poza tym przypadkiem młodego rekina dziennikarstwa... ale to z czystego podziwu, naprawdę.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • W orzeczeniach, epitetach, spójnikach… mistrzu życia?    
    • Przepięknie piszesz o miłości:):)
    • Zojusia moja kochana, jak ona się za mną oglądała:) poznała mój dom:)

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Poniedziałek upłynął dla mnie pod znakiem wcielenia do wojska. Po dotarciu na poligon była komisja lekarska, wydawanie mundurów, przydział do kompanii, plutonów i drużyn. Co się tyczy mundurów, to do łask wróciła znowu rogatywka polowa. Oczywiście w najnowszym wzorze maskującym.   Zbiórkę mojej drużyny prowadził dowodzący ją kapral, na oko w wieku około 50 lat. Po zbiórce zwrócił się do mnie: Szeregowy Marek Milewski, my się chyba już widzieliśmy... „Obawiam się, że nie kojarzę pana kaprala.” „No, w todze prokuratorskiej wyglądam trochę inaczej.” Rzeczywiście, miałem przed sobą prokuratora, który oskarżał Agnieszkę. Nie była to jedyna tego typu niespodzianka mojego pierwszego dnia w wojsku. Był to zresztą ostatni raz, kiedy do przełożonego wojskowego zwróciłem się per „pan”. Forma „obywatel” wracała do łask, a w sytuacjach mniej formalnych to walono per „ty” bez względu na różnicę stopnia.   W trakcie zbiórki drużyny zostaliśmy przydzieleni do dwuosobowych namiotów i ja z moim współlokatorem musieliśmy nasz namiot postawić. Kiedy się do tego zadania zabieraliśmy, usłyszałem od niego: Kolego, my się chyba już widzieliśmy... „A niby gdzie” odrzekłem jeszcze bardziej zdziwiony spotkaniem już drugiego „starego znajomego” zaraz pierwszego dnia mojego wojskowego życia. „W mundurze Służby Więziennej to jednak inaczej wyglądam, niż w mundurze wojskowym.” No rzeczywiście! Kiedy byłem te dwa razy u Agnieszki, to kręcił się tam funkcjonariusz-mężczyzna i jego teraz spotkałem w wojsku. „Jesteśmy w tym samym wieku.” „A skąd ty to wiesz?” „No od twojej żony. Ty jesteś mężem Agnieszki Zawadzkiej-Milewskiej, prawda?” I w ten sposób poznałem ciekawe źródło informacji o tym, co tam się u mojej żony dzieje. Najwyraźniej nie opowiadała mi wszystkiego ani na widzeniach, ani w rozmowach telefonicznych, ani nie pisała wszystkiego w listach. Trudno, żeby tak rozbudzone dziewczę, jak moja żona relacjonowała mi całą swoją aktywność i wszystkie swoje doznania. Tego było na pewno za dużo. „Ta twoja żona to jest nieźle szurnięta” rozpoczął mój namiotowy towarzysz swoją narrację. „Dziewczyn, z którymi wszystko jest w porządku, chyba wam tam nie dostarczają...” odpowiedziałem. „Sęk w tym, że twoja żona, że się delikatnie wyrażę, się poważnie różni od przeciętnej więźniarki. Jest ekscentryczna i czasami bardzo egzaltowana. Przede wszystkim rozgłasza wszem i wobec, że nie zamierza korzystać z przedterminowego zwolnienia i ma zamiar zostać u nas dokładnie sześć miesięcy, na które została skazana. Bo w końcu pan sędzia wiedział, co robi i tyle się natrudził z uzasadnieniem wyroku.” „A to, ja akurat wiem. Moja Agnieszka, ma świadomość, że to było bardzo głupie, żeby w stanie nietrzeźwym prowadzić samochód. A poza tym dla tak wielkiej damy jak ona byłoby dyshonorem przyznać, że w więzieniu jest jej źle i chce się stamtąd jak najszybciej wydostać.” „Ale ona robi wrażenie, że się troszczy o wszystko i wszystkich, a najmniej o siebie samą. Ja, chociaż mam tyle lat, co ty, nie mam ani żony, ani nawet dziewczyny. I to twoją żonę przeraża. A więc próbuje mnie swatać. Sęk w tym, że robi to na rympała. Zagroziła mi, że jak do ostatniego dnia jej kary nie będę miał jeszcze dziewczyny, to ona zleje mnie więziennym drewniakiem. Właściwie to coś takiego można by uznać za groźbę karalną…” „No cóż,...” odpowiedziałem, „po mojej Agnieszce można się takich różnych rzeczy spodziewać. Najwyżej posiedzi trochę dłużej.” „No, co ty” odparł natychmiast mój nowo poznany kolega, „przecież nikt u nas nie będzie czegoś takiego kierował do prokuratury. Agnieszka to, ogólnie rzecz biorąc, bardzo do dobra dziewczyna, tyle, że trochę zwariowana. A że za tę jazdę po pijaku jej się należy kara, to wiadomo...”   Ze świeżo poznanym funkcjonariuszem Służby Więziennej, Marcin ma on na imię, jeszcze trochę porozmawiałem, na przykład o więziennictwie dla kobiet i o innych sprawach, potem zajrzałem jeszcze trochę do sąsiednich namiotów. W jednym z nich spotkałem dwóch chłopaków, w wieku 42 i 48 lat, tak, jak ja szeregowcy oraz tak, jak ja, pierwszy raz w wojsku. Po krótkiej rozmowie okazało się, że są to…dwaj wicewojewodowie naszego województwa. Ojej, jak to człowiek ma małe pojęcie o polityce własnego regionu… Przede wszystkim poczułem się jednak w obowiązku, jako polonista, żeby wyjaśnić kolegom, co oznacza nazwa ich urzędu, mianowicie, że słowo „wojewoda” to taki, co „wiedzie wojów” i dlatego życzyłem im szybkiego awansu na stopnie co najmniej podoficerskie. Zresztą, jak się później okazało, chłopaki się tymi wywodami mocno przejęli.   Potem była rozgrzewka polegająca na biegu przez poligon, także po to, żeby go poznać, oraz na różnych ćwiczeniach typu pompki, przysiady itp. , a także „padnij” , „powstań”. Potem zajęcia z musztry, zajęcia o broni, a także wstęp do zasad pełnienia służby wartowniczej. I tak już do wieczora z przerwami na posiłki. Przed capstrzykiem mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego. Ja siedziałem przed moim namiotem i wtedy usiadł obok mnie dowódca mojej drużyny, ten sam, który jako prokurator oskarżał moją żonę. „Ja tam chciałem dać twojej żonie tylko trzy miesiące odsiadki i to w zawiasach, ale sędzia się na nią uwziął. Gościu ma opinię dosyć surowego sędziego, a wręcz surowego człowieka. Ma trzy córki. Dwie studiują prawo, trzecia już skończyła. Niektórzy mówią o nim wręcz, że prędzej by załatwił swoim córkom celę więzienną, niż ułatwił im karierę prawniczą...” „I mając takiego ojca poszły na studia prawnicze...” wyraziłem ostrożnie moje wątpliwości. „A, co myślisz, że poszły na prawo, żeby sobie ułatwić życie??” usłyszałem od mojego dowódcy. „Poszły na prawo, bo są zafascynowane tatusiem. Wiem coś o tym, bo wszystkie trzy uczyłem albo uczę na uniwersytecie. Wszystkie trzy są zafascynowane jego prawością, jego surowością obyczajową… .No, ale wracając do tego twierdzenia, że prędzej by swoim córkom załatwił celę więzienną, niż pomógł w karierze zawodowej, to jest jeden problem. Bo gdyby, jego córki coś przeskrobały, to on nie mógłby ich sądzić. Musiałby się wyłączyć. Mi się wydaje, że twoja żona obudziła w nim w jakiś sposób instynkt ojcowski. Tak, jakby zobaczył w niej swoją własną córkę i zgodnie z zasadą, że kto kocha ten karci1 postanowił ją szczególnie surowo ukarać. No i dał jej sześć miesięcy bez zawiasów, a przecież w takiej sytuacji mógłby jej dać zawiasy. Krótko przed ogłoszeniem wyroku miałem z nim krótką rozmowę i powiedział mi wtedy coś chyba bardzo znamiennego: a mianowicie, że powinien Agnieszkę surowiej ukarać, niż przeciętnego człowieka, bo to jednak dziennikarka, a prasa to czwarta władza.”   Ta rozmowa z moim bezpośrednim wojskowym przełożonym dała mi wiele do myślenia albo wręcz do marzenia. Potwierdziła ona i dopełniła ona niejako moje wyobrażenia o mojej żonie jako o wielkiej pani, dla której pobyt w więzieniu i więzienny strój, strój Kopciuszka są niejako potwierdzeniem jej wysokiej pozycji społecznej. Albo jeszcze inaczej: Trafiła do kryminału, bo sędzia ją potraktował, jak własną córkę. Ale, jak to z marzeniami bywa, trudno je dokładnie wyrazić słowami…Kiedy natomiast zasypiałem, to te marzenia przeistaczały się w sen. Śniło mi się, że moja żona w swoim własnym ubraniu, dżinsach i szarej bluzie od dresu, chodzi całkiem bosymi stopami po więziennych korytarzach. Włosy miała związane w kok i nie były one zakryte chustką. I tak chodziła po tych więziennych korytarzach, aż w końcu doszła do miejsca, gdzie stały jej więzienne drewniaki, białe z czarnymi literami ZK na każdym drewniaku. Wsunęła w nie stopy i chodziła w nich głośno nimi klekocząc. I tak weszła na piętro, weszła przez otwartą kratę na oddział, w końcu doszła do swojej celi, tam usiadła na swoim łóżku, wzięła jakąś książkę i czytając ją robiła jakieś notatki. A ja ciągle myślałem, jak tę głupią kozę pociągnąć za ten kok, ale nie byłem w stanie tego zrobić…   *** Budzę się rano, zamiast białej koszuli nocnej szara, więzienna, pod łóżkiem zamiast miękkich kapci więzienne drewniaki. Podnoszę się, wsuwam stopy do chodaków i rozpoczynam dzień. W drewniakach to każdy krok ma znaczenie, jest odczuwalny. Nie to co w kapciach w domu. Przebieram się w więzienną spódnicę i więzienną bluzę, no i wiążę włosy w kok oraz zakładam chustkę na głowę. Na porannym apelu musimy być w spódnicach, potem do pracy w terenie zakładamy zielone więzienne spodnie. Po porannym apelu śniadanie, a potem ruszamy porządkować różne okoliczne parki, a także łąki i tereny leśne. Na dojście do miejsca, gdzie danego dnia pracujemy, potrzebujemy gdzieś tak od pół godziny do godziny. A na miejscu zbieramy śmieci, grabimy liście, coś sadzimy, też pielimy, tam, gdzie jest coś zasadzone. Czasami kończymy jeszcze przed południem, ale często dopiero na przykład o 14.00. Teraz jesteśmy już po pracy, po obiedzie i po spacerniaku. Cele są otwarte, ja siedzę w mojej celi, razem ze mną jest Kasia, która dzieli ze mną celę. Jest o cztery lata starsza ode mnie. Dostała wyrok za porzucenie małoletniego. A właściwie dwa wyroki, bo pierwszy w zawieszeniu. Jej dwoje synów w wieku 8 i 10 lat kąpało się w morzu, a ona siedziała na brzegu i przeglądała coś w telefonie komórkowym i nie zauważyła, kiedy zaczęli się topić. Pomogli im obcy ludzie. I to wszystko na niestrzeżonej plaży. Sąd skazał ją za to na cztery miesiące w zawiasach. Nie odwołała się od wyroku i...po miesiącu sytuacja się powtórzyła. Teraz dostała osiem miesięcy bez zawiasów i musi jeszcze odbyć karę, którą dostała w zawiasach, czyli razem rok. Wszystkim jest jej żal, łącznie z sędzią, który ją w końcu posłał za kraty, bo właściwie to chce być dobrą matką, ale jej jakoś nie wychodzi. No ale jakoś ją trzeba zdyscyplinować – tak mówi nasza wychowawczyni i taka myśl była podobno też w uzasadnieniu wyroku, na podstawie którego w końcu tutaj trafiła. Tak sobie siedzimy, jakoś nic nam się za bardzo nie chce robić, chociaż można by wiele zrobić. Chociażby nasza biblioteka więzienna daje wiele możliwości. Tak więc siedzimy tylko i gapimy się przed siebie. No i ciągle słychać ten stukot albo trzaskanie więziennych drewniaków. Przez to walenie spowodowane chodzeniem więźniarek w chodakach atmosfera staje się jakaś taka ciężka. To znaczy, że dodaje ono zakładowi karnemu takiej powagi. Ta ciężka i poważna atmosfera jakoś bardzo dobrze pasuje do więzienia. I chyba dobrze, że tak jest. Bo w więzieniu powinna być więzienna atmosfera. Gdyby tu, za kratami, miałaby być jakaś hotelowa atmosfera, to bym się jakoś dziwnie czuła, chyba bym się czuła jakoś zagubiona… Ta ciężka, więzienna atmosfera wcale jednak nie oznacza, że funkcjonariuszki są dla nas nieżyczliwe. Wręcz przeciwnie! Wiedzą one, że skoro zeszłyśmy na złą drogę, to tym bardziej trzeba całościowo zadbać o nasz rozwój duchowy. I temu mają służyć także te stosunkowo surowe warunki odbywania kary. Skoro o funkcjonariuszkach mowa, to trzeba też zaznaczyć, że mamy tu dwóch mężczyzn w Służbie Więziennej. Jeden z nich to Marcin, strażnik dokładnie w wieku mojego Marka, czyli 37 lat. Jest absolwentem historii, na studiach zajmował się historią więziennictwa i może także dlatego trafił tutaj. Chociaż ma 37 lat, ciągle jeszcze nie ma żony, a nawet dziewczyny. Trochę mnie to martwi...Skoro ma wychowywać więźniarki, to sam powinien mieć żonę, która go będzie wychowywać. Zresztą Marcina nie ma obecnie z nami, bo jest na ćwiczeniach wojskowych z moim Markiem. Drugi z funkcjonariuszy-mężczyzn w tym naszym babskim kryminale to zastępca naczelniczki zakładu karnego. Marcin jest dla nas niejako bratem, natomiast wicenaczelnik więzienia pełni dla więźniarek w pewnym sensie rolę ojca. Ma 55 lat i mimo swojej surowości ma bardzo dobre relacje z więźniarkami, co oznacza między innymi, że umie bardzo dobrze uzasadnić stosunkowo surowe zasady odbywania kary więzienia. „Tu, w zakładzie karnym, musi być ciężko, bo ciężkie warunki kształtują silne charaktery”, „Młode damy, jako obywatelki naszego demokratycznego państwa polskiego macie swój udział we władzy, a więc jesteście władzą. A władza musi podlegać surowej odpowiedzialności” - to tylko niektóre wypowiedzi pana wicenaczelnika więzienia, które kierował do więźniarek. I to mi właśnie imponuje, że wicenaczelnik umie być w taki sposób surowy, że swoją surowością dowartościowuje więźniarki. Oferuje przez to dziewczynom jakąś szerszą perspektywę. Ta szersza perspektywa to coś, czego zabrakło mi w moim rodzinnym domu. Ponieważ jestem jedynaczką, to zawsze byłam dla rodziców, a szczególnie dla mamy, oczkiem w głowie. Jakoś ciągle miałam wrażenie, że wszystko się kręci wokół mnie, wokół ukochanej córuchny mamusi i tatusia. A ponieważ mama się o mnie ciągle bała i taki punkt widzenia narzucała mojemu tacie, to u rodziców zawsze mi było jakoś ciasno w sensie emocjonalnym. Chciałam jakoś uciec z tego przysłowiowego zaduchu. Z tego powodu wybrałam zawód dziennikarki, ale z tego powodu robiłam też różne głupoty. Aż w końcu wylądowałam tutaj…   Kiedy tak siedzę z Kaśką w naszej celi i sobie o tym wszystkim myślę, słychać lekkie stukanie drewniaków i do naszej celi wchodzi Agata. Dziewczyna ma 22 lata, wyrok za to samo,co ja, czyli jazdę w stanie nietrzeźwym, taka sama liczba promili, jak u mnie, tyle, że jazda ta zakończyła się u niej bez stłuczki i chyba była trochę dłuższa od mojej. Wyrok Agaty jest o trzy miesiące dłuższy od mojego i teraz uwaga: Agata jest...córką sędziego. Będąc studentką 3 roku studiów prawniczych uczestniczyła w imprezie u koleżanki ze studiów, wszyscy podchmieleni, jedna z dziewczyn chciała wracać do domu, no i namówili Agatę, żeby ją podwiozła do domu. Trochę im się udało przejechać i zatrzymała ich drogówka. U Agaty stwierdzono stan nietrzeźwości, sprawa trafiła do sądu, a tam ten sam pan sędzia, który mnie sądził, wydał, pomimo że Agata była niekarana, wyrok bez zawieszenia i to zaraz dziewięć miesięcy. Wygląda na to, że chciał na córce swojego kolegi po fachu zademonstrować surowość. Z takim wyrokiem przestraszona, a nawet zapłakana wróciła do domu, a tam jej tata z groźną miną dał do zrozumienia, że u niego także nie ma co liczyć na pobłażanie. A ponieważ głęboko szanuje swojego ojca, postanowiła się nie odwoływać i tak trafiła tutaj.   „Czy można się do was dosiąść” pyta się Agata z lekkim uśmiechem na twarzy. „Usiądź na moim łóżku, będzie ci najwygodniej” odpowiadam. Ja i Kasia dosuwamy nasze krzesła do mojego łóżka i tak siedzimy wszystkie trzy razem. Nie wiemy za bardzo co powiedzieć, więc się tylko uśmiechamy do siebie. Aż wreszcie Kasia odzywa się do Agaty: No i co tam? Udało ci się zrobić coś sensownego dzisiaj? „Trochę czytałam różne książki medyczne, które mi mama dostarczyła i takie, które są tutaj w bibliotece. Chyba nie wrócę na studia prawnicze. Spróbuję się dostać na medycynę albo zostanę pielęgniarką, jak moja mama. Ale na razie już jakoś nie mam siły czytać.” I tak siedziałyśmy nie mówiąc nic, patrząc tylko na nasze więzienne spódnice i na więzienne chodaki, aż w końcu Kasia kopnęła Agatę drewniakiem w kostkę i spytała: Boli? „No trochę boli” odpowiedziała Agata z lekkim uśmiechem. Aż wreszcie Agata kopie mnie więziennym chodakiem i pyta się rozpromienioną twarzą: Boli? „Oj coś tam boli” odpowiadam z figlarnym uśmiechem. I tak zaczęłyśmy się wszystkie trzy kopać się więziennymi drewniakami po kostkach i śmiać się przy tym. Po paru chwilach przestałyśmy. Agata skonkludowała z lekkim, ironicznym uśmiechem na twarzy: Ale z nas głupie kozy, że tak się kopiemy drewniakami, zamiast robić coś mądrego, zamiast pracować, albo czytać i się dokształcać. „Gdybyśmy nie były głupimi kozami, to chyba by nas tu nie było” odpowiedziałam ja także z lekką ironią. I wtedy Kasia się zapytała: Dlaczego właściwie musimy nosić te drewniaki? Co by właściwie szkodziło, gdybyśmy mogły tu nosić jakieś miękkie obuwie? „Chodzi o to, żeby się nam za karę ciężko chodziło” odpowiedziała jej Agata z lekko ironicznym uśmiechem na twarzy. „I żebyśmy wyglądały skromnie i siermiężnie jak zakonnice w jakimś bardzo surowym klasztorze” kontynuowała. „Gdyby mój tata tu rządził, to pewno musiałybyśmy chodzić tu w pasiakach albo szarych sukienkach” dodała jeszcze ironicznie. „Na szczęście te nasze więzienne ciuchy są zielone. Zielony to taki pozytywny kolor: kolor roślin, kolor nadziei...” odpowiedziała zamyślona Kasia. „No i ten biały kolor naszych drewniaków też się kojarzy pozytywnie. Na przykład z czystością...” dodałam od siebie.   Tę naszą rozmowę przerwało wejście oddziałowej. Oznajmiła grzecznym, a jednocześnie stanowczym głosem: Za pięć minut zamykamy cele. Agata Leszczyńska, proszę do swojej celi. „Oczywiście, pani oddziałowa” odpowiedziała Agata swoim dziewczęcym, nieśmiałym głosem, wstała i zdecydowanym krokiem opuściła moją i Kasi celę. Ponieważ z całej naszej trójki Agata ma najbardziej delikatną budowę ciała, dlatego więzienne drewniaki na jej drobnych stopach wyglądają bardziej klocowato, niż u mnie i u Kasi.   Tego samego dnia na wieczornym apelu dowiedziałam się od oddziałowej, że na najbliższą niedzielę zapowiedział się mój Marek z dwoma innymi osobami, ale nie umiała mi powiedzieć, kim będą te towarzyszące mu osoby. To oczywiście pobudziło moją ciekawość: z kim przyjedzie Marek i jak będzie się zachowywał? Czy będzie się zachowywał w miarę normalnie, czy może zacznie jeszcze bardziej bzikować, niż poprzednim razem? W nocy po tym dniu miałam sen: Szłam z moim Markiem więziennym korytarzem. Miałam na sobie letnią spódnicę w kwiaty, zieloną bluzkę, a na bosych stopach czarne baleriny, a włosy splecione w kok. Przez okna wpadało letnie słońce. Szliśmy uśmiechnięci, tanecznym krokiem, trzymaliśmy się za ręce, a te splecione ręce czasami podnosiliśmy do góry. Tak zaszliśmy do mojej celi, gdzie czekał wicenaczelnik naszego zakładu karnego. Powiedział do mnie: Młoda damo, zapraszam do celi. W celi czekały już na mnie moje więzienne ubrania i więzienne drewniaki. Ucałowaliśmy się z Markiem. Następnie weszłam do celi, zdjęłam baleriny i wsunęłam stopy do więziennych chodaków. Następnie zrobiłam parę kroków w kierunku wejścia – było słychać lekki stuk drewniaków – i z rozpromienioną twarzą pomachałam Markowi ręką, posłałam mu całusa, a potem zamknęłam drzwi celi za sobą. Potem siadłam na łóżku, wzięłam Biblię, zaczęłam ją czytać i robić notatki. Potem zasnęłam bardzo głębokim snem…         1Księga przysłów 13, 24 za Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Pallottinum, Poznań – Warszawa 1990              
    • W pełni zgadzam się z komentarzem @huzarc. Pozdrawiam. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...