Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Adiunkt Priapczyk spojrzał na zegarek.
– Dziękuję już państwu. Na następnych zajęciach będziemy omawiać „Inferno” Dantego. Ale, ale... Panie Jaworska, Korycka i Bielska nie mają u mnie jeszcze żadnych ocen. Proszę więc o pozostanie jeszcze przez chwilę. Pozostałych państwa żegnam.
Rozległ się szurgot przesuwanych krzeseł i grupa studentów udała się w kierunku wyjścia z sali. Trzy wymienione przez prowadzącego zajęcia dziewczyny zatrzymały się przy jego biurku.
– A to sukinsyn. – Po wyjściu na korytarz Wojtek zwrócił się do Beaty.
– Dlaczego?
– Nie słyszałaś? To się powtarza każdego roku. Najładniejszych studentek nie pyta przez cały semestr i dopiero pod sam jego koniec robi im specjalne zaliczenia – zaakcentował słowo „specjalne”, uśmiechając się przy tym dwuznacznie.
Najładniejszych? To dlaczego mnie odpytywał?
– No, nie żartuj. Gdybyś to ty miała w ten sposób zdawać, to nie tylko by ci nie zaliczył, ale jeszcze obniżyłby ci ocenę, gdybyś już jakąś miała.
– Pch! – Prychnęła. – Sympatyczny jesteś.
Kiedy ostatni już student zamknął za sobą drzwi, adiunkt odezwał się do dziewczyn.
– No, miłe panie. Nie mam już czasu, aby was przepytać, dlatego pojutrze muszę wam zrobić pisemne colloquium z Boccaccia.
– Ale, panie adiunkcie, – zaczęły przemawiać dziewczyny jedna przez drugą. – Pojutrze mamy zaliczenie z literatury eskimoskiej. Kiedy to wszystko zdążymy zrobić?
– Przykro mi, lecz muszę wam wystawić oceny na koniec semestru. Ale jestem otwarty na propozycje. Zastanówcie się panie, jak ten problem rozwiązać.
– Nie mamy pomysłu. Może pan coś zaproponuje.
– W porządku. Proponuję zatem ustne pisuarium.
Dziewczyny niepewnie spojrzały po sobie, potem na Priapczyka.
– No dobrze, niech będzie.
– A zatem jutro po południu. Gdzie się spotkamy?
– U nas w akademiku. Pokój sto siedemnaście.

Następnego popołudnia w pokoju sto siedemnaście zapłonęły świece, na stole stanęły butelki wina i drobne przekąski. Ubrane w seksowne ciuchy dziewczyny, oczekując na przybycie gościa gorączkowo o czymś dyskutowały. Rozległo się pukanie do drzwi, po czym do pokoju wkroczył adiunkt Priapczyk.
Po około godzinie, będący w rajskim nastroju i takimż stroju oddał się w ręce i usta dziewczyn.
Nagle z ich pokoju dobiegł zwierzęcy niemal ryk, przebił się na długi korytarz i odbijając się gromkim echem od ścian wywołał z pokojów sporą grupę zaniepokojonych mieszkańców. Ich oczom ukazał się niezwykły, nawet jak na dom studencki widok. Drzwi pokoju sto siedemnaście otworzyły się z trzaskiem i na korytarz wybiegł nagi adiunkt Priapczyk. Lewym ramieniem tulił do torsu tobołek z odzieżą, prawą zaś ręką ściskał przyrodzenie. Spomiędzy palców sączyła się strużka krwi.
– O, kurwa! – Skomentował jeden ze świadków. – To mi się kojarzy z pewnym przysłowiem.
– Z jakim? – Zainteresowała się stojąca obok dziewczyna.
– Lepszy ptaszek w garści, niż dupa na dachu. – Zaśmiał się kpiąco.
Dwie godziny później do mieszkania państwa Priapczyków zadzwonił jakiś człowiek. Pani Priapczykowa uchyliła drzwi.
– Dobry wieczór. Jestem z firmy kurierskiej „Hermes”. Mam pilną przesyłkę dla pani Anastazji Priapczyk.
– Dobry wieczór. To ja.
– Proszę podpisać. – Podsunął jej jakiś świstek.
Po odebraniu potwierdzenia odbioru wręczył jej żółtą kopertę.
Kiedy pani Priapczykowa zamknęła drzwi za kurierem, przeszła do pokoju, założyła okulary i usiadła za mężowskim biurkiem. Rozcięła kopertę i zaciekawiona zajrzała do środka. Wewnątrz znajdowała się kartka papieru i foliowa torebka zawierająca jakąś dziwną, z niczym się jej nie kojarzącą rzecz.
Rozłożyła więc kartkę i zaczęła czytać:

Szanowna Pani.
Z przyjemnością informuję, że Pani mąż zdecydował się ostatecznie na przyjęcie prawdziwej wiary. Po wykonaniu przeze mnie nieodzownego zabiegu niezwykle rozradowany tak szybko wybiegł, by się pomodlić, że zapomniał ze sobą zabrać tego symbolu przemiany. Wiedząc, jak wielki ma on dla niego znaczenie, pozwoliłem sobie natychmiast przesłać go do Państwa domu.
Z poważaniem Rabin JaKoBi


Zaskoczona i skonsternowana kobieta, używając lupy ponownie obejrzała dokładnie zawartość koperty. Dojrzała na niej resztki zaschniętej krwi, oraz - co było wielce zastanawiające - ślady szminki. Zasiadła w fotelu, z niecierpliwością oczekując powrotu męża.
Po około dwóch godzinach w drzwiach mieszkania stanął Priapczyk, po czym, dziwnie szeroko stawiając nogi powoli wszedł do pokoju.
– Co ci się stało, kochanie? – Zapytała.
– Wiesz, jakiś szalony cyklista - pewnie kurier - z całym impetem wjechał mi między nogi.
– Ach, to straszne! Moje biedactwo... Usiądź sobie, a ja zaraz przygotuję ci kolację, muszę tylko na chwilę wyskoczyć do sklepiku.
Priapczykowa wyszła przed blok i przysiadła chwilę, na stojącej obok huśtawek ławce. Oddała się rozmyślaniom i po kilku minutach już wiedziała, co ma zrobić. Wróciła do mieszkania i zaczęła się krzątać po kuchni. Po chwili wniosła do pokoju talerz jajecznicy, chleb i herbatę. Priapczyk z apetytem spożył posiłek.
– Z czym była ta jajecznica?
– A co, nie smakowała?
– Wręcz przeciwnie. Była wyśmienita. Możesz mi zawsze taką robić.
– Wiesz, kiedy szłam do sklepu podjechał do mnie rowerem jakiś goniec i powiedział, że to, po zderzeniu z tobą znalazł przyczepione do błotnika...

Opublikowano

Panie Leszku!! rozbawiłeś mnie nieźle! i śmieszne i zgryźliwe/ jak to stary satyr tylko potrafi /
fajnie, lekko napisane! Gratuluję!
i pozdrawiam wieczorną porą...

Opublikowano

witam!
konkursowe? poczekam z wysłaniem oceny do momentu przeczytania wszystkich prac. Pierwsze wrażenie - no niby zabawne zajście, ale niestety z nóg nie zwala. Trochę jestem zawiedziony. Może jednak zmienię zdanie. Na razie - opowiadanie nie zrzuca z krzesła i nie powoduje ataku śmiechu, szkoda...
pozdr!!!

Opublikowano

Przepraszam, ale to jest obrzydliwe. Rozśmieszył mnie jedynie moment z pewnym przysłowiem o dupie na dachu.
Ogólnie - mało śmieszne, choć zgrabnie napisane.
A to z jedzeniem napletka to oczywiście częsty motyw z mitologii greckiej - tam raczej zjadano w błogiej nieświadomości własne dzieci.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie wiem, czy obrzydliwe. Nigdy nie próbowałem.
Ale serio. Faktycznie o zjedzeniu własnych dzieci starożytnym zdarzała się opowiadać (zresztą archeologiczne wykopaliska potwierdzają tego typu akty kanibalizmu, jednakowoż w tym przypadku mamy do czynienia z czymś innym.
Czytałeś może opowiadanie (nie pamiętam tytułu) Topora o zaginionych w górach facetach, z których jeden połamał sobie nogi? Gościu zeżarł własną (ten własnie motyw jest bliższy sensowi mojej makabreski) nogę i był w lepszej kondycji niż współtowarzysze.
Opublikowano

Opowiadania, o którym wspominasz zapewne nie czytałem, choć mam w głowie kilka tekstów o zaginionych w górach ludziach, którzy zjadali nogi swoje, cudze i Bóg wie co jeszcze.
Co do mitologii, to chodziło mi o coś innego - teraz nie pamiętam dokładnie kto komu, ale pewna kobieta zrobiła jedzenie ze swoich dzieci, a potem dała mężowi, który zjadł wszystko z apetytem.
Tylko, że Twoje opowiadanie jest raczej mało zabawne. Kto wie, może rozchodzi się o to, że mamy różne poczucie humoru.
Pozdrawiam.

Opublikowano

Pomysl dobry, ale chyba troche nie dopracowany i przez to faktycznie nie powala z nog. W tekscie, zwlaszcza na poczatku, zauwazylem kilka potkniec, nad ktorymi warto by bylo popracowac:
Panie Jaworska, Korycka i Bielska nie mają u mnie jeszcze żadnych ocen. Proszę więc o pozostanie jeszcze przez chwilę. Pozostałych państwa żegnam - o jedno "jeszcze" za duzo i "pozostanie" "pozostalych" tez ze soba koliduja.
- Ale, panie adiunkcie, – zaczęły przemawiać dziewczyny jedna przez drugą. - "przemawiac" nie pasuje do "jedna przez druga".
Szkoda Leszku ze sie pospieszyles sie z zamieszczeniem opowiadania konkursowego. Stac Cie przeciez na wiele wiecej!
Pozdrawiam

Opublikowano

Jeśli chodzi o język, warsztat etc. nie mam większych zarzutów, jest dobrze. Problem w tym, że mnie to nie śmieszy nic, a nic, po prostu nie moje poczucie humoru (choć muszę przyznać, że tytuł jest bardzo dobry, szkoda, że tylko on mnie rozbawił). Ale mimo wszystko życzę powodzenia w konkursie, jak widać, znakomita większość czytelników nie podziela mojego zdania. I - w sumie - dobrze=).
pozdr

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @lena2_ Zgadza się, lecz takiej kontrolowanej złości, gdyż nie warto burzyć swój wewnętrzny spokój.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • @viola arvensis Egzystujemy w świecie złamanych serc. Przydałby się warsztat naprawczy, gdzie plastry miodowej miłości zabliźniałyby takie rany. Viola, każdy człowiek to osobny świat i aby takie dwa światy - kobieta i mężczyzna- mogły razem funkcjonować w trwałym i długim związku, potrzeba jest nie tylko miłość, lecz obopólne zrozumienie, które powinno się razem wypracowywać.  Pozdrawiam Cie serdecznie. 
    • Kiedy miałam kilka lat, ogłoszono stan wojenny. Wysłuchaliśmy komunikatu przez radio, które zwykle było puszczane nad ranem. Choć jeszcze było ciemno, mogliśmy wykorzystać nagle dany nam czas na koziołki i inne radosne wygłupy. Cieszyłam się, że zostanę w domu, ale nagłą sielankę przerwała mama, wyjaśniając, że to znaczy, iż mogą nadjechać czołgi. Odtąd, od tego dnia i tej godziny, czołgi mogły wynurzyć się w każdej chwili, zwłaszcza że nie tak daleko od nas znajdowała się jednostka wojskowa. Mijaliśmy się czasem z nimi w drodze do lasu, gdy wyjeżdżały na poligony, zza mijanych murów, wracając z zakupów. W święta odwiedzaliśmy je, nieruchome, ustawione jeden obok drugiego, niosąc w sercach kolorowe chryzantemy. Tym razem tylko opuściły swoje pudełka i jak nakręcane zabawki wyjechały w strajkujących, przeciw bliżej nieznanemu wrogowi, który czai się tuż, tuż.    Gdy zniknęła koleżanka z klasy, uciekała przed czołgami. To właśnie one z bliżej niezrozumiałych mi powodów nakazały opuścić dom małej dziewczynce o dwóch warkoczykach zawiązanych na kokardki, zupełnie takiej samej jak ja. Dopiero co bawiłyśmy się u mnie w domu i na umówiony sygnał udawałyśmy przerażenie, zaglądając przez przedpokój w puste oczodoły straszliwej maski Króla Olch. Eksponat już rangi historycznej, zaprojektowany przez pana Zitzmana. Skądinąd ręce, które ją wykonały, były przedłużeniem nierealności wszelkich alternatywnych zakończeń, jakie niesie z sobą teatr. Na domiar złego, zamieszkałam przy drodze oznaczonej w planach jako droga ewakuacyjna dla czołgów. Przeciw możliwemu niebezpieczeństwu posadzono szpaler drzew. Okna wybudowano wyłącznie w ścianach sąsiednich od tych, których usytuowanie mogłoby zdradzić, iż ktoś chciałby usłyszeć lub potajemnie zobaczyć wyjeżdżający na misję czołg.   Schowaliśmy się tam, drzewa wybujały do góry, szansa na niezauważenie nas, wysoce wzrosła. Życie jednego człowieka, cóż znaczy w żarcie historii.      
    • Zapachniało Asnykiem... Kiedyś mi się zdarzyło takie nawiązanie do jego wiersza "Między nami nic nie było": A tu mam jeszcze "wersję dla leniwych" :)   A Twój wiers bardzo ładny. Trochę w nim Asnyka, ale bardzo dużo Violi :)   Pozdrawiam serdecznie.
    • @Berenika97 przepiękny. Rozbiłaś bank ostatnich czytań. bb
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...