Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sanestis_Hombre

Użytkownicy
  • Postów

    1 020
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Sanestis_Hombre

  1. Bardzo dobry tekst, mocno inspirowany Staszewskim. Dopowiedziałeś historię. Zakończenie znaliśmy od początku, ale mimo to czytało się bardzo dobrze. MARCEPAN jak już wypuści opowiadanie "to nie ma chuja we wsi".
  2. Tekst ciekawy acz trochę naiwny, bo dlaczego państwo miałoby zrezygnować z akcyzy, czyli bardzo istotnego wpływu do budżetu. Poza tym jest okej.
  3. Kolega Bartłomiej dwukrotnie wstawił "wiersz" do prozy. Myślę że inny na inny komentarz nie zasłużył.
  4. Mam nadzieję że autor tego tekstu ma 12 lat i pomylił działy oraz że jest na etapie poznawania literatury oraz zasad poprawnej ortografii. Sanestis tu wpadł i omal nie padł trupem po przeczytaniu tego czegoś, co chyba raczej w tym miejscu "poezja dla p..." powinno się znaleźć.
  5. Musisz mieć naprawdę dobrego dilera, co załatwia mocny eko-towar z solidnym wykopem, skoro piszesz o wilku czytającym książkę, której nie miał i owcy bez nóg. Nawet jeśli to nie zwierzęta, nawet jeśli niewiele z tego zrozumiałem, to ubawiłem się przednio. P.s. Nie zapomnij mi podesłać numeru telefonu do Twojego dilera. www.sanestishombre.blogspot.com/
  6. Choć wyczuwać rąbnięcie w nieco patetyczne struny, to wciąż jest to kawał dobrego wiersza. Popraw sobie gościu tutaj: "nad nowym swiatem świeci martwy księżyc" - światem i tam: "po ńowym świecie" - nowym. To żem sobie pokomentował pierwszy wiersz od dawien dawna. Sanestis tu był.
  7. W mojej głowie powstał dalszy ciąg, bo tak naprawdę tu historia się nie kończy, napisałem trochę, więc możliwe, że pojawi się doklejone zakończenie, które nieco zmieni. Udało się dobrnąć do końca. A to już coś.
  8. Cierpliwość nie należy do mocnych stron SH. Oj zdecydowanie nie. Oliwia to osobny rozdział, być może doczeka się kontynuacji. Dzięki, że towarzyszyłeś dzielnie lekturze opowiadania. Nie będzie to zapomniane.
  9. Dobrze, ale pod warunkiem że przeczytasz całą "Różową zapalniczkę" i napiszesz do niej komentarz. A potem skomentujesz też kilka tekstów innych autorów na tymże zacnym forum. No chyba że jesteś młodą, piękną i seksowną prozaiczką...
  10. Dziękuję wierny czytelniku (a takich niewiele zostało) za uwagi i kolejny zacny komentarz. Oczywiście Twoje uwagi zostaną zaadoptowane na grunt tegoż tekstu. Nie wiem czy będę rozbudowywał poszczególne fragmenty, czy jest w ogóle sens głębiej się pochylać nad tym opowiadaniem. Może powinienem pójść dalej? Zacząłem pisać Epilog do "Różowej zapalniczki". Zapewne choć częściowo ukoi ból gwałtownego zakończenia. Widzisz, wywołaliśmy pożar, który teraz dogasa. Proza powoli umiera, śmiercią naturalną (?) [a może to morderstwo?], w osamotnieniu.
  11. Zapowiada się naprawdę dobrze. Świetnie się czytało więc muszę doczekać aż ten cholerny limit się skończy i dorwę drugą część. Jestem na tak, łapka w górę, lubię to, polecam i takie tam.
  12. 9 Doktor Proktor był polskim Postwarholem. Różnił się jednak od wielu artystów, bo omijał pierwiastek seksualny w swojej sztuce. Twierdził, że libido należy odcinać od umysłu, by nie zabiło dzieła. Parkules, jako skrajny hedonista i niezaspokojony heros polskiej sceny porno, stanowił tego zupełne zaprzeczenie. Obaj rozmawiali teraz na kolacji u „Bezkrwawej” Moniki o najnowszym przedsięwzięciu. - Tę oto zapalniczkę kupiłem od mojego przyjaciela Parkulesa – rozpoczął kolejną tyradę Doktor – Jest wprawdzie pusta, ale ma znaczenie symboliczne. Będzie stanowić motyw przewodni filmu. – I położył na stole omawiany przedmiot. Goście pisnęli z zachwytu jak gdyby zobaczyli Świętego Graala. Tylko ja - biedny Konrad Czerwoniecki - patrzyłem tępo w sufit i zastanawiałem się, kiedy wreszcie zjawi się gospodyni z tortem i czymś o wiele słodszym. - Zaczynam mieć co raz większe obawy – szepnąłem do Witolda. W odpowiedzi dostałem jedynie ciepły uśmiech. Zawsze mogę wycofać swoje nazwisko z czołówki – pomyślałem. - Szanowni państwo, w mojej karierze nie spotkałem się z tak wybitnie skonstruowaną fabułą. – Tu Doktor wskazał na mnie. Skutecznie połechtał ego Czerwonieckiego. – Jestem pewien, że pomimo tej antyamerykańskiej wymowy, dzieło osiągnie sukces. Wznieśmy toast za pomyślność „Ostatniego koktajlu czekoladowego”. – W tym momencie weszła „Bezkrwawa” Monika z kieliszkami i szampanem. Parkules szybkimi ruchami doskoczył do niej i zabrał się za rozpieczętowanie butelki. Rozlał wszystkim po równo. - Zdrówko – powiedziałem i wypiłem do dna. I właśnie na tym toaście zakończyła się część oficjalna, więc goście odeszli od stołu i rozeszli się w różne miejsca domku, by w mniejszych grupach rozmawiać. - Zastanawiałem się jak to jest, że ludzie zmieniają płeć – zaczepiłem gospodynię prowokując do rozmowy. - Coś sugerujesz? – spytała „Bezkrwawa” Monika. - Nie, ale to ciekawe, że jednego dnia budzisz się pod kołdrą z waginą a drugiego z penisem. - Nie myślałam o tym w ten sposób. To raczej kwestia psychiki. - Jesteś bardzo pewna siebie. Najciekawsze jednak jest to, że nie zachowujesz się w sposób charakterystyczny dla kobiet sukcesu bądź feministek. Stanowisz raczej skrzyżowanie kury domowej z femme fatale i czymś jeszcze. Zatem w czym tkwi sekret? - Wolę towarzystwo mężczyzn. Jesteście zabawni i nie knujecie intryg. - To wszystko? - Z grubsza. Aha… Kobiety was nie doceniają. Taka diagnoza postawiona po niedokładnym przebadaniu. - A ty dotarłaś tam, gdzie inne badaczki nie były w stanie? - Staram się i muszę przyznać, że jest to fascynujące. Na przykład dajmy na to – Konrad Czerwoniecki. - Co z nim? - Intrygujący. I taki niezgłębiony... - Co byś powiedziała na wspólne badania? - Brzmi ciekawie. - Bardzo cenię swoje ciało. Jako eksperyment medyczny domagam się odpowiedniej zapłaty. - Może być… krówka? – wybuchła śmiechem. „Ta kobieta ma poczucie humoru” – powiedziałem w duchu. - Za kwadrans na poddaszu. Tu masz klucz. Pa. – Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Ja poszedłem po drinka, a „Bezkrwawa” Monika znikła wśród gości. Chwilę później siedział na sofie, posłuszny niczym niewolnik, który czeka na rozkaz swojej Kleopatry. Ciumkałem krówkę, ale prawdziwej słodyczy miałem dopiero zakosztować. Czas oczekiwania postanowiłem sobie jakoś umilić. Na półce odnalazłem płyty Elvisa, Sinatry i Ala Greena. Nie było jednak sprzętu do ich odtworzenia. Kolekcjonowanie albumów dla samego kolekcjonowania? Przeczytałem więc kilka wierszy, a po godzinie zasnąłem. Śniłem o Klubie 1969, o tłumie niosącym mnie na rękach. Ocknąłem się w środku nocy. Ktoś siedział na mnie. - Mężczyzna o tej porze jest bardzo gotowy – powiedziała i zdjęła przez głowę swoją sukienkę. Moim oczom okazały się dwie doskonałe piersi – Chcę żebyś mi dał to, czego nigdy nie zaznałam z jakimkolwiek mężczyzną. Opis sceny: Dałem jej to czego nigdy nie zaznała z jakimkolwiek mężczyzną. A gdy krzyczała moje imię i nazwisko oraz numer pesel, czułem się dumny jak paw. Koniec opisu sceny miłosnej. Kilka godzin później poszedłem do kawiarni i ustalałem szczegóły dotyczące filmu. W porywie twórczego szału skreśliłem nawet scenę miłosną i zaprezentowałem jej szkic Witoldowi. Kręcił głową ograniczając się do stwierdzenia – Zbyt wysublimowane jak dla Parkulesa. – Tłumaczenia że postać głównego bohatera należy rozbudować na nic się zdały. Piliśmy wino w milczeniu. Delektowanie się wytrawnym trunkiem przypominało mi, że tak stosunkowo niedawno temu bawiłem się łonem największej buntowniczki południowej Polski, która wobec ofensywy rozkoszy okazała się zupełnie bezbronna. Opróżniłem kieliszek i udałem się do hotelu. Kiedy człowiek codziennie budzi się w innym miejscu, zaczyna doceniać wartość własnego łóżka. Znany zapach pościeli, wypracowana przez lata pozycja zasypiania, ulubiona poduszka, tego najbardziej żal, za tym się tęskni. Hotele, akademiki, motele, hostele, stancje, noclegi u znajomych podnoszą tylko poziom bezdomności. Nawet noc spędzona u boku ciepłej, zadbanej, pachnącej oliwkami kobiety nie jest w stanie zrekompensować braku własnego łóżka. Zatęskniłem za domem mocno. Pierwszy raz od tygodni. Może nie pierwszy raz w życiu, ale pierwszy raz ucierpiałem. Postanowiłem wrócić do domu zaraz po nakręceniu filmu i zostać tam jak najdłużej. Drugą rzeczą znacząco wpływającą na moje zachowanie było rozczarowanie. Pragnąłem miłości, podążałem za nią na oślep, biegłem niczym zgłodniały pies za kością. Gdy już dopadłem smakowity kąsek, okazało się, że to była iluzja – splot wyobrażeń o idealnej osobie zmaterializowany w postaci „Bezkrwawej” Moniki. Tak naprawdę nigdy nie wyszedłem mentalnie z Klubu 1969. Stałem nadal na parkiecie pośród ludzi i karmiłem się narkotyczną wizją. Stałem pomiędzy roztańczonymi ludźmi, którzy swoim pogo wdeptywali w podłogę moje marzenie. Byłbym pewnie tak stał długo, gdyby mnie nie szturchnął Parkules – Zbieraj się. Dziś kręcimy pierwszą scenę. - Więc to prawda? - No tak, Garowski mnie wysłał do ciebie. - Więc to prawda, że jestem tu z tobą i ten film… - Konrad, marnie dziś wyglądasz. Może jednak zostań w hotelu albo przestań kupować to świństwo od Abela. - Jestem absolutnie trzeźwy. - Jak wrócę, to zdam ci relację. - Nie. Pójdę z tobą. - Spoko. I tak ponownie zakotłowało się w mojej głowie. Żadna iluzja! Byłem tu naprawdę. Życie miało przecież sens, brałem udział w powstawaniu filmu. Obiektyw kamery miał opowiedzieć historię. Czyją? Moją, naszą, ich. Wszystkich po trochu, bo choć scenariusz oparty był na fikcyjnych wydarzeniach, pisałem go o sobie. Tego dnia coś się we mnie zmieniło. Poprosiłem ekipę o kilka dni zwłoki. Usiadłem nad skryptem i dokonałem kilkuset korekt. W sumie to napisałem historię od nowa. Zrezygnowałem z pierwotnej wersji fabuły na rzecz czegoś bardziej biograficznego. Te zmiany miały wielkie znaczenie. Pogłębiały związek twórcy z dziełem. Sprawiały, że stawał się on jeszcze mocniejszym elementem materii filmowej. Konrad Czerwoniecki zrównał się z głównym bohaterem. Od teraz ilość osobistych nawiązań zmieniała „Różową zapalniczkę” w spowiedź. To był prawdziwy rachunek sumienia, mocny żal za grzechy i solidne postanowienie poprawy. 10 Pięć tygodni ciężkiej pracy zaowocowało ostatnim klapsem Parkulesa danym w wychudzony z anorektyczną precyzją - tyłek Keiry; i właściwym finalnym klapsem filmowym. Świadomość zrealizowania istotnego etapu tak podziałała na ekipę, że wszyscy porządnie się upili. Zdemolowanie hotelu nadszarpnęło budżet. Witold zmuszony był do zaciągnięcia kredytu. Właśnie dzięki długom żyliśmy tak jak na przyzwoitego obywatela przystało, czym przyczynialiśmy się do kolejnego kryzysu gospodarczego. W tym jednak czuliśmy się pewni. Nasza niegospodarność miała charakter przejściowy, nie zamierzaliśmy bezmyślnie inwestować jak wielkie koncerny dofinansowywane przez państwo. Widmo bankructwa, wypijania krwi innym i noszenia dziurawej bielizny nam nie groziły. Aż wreszcie przyszedł czwartek - nieco gruby, ale nie tłusty, z lekką nutką nostalgii. Odpoczywałem na kanapie w tanim hotelu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. W korytarzu stała młoda rudowłosa listonoszka. A serce zaczęło mocniej bić, gdy podawała mi list. Uśmiechnęła się nieznacznie i zatrzymała w progu. Wiedziałem co to znaczy. Zaprosiłem ją na kawę mówiąc, że mam bogatą kolekcję kubków: jeden bez ucha, drugi obdrapany. Miała na imię Oliwia. Wypiliśmy. Patrzyłem na nią i pragnąłem jej dotyku jak narkoman działki. Niestety obrączka na jej palcu ugasiła mój zapał. Była mężatką, nie miałem serca, by niszczyć czyjeś szczęście lub nieszczęście. Dlatego od tego dnia Oliwia była moją nową niespełnioną miłością. Kiedy budziłem się w nocy oblany potem, szukałem jej po omacku, łudziłem się, że pewnego dnia poczuję zamiast chłodu koperty ciepłe ciało wtulone we mnie. - Sukces artysty rzadko idzie w parze z sukcesem człowieka – powiedział Witold przejęty historią o Oliwii. Pocieszał mnie jak stary przyjaciel. Wiedział, że to ostatnie wspólnie dni, nim nasze drogi rozejdą się być może na zawsze. Piątek był przedostatnim dniem przedsięwzięcia filmowego. Dobiegł końca montaż i nadszedł czas prapremiery. Wąskie grono osób zasiadło w kinie. Zaczęła się projekcja. Przez dziewięćdziesiąt minut panowała na sali cisza jakby widzowie w przejęciu oglądali kroniki z obozu zagłady. Podczas napisów końcowych jeden z nielicznych zaproszonych gości powiedział ściszonym głosem: „Nie wiem co o tym myśleć. Chyba rewelacja, chyba skandal, mam w głowie burdel”. Widząc jego minę i grymas na twarzy Witolda, uświadomiłem sobie, że tego dokonaliśmy. Czego? – spytał Parkules. Stworzyliśmy opus magnum polskiego kina. Paradoksem było to, iż ta wyśmienita rzecz miała szansę na dystrybucję tylko w niszowych kinach ze względu na brutalny, momentami wręcz sodomiczny charakter paru scen i kilka „przegadanych momentów”. - Witold wykonał zadanie. Witold może odejść – zażartował mój suwalski maestro reżyserii i to były ostatnie słowa, jakie usłyszałem. Uściskaliśmy się serdecznie. Później dołączył Parkules, który w swej skromności wyznał, że był genialny. No cóż, miał rację. Z gwiazdy kina porno przemienił się w prawdziwego aktora. Keira też zagrała świetnie. Doktor Proktor spełnił swoją rolę, choć na premierowej projekcji go nie uświadczyliśmy, później zatelefonował z gratulacjami. Sam również na pochwały zasłużył. 11 Leżałem w swoim łóżku i słuchałem płyt, gdy zadzwonił telefon. Natychmiast po tej krótkiej rozmowie wstałem i ubrałem się. Przed budynkiem czekała taksówka. Kierowca pomachał. Wsiadłem do środka. Przejechaliśmy kilkaset metrów. W mroku obok jednego ze sklepów nocnych spostrzegłem Parkulesa. Podszedł do samochodu. - Keira była u mnie. Prosiła żebyśmy przyjechali do Suwałk. - Coś się stało? - Witold się zastrzelił... Są w życiu takie chwile, że człowiek chciałby uciec, zamknąć się w ciemnym pokoju i o wszystkim zapomnieć. Czasami chciałoby się uniknąć odpowiedzialności będąc jednocześnie odpowiedzialnym, być sławnym i móc spokojnie robić zakupy w sklepie warzywnym, móc kłamać i mieć czyste sumienie. Pogrzeb jest z jedną z tych ceremonii, które najchętniej wykreśliłoby się z terminarza. Śmierć Witolda była hepiendem. Wreszcie go doceniono za to kim rzeczywiście był, a nie dlatego że jego filmy lubi amerykańska młodzież. Keira na nowa dostrzegła w nim swojego mistrza. Konrad Czerwoniecki zrozumiał, że ich przyjaźń właśnie taka miała być – spóźniona, szczera, intensywna i zabójcza jak broń, którą Witold wykonał w głowie artystyczny tunel, aby jego myśli mogły bez ograniczeń krążyć po aureoli grzechu. Koszula bliska ciału, a papier… Dziadek przestrzegał, żeby niczego nie podpisywać. Ojciec mawiał, iż dokumenty powinno się przechowywać w teczkach. A jak ci się coś przyklei do dupy, sprawdź co to jest, zanim to wyrzucisz. Taki był błąd przeszłości, który pociągnął za sobą sekwencję wydarzeń, bo gdybym wtedy na planie filmowym przyjrzał się kartce jaka przylgnęła do mojego zadka w toi-toju, mógłbym zawczasu wycofać się z udziału w całej tej akcji z politycznym akcentem w tle. Kino straciłoby wielkiego twórcę, „Bezkrwawa” wyśmienitego kochanka, a pan Józio nie zyskałby sławy i mandatu eurodeputowanego. No właśnie, pan Józio wykazał się bystrym umysłem, gdyż zadał sobie trud przeczytania tego, co ja zignorowałem. Pan Józio dokładnie przestudiował dokument i pobiegł z nim do telewizji. Wszystkie wielkie serwisy w kraju na czerwonym pasku podawały informację: Portier ujawnił skandaliczne fakty. Przekazał agencjom prasowym dokument zawierający instrukcję postępowania w sprawie bezpieczeństwa narodowego skierowaną do rządu polskiego. Zestaw gotowych odpowiedzi przygotował rząd amerykański... Dzięki temu na jaw wyszły również inne sprawy, a moi tzw. „zleceniodawcy” utracili pracę i jak się później okazało, trafili pod sąd. A „Różowa zapalniczka” została zgłoszona do oscarowych nominacji. Dobra, żartowałem. Film został doceniony wśród miłośników kina niszowego i fanów pana Józia. KONIEC --------- Opowiadanie posiada jeszcze coś na pozór epilogu.
  13. Spoko MARCEPANIE, zostawię. Twoja czujność jednak się przyda, na pewno następnym razem będę baczniej dobierał określenia geograficzne itd.
  14. Taki określenie istnieje, słyszałem je kilka razy w telewizji no i można trafić na nie w internecie. Sądzę, że to kwestia Twojego aparatu percepcyjnego, który niechętnie chce zaakceptować coś dotychczas nieznanego. Przemyślałem i zostawiam ten zwrot. Hehe. Innych chyba już nie będzie. P.s. Chciałem jeszcze dodać do wcześniejszego komentarza, że intuicja o której pisał Sam Jeden nie dzieli się na płci. Każdy człowiek posiada intuicję. A główny bohater niekoniecznie jest supermacho. Jest po prostu zwykłym człowiek. Everyman. Hehe [rzucam tym "hehe" żeby unikać innych zwrotów].
  15. Tak, to zdanie jest "zdupione" doszczętnie, aczkolwiek prawidłowe. Wiem, że "podsuwalskiej wsi" brzmi trochę niefortunnie, jednak cóż innego mogę dać w zamian?
  16. No a Ty mnie ładnie wypunktowałeś. Hehe. Jutro wrzucę ostatnią część.
  17. Dziękuję dobry człowieku. Wprowadzę wszystkie Twoje wskazówki, bo są bardzo trafne, poza jedną. "Intuicja" - w tym kontekście jest użyta celowo błędnie, to raczej ironia, wykpienie. Zwykle do tych tekstów warto mieć podkład, sam piszę często w towarzystwie muzyki, która wywiera wpływ, odciska swoje piętno.
  18. No ładnie się rozpisałeś. Moja odpowiedź zapewne nie będzie tak długa i wnikliwa. Skupię się na rozwikłaniu pewnych kwestii, które zasygnalizowałeś. Błędy poprawiam. O już! Postać głównego bohatera rozkręca się, co jest normalnie, bo trudno kogoś ukazać na kilku stronach, a głębokie psychologiczne analizy raczej w tym tekście się nie pojawią. Na dłuższym dystansie mógłbym się tylko sprawdzić pod kilkoma warunkami: 5 dni wolnego, niezmącony spokój, opracowany pomysł i dużo weny oraz determinacji, by przekuć to w kilkudziesięciostronicowy tekst. Muszę Cię zaskoczyć. Nie wiem czy wiesz, ale dopisałem jeszcze trochę tekstu i będzie to swoisty epilog. Dzięki za ten bardzo obszerny i budujący komentarz. Teraz już strach w ciemnych pomieszczeniach będzie mi obcy!
  19. Wraz z rysownikiem Lupusem stworzyliśmy kiedyś lekki komiks o święcie zakochanych i zombiakiach. Teraz możecie sobie przeczytać "Noc Kupały" w kolorze. Zapraszamy! www.lupusartzzz.blogspot.com/2011/04/noc-kupay.html Komiks można czytać prostą, darmową przeglądarką Comical: www.comical-cbr-cbz.softonic.pl/download#pathbar
  20. 7 Witold postanowił zakończyć swoją karierę reżysera. Zamierzał to uczynić w sposób efektowny i dołączyć do grona tych, którzy w młodym wieku użyźnili glebę. Muzycy, artyści, indywidualiści, samobójcy. W każdym pokoleniu pojawia się ktoś, kto uważa, że nie przystaje do świata i pragnie uciec w pustkę. Za ostatnie grosze przyjechałem w sobotni mglisty poranek do Krakowa. Komórka Witolda milczała. Tradycyjnie. Wyłączył ją pewnie wieczorem i zostawił na hotelowej szafce nocnej. Wawel, murki, trawniki, chodniki, Wisła. Tam poszedłem. A mówią, że to kobiety mają intuicję. Kobiety i Konrad Czerwoniecki. Niedoszły samobójca siedział na ławce karmiąc ptaki. I tym tuczeniem dziobo-pierzastych tak był zaabsorbowany, że dopiero po kilkunastu sekundach zauważył mnie. Gdy w końcu nastąpił ten moment spostrzeżenia, podniósł swoją nieuczesaną czarną czuprynę. Dostrzegłem w jego oczach taką iskrę jak gdyby podkradał prąd z pobliskiej elektrowni. Zwariował? Zgarbiona i przyczajona sylwetka Witolda wróżyła tylko jedno – chciał uciec – a zobaczył we mnie agresora, który mógł pokrzyżować plany. I miał rację. Moja osoba – to najbardziej ekspansywna odmiana życia z jaką mu przyszło się stykać w ostatnich latach. Najechałem jego spokojny ogródek ze swoją dziką bandą rabując święty spokój, pierdoląc jego dziwki. Zdeptałem roślinki. Niegrzeczny Konrad. Wdepnąłem nawet w rabatkę - którą tak porządnie pielęgnował i ukrywał przed pasożytami – w jego osobowość. - Niech cisi w końcu przemówią – rozpocząłem rozmowę. Witold popatrzył na wodę i zamyślił się. - Wisła jest dość głęboka. Tu gdzieś rodzice utopili dziecko. Wizję lokalną pokazała telewizja. – Z oczu znikł mu blask. Dziecko utopili? Czy myślał w tej chwili o śmierci? Co czuje człowiek, któremu brakuje tchu? Czy to prawda, że całe życie przelatuje wtedy przed oczyma z prędkością pociągu ekspresowego? A może jedyną rzeczą jaka zaprząta umysł jest chęć wydostania się na powierzchnię? Witold prawdopodobnie by nie walczył. A może w ostatniej chwili pojawiłyby się wątpliwości? Czasami chęć przetrwania ma decydujący głos. Czasami jest za późno. Teraz jest wyjście awaryjne. Mogę go złapać. Jakby się stawiał, to mu przywalę. Jest wysoki i zdesperowany, ale ja jestem szybki. A jeśli się wyśliźnie? Co będzie jeżeli obaj wpadniemy do wody? Nie umiem pływać. Wisła jest zimna. Złapie mnie skurcz i pójdę na dno jak kamień. A co jeśli przy próbie ratowania Witolda się utopię, a on przeżyje? Za dużo myśli. Plątanina możliwości. - Witold, wracajmy już – zaproponowałem. - Chyba sobie kupię kota. Nie mam czego głaskać. - Dobrze, kupimy ci kosz kociaków, ale teraz chodź ze mną. Wszyscy się martwią. - A film? - Przecież nie masz nawet zatwierdzonego budżetu. - Ech... - Wstąpimy na koktajl czekoladowy. Uff. Mnie się chyba bardziej niż tobie przyda. Wypijemy, a później pójdziemy na koncert jazzowy i do hotelu po rzeczy. Konrad Czerwoniecki miał dar przekonywania. Witold miał kasę na te wszystkie przyjemności, więc posiadał instynkt przetrwania. Konrad Czerwoniecki pozbawiony pieniędzy był typowym samcem, posiadał intuicje. Witold dzięki intuicji Konrada Czerwonieckiego ocalił swój cenny żywot. Cenny żywot Konrada Czerwonieckiego w dużej mierze zależał od „Bezkrwawej” Moniki – w mniemaniu ich obydwu - najlepszej samicy w kraju. Kariera aktorska Parkulesa w dużej mierze zależała od Witolda. Sukces filmowy Witolda zależał w pewnym stopniu od dobrego scenariusza Doktora Proktora. Doktor Proktor bardzo stęsknił się za swoją publicznością. Wniosek: heroiczny bój Konrada Czerwonieckiego ratującego Witolda od dokonania samobójstwa na swoim reżyserskim żywocie, spowodował że cały układ się nie rozsypał i historia mogła potoczyć się dalej. 8 Następnego dnia obudziłem się z potwornym kacem. Koktajl czekoladowy. Niech go! - Chciałbym, żebyś napisał dialogi do mojego filmu – krzyknął rozentuzjazmowany Witold. - Która godzina? – Nie mogłem znaleźć zegarka, a telefon dawno się rozładował. - Już po siódmej. Wstawaj. Gdy wyszedł, nakryłem się kołdrą i zasnąłem. Musiałem nabrać sił, bo przecież to mnie przypadł ten zaszczyt ratowania czołowych polskich artystów przed samobójstwami, depresjami, przedawkowaniem koktajlów, alkoholizmem, wąchaniem koki i innymi wyskokami. Dwie godziny później wziąłem prysznic. Świeży i czysty zasiadłem do stolika, gdzie nieoczekiwanie pojawił się laptop. Czyżby role miały się odwrócić? Teraz Witold ze swoją hordą postanowił najechać moje państewko? Dobra. Spróbuję napisać dwadzieścia stron. Najwyżej powiem, że nie podołam zadaniu. Wprawdzie ze scenarzystami w kraju krucho, aczkolwiek należy wierzyć, że znajdą się jacyś, którzy stworzą coś godnego. Dwadzieścia stron to nie tak dużo. A gdyby tak zebrać moje przemyślenia na temat całej tej wstrętnej amerykanizacji, ekspansji języka angielskiego i totalnego zidiocenia, które osiąga swoje apogeum na forach, blogach i komunikatorach internetowych, to byłoby to coś nieźle pokręconego. Wieczorem zapisałem na dysku plik film.doc i poszedłem na dworzec. Konrad Czerwoniecki - Ostatni koktajl czekoladowy: W zarysie sytuacja przedstawia się tak: do starego domu przyjeżdża autokar. Wysiada z niego grupa ludzi, którzy zamierzają na kilka dni odciąć się od cywilizacji. Mają do dyspozycji 5 pokoi, salon z pianinem, jadalnię, kuchnię i łazienkę oraz dwie toalety. Pozbawieni są telefonów, komputerów, internetu. Skazani na siebie muszą rozmawiać, razem spożywać posiłki i spać we wspólnych pokojach. I tu właśnie dochodzi do różnych interakcji, wychodzą na jaw różne fakty z ich życiorysów... - Hm, początek trochę niemrawy, ale po scenie pokazującej próbę gwałtu, bójce dwóch młodych chłopaków i tymi zeschizowanymi ujęciami w salonie, muszę przyznać, że robi się bardzo ciekawie. – zreferowałem swój pomysł Witoldowi. Ten kiwnął głową i jak to miał w zwyczaju, zamilkł. Pisarz, scenarzysta, współpracownik reżysera - tak, te role mi odpowiadały, jednak do pełni szczęścia brakowało jeszcze jednego. Między mną a Witoldem sytuacja wyglądała klarownie. On poznał mnie z „Bezkrwawą” Moniką, ja uratowałem mu życie. Byliśmy kwita. Nadeszła stosowna chwila, bym sięgnął po to, czego tak bardzo pragnąłem. Budżet został zaklepany miesiąc później. Ekipa filmowa ustaliła grafik prac, a pierwsze zdjęcia zostały zarejestrowane w podsuwalskiej wsi. ------- A w części IV zasmakujecie "Ostatniego koktajlu czekoladowego
  21. O John! Ja Cię lata świetlne nie widziałem i jeszcze dłużej nie czytałem. Trzeba to naprawić. Koniecznie!
  22. Jeżeli to nie jest list zrezygnuj z zaimków "Ci", "Ciebie" pisanym z wielkiej litery. Styl całkiem zjadliwy. Coś w tym jest. Podszlifuj nieco tematykę, a będzie jeszcze lepiej. Powodzenia!
  23. Tak, jesteś jedynym i niepowtarzalnym Dżejdżejem mrocznym suwalskim prozaikiem i nie tylko. Pamiętasz jak kiedyś przez pomyłkę nazwałem Cię - Garowski? To były początki tej postaci. Zwykły lapsus słowny. Masz rację, odniesień do rzeczywistości, wątków biograficznych, aluzji i również konfabulacji jest tu sporo. I masz również rację z tym "smutkiem". Faktycznie przez orgie, pijactwo i beztroskę przebija się co jakiś czas przygnębienie. Jako autor pewnie nie powinienem pisać za wiele o własnych tekstach. Jednak ja tu kolejny raz idę inną drogą. Jak pies Saba. Teraz też zrozumiałem o co chodziło z tą "gęstością". Widzę ją i czuję. Będę starał się o nią dbać w przyszłości. Uświadomiłeś mi to. Dzięki.
  24. Wiesz, ja i tak zrezygnowałem z paru bardziej pikantnych momentów, żeby nie zrobić z tego taniego pornola. Hahaha. Miło czytać Twoje słowa pełne dobrej mocy. Wezmę je i pomnożę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...