Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Leszek_Dentman

Użytkownicy
  • Postów

    1 458
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Leszek_Dentman

  1. Leszek_Dentman

    Łagoda

    Łagoda, jako lokalizacja i osoba w jednym Limeyku? A może tak? Dwie ślicznotki z Łagody zazdrościły Jagodzie urody. Aż pewnego razu dwie tony makijażu, znalazły na twarzy Jagody.
  2. środa13 stycznia 2016 Umieram. Leżę w szpitalnej sali i sił starczy mi na tyle, by obrócić głowę o jakieś trzydzieści stopni i popatrzyć przez okno na pokryte chmurami niebo po prawej lub na twarz nowego współtowarzysza po lewej stronie. Podobnie jak u mnie, wykryto u niego nowotwór. Całkiem przypadkowo, jak twierdził. Odczuwał jakieś dolegliwości ze strony przewodu pokarmowego i lekarze, po dokładnym wygnieceniu brzucha skierowali go na rentgen, który wykazał wielki guz w okolicy trzustki. Zastanawiają się teraz nad dalszym postępowaniem, ale sądząc z ich niepewnych min i tajemniczych szeptów rokowania są niezbyt pomyślne. *** 1 Obudziłem się. Nade mną stała Ona. Śmierć. Myślicie, że wyglądała jak ta, na obrazach? Nic z tych rzeczy. Wyglądała jak. Właściwie, to wcale nie wyglądała. Ani tak, ani nijak. Ale wiedziałem, że to Ona. -Przyszłaś po mnie? - Ni to stwierdziłem, ni zapytałem. -Cóż za błyskotliwe spostrzeżenie - zaśmiała się cicho. - To chyba oczywiste. Ale daję ci jeszcze jedną szansę. -Szansę? Na co? -Na dalsze życie. -W takim stanie? Wolę, żebyś mnie zabrała. -A co byś powiedział na powrót do zdrowia? -Jaja sobie robisz? Przecież nie mam na to żadnych szans. -A jednak. Musisz tylko spełnić jeden warunek. Wskazać mianowicie kogoś, kto ma umrzeć w zastępstwie, a wówczas zyskasz rok spokojnego życia w zdrowiu i dobrobycie. -Rok? -A co, za mało? Nie wydaje ci się, że trochę grymasisz? Zacząłem gorączkowo zastanawiać się nad propozycją. (Co mam do stracenia? Rok, to całkiem sporo. Ile jeszcze fajnych rzeczy można w tym czasie zrobić. No tak, ale mam kogoś innego skazać na śmierć zastępczą. Ale przecież niektórzy i tak muszę niedługo umrzeć, to co im za różnica, czy stanie się to dziś, czy za miesiąc. Nawet lepiej umrzeć dziś, niż cierpieć nie wiadomo jak długo). Z wysiłkiem obróciłem głowę w lewo. -Dobrze główkujesz - powiedziała. Jemu już wszystko jedno. -W porządku. Niech tak się stanie. W tej samej chwili ze szpitalnego korytarza dobiegły dźwięki jakiegoś, nieznanego mi utworu. *** Gdy obudziłem się ze wschodem słońca czułem się wyśmienicie. Zero bólu, duża moc i wilczy apetyt. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem sylwetkę człowieka przykrytą w całości prześcieradłem. A więc to była prawda. *** Jakiś czas po tym wydarzeniu spotkałem córkę człowieka, który umarł za mnie. -Dzień dobry panu. Widzę, że jest pan w znakomitej formie. A przecież było już tak kiepsko, wróżyli panu najwyżej kilku dni życia. Inaczej niż mojemu ojcu. Wszyscy twierdzili, że nie miał prawa umrzeć. Ale gratuluję. -Dziękuję. Rzeczywiście czuję się świetnie. Ale dlaczego pani uważa, że nie miał prawa umrzeć. Przecież miał zaawansowanego raka. -To nie był rak, ani w ogóle żaden nowotwór. -Tylko co? Zaczęło mi brakować tchu. Podpuściła mnie cholerna kostucha! -Wie pan, co to jest potworniak? -Bliźniaczy płód wchłonięty przez drugie z bliźniąt. -No właśnie. Ojciec miał potworniaka, który nie powodował żadnego zagrożenia, a dolegliwości, z powodu których znalazł się w szpitalu, to była zwykła niestrawność. 2 piątek13 stycznia 2017 Czekałem w kolejce po odbiór biletu na samolot, gdy wcisnęła się przede mnie jakaś kobieta i niemal płacząc zapytała o możliwość dostania się na samolot. Recepcjonistka sprawdziła kartę pokładową i stwierdziła, że zostało jeden nieodebrany bilet, ale miejsce jest zabukowane. I, że jeśli pasażer nie zgłosi się w ciągu pięciu minut, bilet może jej zostać sprzedany. -To ja jestem tym pasażerem. I właśnie chciałem odebrać bilet, kiedy pani wcisnęła się przede mnie. -Błagam pana! Proszę mi go odstąpić. Mój synek znalazł się w szpitalu i muszę do niego dotrzeć jak najszybciej. Wie pan przecież, że najbliższy lot na tej trasie odbędzie się dopiero pojutrze. Nie mogę tyle czekać! -No wie pani! Ja też mam ważny powód, żeby wylecieć dzisiaj. W tej chwili poczułem wibrację komórki trzymanej w kieszeni na piersi i dźwięk dzwonka, jakiego nigdy nie przypisałem do żadnej osoby z mojej książki telefonicznej. Była to ta sama melodia, którą usłyszałem leżąc przed rokiem w szpitalu. Muszę przyznać, że nękała mnie ona przez dłuższy czas, aż kiedyś usłyszałem ją w radiu. Szybko włączyłem w komórce program Shazam i melodia została rozpoznana. Była to piosenka Zastąp mnie, proszę w wykonaniu niemieckiej grupy Dirty Pigggs. Teraz telefon odtworzył fragment tej właśnie melodii. Już wiedziałem kto dzwoni. -Słucham. -Czy wiesz, że właśnie mamy rocznicę? -Rocznicę czego? -Nie rżnij głupa. Oddaj bilet tej babce i wracaj do domu. Czekam tu na ciebie. I nie kombinuj, bo się wkurzę! Rozradowana z powodu biletu kobieta rzuciła mi się na szyję. Opuściłem terminal i złapaną taksówką wróciłem do domu. Nikogo nie było. Wyjąłem z lodówki piwo i chipsy i zasiadłem przed telewizorem skacząc bezmyślnie po kanałach, by ostatecznie zatrzymać się na jakimś programie sportowym. Oglądałem mecz, gdy w dole ekranu ukazał się pasek z wiadomością z ostatniej chwili. >KATASTROFA SAMOLOTU
  3. 10 Po upływie kilku minut dumny Ali wprowadził do kantoru kandydatów na morskich wilków. – Macie panowie naprawdę ogromne szczęście. Prawie cudem udało mi się znaleźć dla was odpowiedni statek. – A widzisz, grubasie, nie mówiliśmy? – Tak, ale miałem z tym trochę kłopotów. A poza tym, jak wam już mówiłem jest spora kolejka chętnych do tej roboty. – Jaki to statek? – Bardzo piękny. Nowoczesny. – Przestań się zgrywać! Jak się nazywa? – Pomalutku, panowie. Najpierw trzeba będzie wyłożyć trochę grosza... Normalna prowizja, plus pięćdziesiąt procent ekstra. Jeden z mężczyzn nie mógł się już powstrzymać: – Ty draniu! – wyciągnął z kieszeni sprężynowca – Ja ci pokażę ekstra procenty! – Daj spokój. – zmitygował go Jones, – Nie ma się co denerwować. Przepraszam za kolegę panie Sulejman. To oczywiste, że należy się panu specjalny dodatek. – po czym wyjął z portfela plik banknotów i zaczął wykładać po jednym na wyciągniętą dłoń pośrednika. – Wystarczy. – Pan chce mnie zrujnować. – Sulejman zrobił żałosną minę – Mam na utrzymaniu zonę i dzieci. I musiałem podpłacić konkurencji. – No, dobrze. Masz tu jeszcze piątaka i kup za to nowe klapki synowi. A teraz gadaj, jak nazywa się ten statek! – „Santa Maria”. Zgłoście się zaraz na nabrzeżu indyjskim. – „Santa Maria”? Ładnie się nazywa. Pasuje nam. Mężczyźni opuścili kantor i udali się w kierunku portu. Było już ciemno, gdy porucznik Stewart wrócił do kantoru. – Dobry wieczór, panie Sulejman. Dziękuję za tych ludzi. Co prawda ich książeczki żeglarskie nie są rewelacyjne, ale za to wyglądają na autentyczne, a to już jest coś, jak na dzisiejsze czasy. – Ależ, panie poruczniku! To są najlepsi ludzie, jakich mógłbym znaleźć w całym mieście. Nie, co ja mówię, najlepsi na całym wybrzeżu. – No już dobrze. Ile się należy? – No wie pan… Normalna prowizja, plus extra dodatek, to razem wyniesie sześćset... – Czyli dopłacam dwie stówy? – Tak. – O.K. – Stuart położył na blacie kilka banknotów i opuścił lokal. 11 Była ciemna, bezksiężycowa noc. „Santa Maria” lekko kołysząc się na falach rozcinała dziobem granatową topiel oceanu. Załoga pogrążona była w głębokim śnie; tylko na mostku kapitańskim panowało skupienie. Wachtę trzymał porucznik Stewart, marynarz pilnujący steru oraz, za uchylonymi drzwiami kabiny łączności, kręcący gałkami swojej aparatury dyżurny telegrafista. Wtem drzwi sterówki otworzyły się z impetem uderzając o ścianę i do wnętrza wpadło trzech uzbrojonych w pistolety mężczyzn. Byli to ci sami ludzie, którzy ostatni zamustrowali na statek. – Ręce do góry! Nie ruszać się! Porucznik i sternik posłusznie unieśli ręce. – Cóż to znaczy, Jones? – zapytał zaskoczony Stewart. – Przecież to jest zwyczajny akt piractwa. – Jonesem byłem dla pana do dzisiejszej kolacji – uśmiechnął się ironicznie człowiek nazwany Jonesem. – Moje prawdziwe nazwisko, jak i nazwiska moich przyjaciół brzmią nieco obco dla pańskich anglosaskich uszu, proszę więc wybaczyć, że się nie przedstawię. – Cieszę się z tego. – Cieszy się pan? – Jones nie ukrywał zdziwienia. – Tak, bo to oznacza, że nie zamierzacie nas zabijać. – Od momentu poznania podziwiałem pańską inteligencję, porucznik. Ma pan rację, pod jednym wszakże warunkiem... – Tak? – Bezwzględne podporządkowanie się moim poleceniom. – Jeśli nie mam innego wyjścia... – Proszę jednak nie zapominać, że, gdy tylko ta sprawa się zakończy uczynię wszystko, żeby wsadzić pana za kratki. – Proszę się nie łudzić. Więzienia dla mnie jeszcze nie wybudowali. Jones zauważył, że radiotelegrafista wykorzystując nieuwagę intruzów usiłuje nadawać jakieś sygnały alfabetem Morse'a. Potrącił łokciem jednego z kompanów i wskazał mu ruchem brody radiokabinę. Seria z automatu przerwała ciszę i radiotelegrafista niemal przecięty na pół osunął się na podłogę. Morderca podszedł do leżącego i trącił go nogą. – Nie żyje. – oznajmił. – Należało mu się – skwitował Jones. – No widzi pan, co może się przytrafić nieposłusznym chłopcom? Uprzedzam pana, że cała pokładowa załoga z kapitanem włącznie spokojnie wypoczywa w pomieszczeniu zęzy, natomiast chłopcom z maszynowni zatrzasnęły się drzwi, a klucz gdzieś się zawieruszył. Teraz biedacy w żaden sposób nie mogą się z niej wydostać... No, chyba, że kominem – roześmiał się. – Co ma zrobić? – zapytał Stewart. Proszę zatrzymać tę balię! – O.K. – Stewart przekazał do maszynowni odpowiednie rozkazy i już po chwili praca maszyn stała się ledwo wyczuwalna. – Dobrze. Teraz proszę o podanie dokładnej pozycji. – Stoicie w lekkim rozkroku z automatami an wysokości pasa... – Bardzo dowcipne... Proszę podać pozycję statku! Tylko bez żadnych kawałów, bo załatwimy następnego. – Niestety mamy awarię nawigacji satelitarnej, ale przed chwilą skończyłem obliczanie. – To świetnie, – Jones ponownie zaczął ironizować. – bardzo nam pan pomógł. Zawsze pana lubiłem i okazuje się, że miałem dobre przeczucie. Porządny z pana chłop. – Nie ciesz się Jones, czy - jak się tam nazywasz - przedwcześnie. Jeszcze cię dopadnę. Jones lekceważąco wydął wargi i podszedł do stołu nawigacyjnego. Oderwał fragment leżącej na nim mapy, zapisał na jej odwrocie pozycję statku po czym wręczył go trzeciemu z napastników. – Wiesz, co masz z tym zrobić... – Jasne, Mos... – Zamknij się, durniu! Bez imion! Skarcony pirat przeszedł do radiokabiny, siadł przed konsolą i po dostrojeniu aparatury zaczął nadawanie. Tymczasem statek zaczął łagodnie zwalniać, aż w końcu całkowicie znieruchomiał. Jones ze wspólnikiem wyprowadził zakładników ze sterówki.
  4. Sory, za brak odpowiedzi, ale na razie nie bardzo mogę się udzielać na forum.
  5. SIC TRANSIT Dramatis personae Kenneth O’Connor – komisarz policji sierżant Ester – komendant posterunku policji w New Dublin doktor Warwick – kierownik Zakładu Entomologii Stosowanej mjr Stone – dowódca jednostki wojskowej Richard Baxton – aktor Liz Sailor – aktorka, żona Baxtona Pamela – córka Baxtonów (lat 12) Prof. Paine – Dyrektor Instytutu Zoologii porucznik Stewart – II oficer Santa Marii Peter Locke – zbiegły z więzienia zabójca Anna Callaghan – była narzeczona Petera Bill O’Hara – szwagier Anny Samson – policjant udający hippisa mr Herrer – Wielki Mistrz Bractwa Szatana Fred – Członek Bractwa mr. Clark – właściciel psa imieniem Huckleberry kapitan Santa Marii Sulejman – pośrednik agencji zatrudniającej marynarzy oraz żołnierze, oficerowie, policjanci, terroryści, dzieci i one 1 W sunącym autostradą, prowadzonym przez starszego, łysawego faceta Mercedesie S-klasy siedziało, oprócz kierowcy jeszcze czterech młodych, ubranych w mocno wypłowiałe dżinsowe komplety mężczyzn. Nieopodal, szosy połyskiwała tafla, wyjątkowo tego dnia spokojnego oceanu. Samochód skierował się na „ślimaka” i opuścił autostradę, by po chwili znaleźć się w podmiejskiej dzielnicy dużej aglomeracji, której wieżowce, niczym zęby szczerbatego grzebienia kłującego jasnobłękitne niebo ukazały się przed przednią szybą samochodu. Po chwili znalazł się w rzece pojazdów płynącej przez centrum portowego miasta, skręcił w boczną, nieco spokojniejszą uliczkę, po czym zatrzymał się przed niewielkim hotelem. Młodzi pasażerowie opuścili chłodne wnętrze auta, i po wyjęciu z bagażnika marynarskich worków znikli w drzwiach budynku. Samochód ruszył, a po chwili stanął przed wejściem imponującego gmachu Hiltona. Przyobleczony w pełną mundurową galę, usłużny portier otworzył drzwi samochodu, a boy, po wyjęciu walizek z bagażnika, podążył w ślad za ich właścicielem. Kiedy, po załatwieniu formalności w recepcji, dotarli do apartamentu, mężczyzna wręczył boyowi napiwek, po jego zaś wyjściu podniósł słuchawkę i wybrał numer. – Hello! Witam pana, majorze. A więc dziś wieczorem. Zechce pan może określić miejsce spotkania. – ... – Tak, znam ten lokal. Będę o dziesiątej. Do zobaczenia. W tym samym czasie płynący pod liberyjską banderą drobnicowiec „Santa Maria” zbliżał się do lądu. W oddali widać już było światła miasta i portu. W końcu silniki umilkły, a statek rzucił kotwicę i stanął na redzie. 2 Tuż nad brzegiem zatoki, po drugiej stronie której widać było połyskujące w oddali światła miasta, u stóp wysokiej sterczącej z oceanu skały posadowiła się niewielka knajpka. Na przylegający do niej parking podjechało czerwone BMW. Wysiadł zeń wysoki, szczupły mężczyzna w średnim wieku, ubrany w nienagannie skrojony popielaty garnitur i śnieżnobiałą koszulę, oraz ciemnowiśniowy krawat. Wszedł do restauracji, jednym rzutem oka zlustrował zadymione wnętrze i zdecydowanym krokiem podszedł do stojącego w kącie stolika, przy którym, nad szklanką piwa siedział mężczyzna z Mercedesa. Przysiadł się bez słowa i u przechodzącego obok kelnera zamówił kawę. Gdy kelner postawił parującą filiżankę na stole obaj mężczyźni nachylając się nieco ku sobie rozpoczęli cichą rozmowę, bacząc, by nikt nie mógł poznać jej treści. Po chwili człowiek z Mercedesa wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki żółtą kopertę, której grubość zdaje się wskazywać na bogatą zawartość i wręczył ją swemu interlokutorowi, po czym opuścił lokal, płacąc w barze za piwo. Drugi zaś dopił swoją kawę i podszedł do baru. – Proszę whisky. Barman sięgnął po szklaneczkę. – Butelkę. – Jaką? – Najlepszą. – Zapakować? – Proszę. Barman włożył butelkę do kolorowego kartonu i wręczył pakunek klientowi, który podał mu banknot. – Reszty nie trzeba. – Dziękuję bardzo., zrobiłem świetny interes – uśmiechnął się barman. – Ja również – mruknął pod nosem nabywca trunku, po czym wyszedł z lokalu. 3 W kabinie kapitana „Santa Marii” obok siedzącego za biurkiem gospodarza przebywał drugi oficer statku – porucznik Stewart . – ...tak więc, proszę się nie denerwować, poruczniku, ale takie jest życzenie kontrahenta i musimy się do niego dostosować, choć obaj doskonale wiemy, że nikt nie zrobi tego lepiej od pana. – W porządku, kapitanie. Jest mi to zupełnie obojętne. Czy mogę już odejść? 4 Znany nam już ze spotkania w restauracji mężczyzna siedział za biurkiem. Na ścianie za jego plecami widniała flaga i godło państwowe. Do biura wszedł policjant z dystynkcjami sierżanta na rękawie bluzy. – Panie majorze, sierżant Pratt melduje się na rozkaz! – Siadajcie sierżancie i słuchajcie uważnie. Jutro wchodzi do portu liberyjski drobnicowiec „Santa Maria”. Macie zdjąć z pokładu czterech ludzi. – Rozkaz, panie majorze. Proszę o nazwiska. – Nic nie zrozumieliście, sierżancie. Chodzi o czterech dowolnych ludzi. Cztery sztuki – zaakcentował słowo „sztuki”. – Rozumiecie? – Jak to – dowolnych? Rzeczywiście nie bardzo rozumiem... – Nie sprawiajcie mi zawodu, sierżancie. Miałem was za bardziej bystrego. Takie otrzymałem polecenie... – wymownym gestem kciuka wskazuje ku górze – ...i sam nie wiem, o co chodzi. – W porządku. Rozkaz, to rozkaz. – Tylko uważajcie. Nie ma to wyglądać jak losowanie stron na boisku piłkarskim, lecz macie stworzyć pozory zatrzymania konkretnych osób. Aha, jeszcze jedno: w tej czwórce powinno znaleźć się dwóch maszynistów. – Rozumiem, panie majorze. Może pan na mnie polegać. – Nie muszę chyba dodawać, że sprawa jest poufna? Nawet wasi ludzie nie mogą się niczego domyślać. – Oczywiście, panie majorze. 5 Do burty „Santa Marii” przybiła motorówka i na pokład, po zrzuconej ze statku drabince sznurowej wspiął się pilot. Stając na pokładzie przywitał się z oczekującym nań kapitanem, po czym obaj udali się na mostek. Rozległ się donośny zgrzyt łańcucha kotwicznego. Po chwili śruby statku zaczęły burzyć wodę i „Santa Maria” powoli ruszyła, minęła główki falochronu i majestatycznie przybiła do jednego z nabrzeży. Marynarze rzucili cumy. Maszyny zostały zatrzymane. Pilot, odprowadzony przez kapitana aż do trapu pożegnał się z nim i zeszedł na ląd. 6 Przy jednej z wiodących do portu ulic znajdował się niewielki kantor pośrednictwa pracy dla marynarzy i dokerów. Stanowił go przedzielony barierką pokój. Po jednej stronie, obok zaopatrzonych w brzęczyk drzwi stało kilka krzeseł, po drugiej – chwiejące się biurko i dwa krzesła oraz szafa na dokumenty. Obok szafy znajdowały się drzwi prowadzące do mieszkalnej części domu. Przy biurku siedział niemłody, bardzo otyły mężczyzna, z obliczem przyozdobionym długimi, czarnymi wąsami. Czerwony fez na siwiejącej głowie i nargile obok biurka nie pozostawiały żadnych wątpliwości, co do kraju pochodzenia jego właściciela. Mimo stojącego na biurku, skierowanego w jego stronę wentylatora, co chwila z czoła i karku ocierał pot trzymaną w dłoni wielką, kraciastą chustką. Rozległ się dźwięk brzęczyka i do kantoru wkroczyli czterej młodzi pasażerowie Mercedesa. Mężczyzna przy biurku uniósł się lekko z krzesła, przywołując na twarz zawodowy uśmiech – pomiędzy mięsistymi wargami błysnął przy tym złoty ząb. – Witam szanownych panów. Czym mogę służyć? – Chcemy zamustrować – oświadcza jeden z nich – ale chcemy pływać na jednej łajbie. Oto nasze książeczki żeglarskie. – Aj, aj! To będzie bardzo trudna sprawa. Więcej mam chętnych do pracy, niżeli zapotrzebowań. Trudno upchnąć jednego człowieka, a co dopiero czterech... No, cóż... Zostawcie mi swoje adresy. Jak coś się znajdzie, to was zawiadomię. Ale nie spodziewajcie się, by udało mi się załatwić to wcześniej, niż za jakiś miesiąc, lub dwa. – Jesteśmy dobrej myśli i sądzimy, że znajdzie się coś znacznie wcześniej. Zaczekamy w tawernie naprzeciwko. – Proszę bardzo. Ale tam o drugiej w nocy zamykają – uśmiechnął się ironicznie. – Dobrze, dobrze. Nie bądź taki dowcipny. Na pewno znajdziesz coś dla nas jeszcze dzisiaj. Mówiąc to czterej kandydaci na wilków morskich opuścili kantor. Zdumiony ich pewnością siebie pośrednik spoglądał w ślad za wychodzącymi, z powątpiewaniem kręcąc głową. 7 Załadunek „Santa Marii” dobiegł końca. Porucznik Stewart, stojąc oparty o reling ze złością wyrzucił za burtę wypalonego zaledwie do połowy papierosa i spogląda w stronę luku drugiej ładowni, gdzie, pośród uwijających się, obnażonych do pasa – przeważnie czarnych dokerów stał niewysoki facet, o wyraźnie azjatyckich rysach twarzy, ubrany mimo upału w czarny garnitur i, zapiętą pod samą szyję białą koszulę. Stewart sięgnął po następnego papierosa. Cóż taki szczur lądowy może wiedzieć o sztauerce? – rozmyślał. Niby do niczego się nie wtrąca, ale wszędzie wpycha nos, każdemu patrzy na ręce. Wygląda raczej na szpicla, niż przedstawiciela firmy handlowej. Ostatnia porcja ładunku znika w głębi ładowni. Ciekawe, co też może być w tych skrzyniach... Tylko dziecko dałoby się nabrać na te ich listy przewozowe. Mógłbym postawić całą swoją roczną pensję przeciw garści orzechów, że nie zawierają one żadnych części maszyn. To coś znacznie ważniejszego. Zresztą stary zdaje się być tym ładunkiem bardzo przejęty. No i ten Koreańczyk... Ale co mnie to w końcu może obchodzić... Marynarze i dokerzy opuścili ładownię. Jeden z członków załogi podszedł do Stewarta. – Skończone, panie poruczniku. Sprawdzi pan? – Już idę. Albo nie... w końcu był ten facet. Możecie zamykać. Tymczasem człowiek, o którym mowa udał się w kierunku kabiny kapitana. Zapukał energicznie i – nie czekając na zaproszenie – wszedł do środka. Rozgniewany niespodziewanym najściem kapitan zerwał się z fotela, ale rozpoznawszy przybyłego rozpogadza się. – No i jak tam leci panie Kim? – Juś skońcione. Właśnie zamykają luk. Niedługo moziecie odbijać. Psipominam jednak pana, zie uran to nie piłki tenisowe i nalezi się obchodzić z nim ostroźnie, jak z jajkiem. Ziaden wybuch, co prawda nie zagrazia, ale zawsie jest to niebezpiećna zieć. – Proszę się nie obawiać. Różne rzeczy już w życiu woziłem – i to w znacznie mniej bezpiecznych czasach. Mógłbym godzinami opowiadać o operacji „Pustynna Burza”. Co prawda, wtedy nie byłem jeszcze kapitanem, ale... – ...to niech pan napisie o tym ksionśke – przerwał mu Kim – ale na razie prosie myśleć o tym ładunku, nie o psieśłości. A jeśli zawinie pan w terminie cieka na pana dodatkowa gratyfikacja. Psida się na studia dla dzieci. – W porządku, panie Kim. Może pan być śpo... tfu... spokojny. To dobry statek, choć liberyjski. 8 Kończyło się zabezpieczanie luku ładowni, gdy w porcie rozległ się – cichy zrazu, lecz szybko narastający – ostry dźwięk syren samochodów policyjnych. Po chwili obok „Santa Marii” zatrzymały się dwa radiowozy. Wysiadło z nich sześciu rosłych, dowodzonych przez sierżanta Pratta policjantów. Dwóch zajęło natychmiast posterunek przy wejściu na trap pozostali weszli na pokład. Porucznik Stewart podszedł do Pratta. – O co chodzi, sierżancie? Jestem drugim oficerem „Santa Marii”. – Jeśli pan pozwoli, poruczniku, chciałbym rozmawiać z kapitanem. – Wątpię, by był zachwycony pańską wizytą, ale jeśli pan musi... Pratt z policjantami podążyli w ślad za Stewartem. Kiedy doszli do kabiny kapitana, Stewart zapukał i wszedł do środka, pozostawiając uchylone drzwi. – No, co tam, poruczniku? – Mamy gości, kapitanie. Policja. Pratt i jego ludzie weszli do kabiny. – Słucham pana. – Przepraszam, kapitanie, ale muszę zapoznać się z listą załogi. Kapitan wyjął z sejfu skoroszyt i wręczył go sierżantowi. – Może pan wyjaśnić, w czym rzecz? – Przykro mi, kapitanie... Pratt studiował zawartość dokumentów, zerkając co chwilę do wyjętego z kieszeni notesu. Zapisał w nim coś i zwrócił kapitanowi skoroszyt. – Proszę się nie gniewać, ale chciałbym zobaczyć następujących członków pańskiej załogi: Wiliams, Thomas, Bojanovič, Donnovan, oraz Mustafa. – Proszę bardzo. Proszę się czuć, jak u siebie w domu. Kapitan sięgnął po słuchawkę intercomu. – Halo, bosmanie. Przyślijcie mi Thomasa, Wiliamsa, Mustafę, Bojanoviča i... – Donnovana – podpowiedział Pratt. – ...Donnovana. – ... – Tak, do mojej kabiny. Zapadło kłopotliwe milczenie, przerwane po chwili pukaniem do drzwi. – Wejść! Drzwi otworzyły się i stanęło w nich dwóch marynarzy. W głębi korytarza widać było zbliżających się trzech kolejnych. Zatrzymali się niepewnie, tuż za progiem. – Proszę dalej i zamknijcie drzwi – zaprosił ich kapitan. Marynarze ustawili się rzędem pod ścianą kabiny. Pratt ponownie wyjął swój notatnik. – Thomas! Jeden za marynarzy, słysząc swoje nazwisko wysunął się pół kroku przed kolegów. Sierżant Pratt przyjrzał mu się uważnie, po czym sprawdził coś w notesie. – Dziękuję panu. Wiliams! Thomas cofnął się, a przed szereg wysunął się Wiliams. Ponownie nastąpiła uważna obserwacja twarzy i całej sylwetki marynarza, oraz kartkowanie notatnika. Procedura powtórzyła się jeszcze trzykrotnie. – Dziękuję za pomoc, kapitanie. Marynarz Donnovan może powrócić do zajęć. Pozostałych będę niestety musiał zatrzymać. – Ależ, sierżancie! – kapitan nie krył gniewu. Co macie tym ludziom do zarzucenia? Czy pan zdaje sobie sprawę, jakie konsekwencje pociągnąć może za sobą tak znaczne uszczuplenie stanu osobowego załogi? Skazuje pan statek na postój w porcie. Kto pokryje wynikłe stąd straty? Zaraz po zabunkrowaniu mieliśmy odbijać. – Przykro mi, panie kapitanie, ale wykonuję jedynie rozkazy przełożonych. I mam nadzieję, że nie będzie mi pan utrudniał wykonywanie czynności służbowych. Aha, jeszcze jedno. Proszę o wyznaczenie któregoś z oficerów na świadka rewizji. – Proszę się tym zająć, poruczniku. – z kapitana „uszło powietrze” – Albo nie. Niech pan wyda odpowiednie polecenie chiefowi i wraca do mnie. Policjanci zakuli zatrzymanych członków załogi w kajdanki i wyprowadzili ich z kabiny. Wyszli również Stewart i Pratt. Kapitan, oczekiwał powrotu porucznika bębniąc niecierpliwie palcami w blat biurka. Porucznik Stewart wrócił do kapitańskiej kajuty. – No i co teraz, poruczniku? Nie wiem w czym rzecz, ale nie mamy teraz czasu na wyjaśnienia. A zresztą po tych obwiesiach można się spodziewać wszystkiego najgorszego. Na co mi przyszło na stare lata? Pływać z taką załogą... Ale trudno. Będzie pan musiał się wybrać do miasta i znaleźć przynajmniej dwóch ludzi. Ja tymczasem zajmę się bunkrem, a gdy tylko policja dokończy rewizję, wychodzę na redę. – Tak jest, kapitanie. Już idę. – Chwileczkę, poruczniku. – otworzył kasę pancerną i wyjął z niej kilka banknotów, ale po krótkim wahaniu dołożył jeszcze dwa, lub trzy podobne. – Daję panu trochę więcej, ale mamy diablo mało czasu. Nie wykluczone, że trzeba będzie przepłacić agenta. – Sądzę, że ma pan rację, kapitanie. 9 Przebrany w wyjściowy tropik Stewart zszedł na nabrzeże, mija stojący obok statku policyjny radiowóz, a potem stojącego nieco dalej mercedesa, za kierownicą którego siedział znany z pierwszej sceny jegomość. Wiedziony jakimś instynktem opuścił port i po bardzo krótkim spacerze dotarł do kantor pośrednika. Widząc wchodzącego oficer tłusty Turek zerwał się z miejsca i wyszedł przed barierkę. – Czym mogę służyć, panie poruczniku? – Potrzebuję od zaraz czterech ludzi, w tym dwóch do maszyny. Przez nalaną twarz pośrednika przemknął radosny uśmiech, lecz niemal natychmiast przyjął zatroskaną minę. – Aj, aj, panie poruczniku! Skąd ja panu wezmę czterech ludzi naraz i to na poczekaniu? Zgłasza się do mnie wielu kapitanów, chcących skompletować załogi, ale chętnych do służby na morzu jest, jak na lekarstwo. Nie ma już prawdziwych mężczyzn chcących wypłynąć na morze w poszukiwaniu przygody...Panie...Sulejman. Panie Sulejman. Zdaję sobie sprawę, że to może nie być takie proste, ale może choć dwóch. Chociaż motorzystów... – Na pokład może by się i coś znalazło, ale do maszyny... – Właśnie maszyna jest najważniejsza. – Tak, rozumiem, ale to jednak kłopotliwa i kosztowna sprawa. – Panie Sulejman. Stawiam sprawę jasno. Kapitanowi bardzo zależy na tym, by Santa Maria” jeszcze dziś wyszła w morze. – No, jeśli tak bardzo zależy... Myślę, że jak się da, to się zrobi. – Na pewno się da... – W porządku. Proszę przyjść wieczorem, powiedzmy, o ósmej. Mam nadzieję, że będę dla pana coś miał. – Dobrze. Do zobaczenia o ósmej. Stewart opuścił kantor, a Sulejman po odczekaniu kilkunastu sekund zawołał: – Ali! Zasłaniająca drzwi kotara rozsunęła się i w kantorze stanął smagły dziesięcio-, lub jedenastoletni chłopiec. – Słucham, ojcze. – Idź do tawerny starego Gonzalesa. Zastaniesz tam czterech facetów ubranych w dżinsowe komplety. Jeden z nich nazywa się Jones. Powiesz im, żeby zaraz tu przyszli. – Dobrze, tato. Już pędzę.
  6. Niekiedy łatwiej wpisać szukane słowo pozbawione znaków specjalnych (w tym przypadku: deja vu) a potem skopiować i wkleić do swego tekstu zgosdnie z zasadami obcej pisowni.
  7. u mnie w pracy jest pracownik, który lubi wszczynać pseudonaukowe dyskusje, i zawsze wychodzi na durnia wtedy mówi -ja tylko żartowałem, a wy nie znacie sie na żartach. Nie zauważyłem, że wyszedłem na durnia, ale dziękuję Ci, że mi to uświadomiłeś.
  8. Widzę, że rozgorzała wielka dyskusja, a ja sobie po prostu zażartowałem.
  9. Akronimy są takimi samymi słowami jak uaaaaaa!, albo grrrh.
  10. prawie jak badziewie :) jeśli już, to lepszy wubet Było to w pełni świadome. Obydwa "słowa" są skrótowcami (akronimami), zatem nazwanie ich nowymi słowami jest nieporozumieniem, a więc bublem, czy badziewiem.
  11. [quote] A dzięki. Ciebie też sto lat nie było :) Bo od tak dawna już nie żyję. Budzę się jedynie wtedy, gdy publikujesz coś na orgu.
  12. Fajnie znowu przeczyta coś twojego. Nie podoba mi się to zatrzymanie krwi. Fizjologicznie (a raczej patologicznie) możemy mówic o zatrzymaniu krążenia, w przenośni natomiast o zmrożeniu krwi.
  13. Skoro tak się cieszycie, spróbujcie napisać polski tekst do "We are the champions".
  14. Dobre, ale trochę sie gubię. Wstęga Mobiusa, cyli "Dzień świstaka", kruca fuks? Nie jestem do końca przekonany co do koniecznoiści stosowania kursywy, a jego myśli nie powinny być umieszczone między "pazurkami".
  15. pysznił łysą pałę jak skini ze slumsów > pysznił łysą pałę, jak skini ze slumsów Smakował inaczej, jak gdybym ćmił dym z tlącej się opony > ćmienie oznacza palenie, tlenie (lub słaby ból) więc dym mogłeś jedynie wciągać, a poza tym dałbym „tak, jak” i to w miejscach, gdzie toczy się śledztwo. > ZAWSZE, ZAZWYCZAJ, PRZEWAŻNIE, NA OGÓŁ powiedzial.> ł slamsów.> wolno ci tak pisać, ale dlaczego spolszczyłeś? poczułem nagły zawrót głowy i dziwne torsje > poczułeś torsje? Chyba raczej nudności? Torsje, to już paw. wydawało mi sie, > się ale dolegliwość ustąpiła > tych przykrych doznań nie nazwałbym dolegliwością Rana po strzykawce swędziała jak diabli. > ranka raczej i nie po strzykawce, lecz po igle (można napisać po zastrzyku, injekcji) Zadzwonił telefon. Usłyszałem drżący głos pani Rose. > jaki telefon? Ponadto - zanim usłyszałeś głos powinieneś odebrać rozmowę. To zdanie do przeróbki ina końcu dwukropek. - Jack! Przyjeżdżaj natychmiast. Podaję adres... > dlaczego jednak nie podała? Spodziewałem się ostrej przeprawy, tłumaczeń i błagań, ale widocznie moja klientka uprzedziła mięśniaków, że przybędę, bo bez zbednych ceregieli otworzono mi bramę.> skoro zameldowałeś się przez domofon, to skąd wiedziałeś, że otwierać ją będzie jakiś mięśniak. Tak więc otworzyłeś gębę do strzegących jej mięśniaków, albo ktoś otworzył ją zdalnie (mogła to być super laska). Zmień e na ę. nastlolatka > nastolatka wyglądalo normalnie, jak w pieknie > wyglądało... pięknie z jedną różnicą > a może poza jednym wyjątkiem? Uprzejmie zagadnąłem czy mu wygodnie i wtedy chrząknął coś niewyraźnie. > czegoś tu nie rozumiem. Skoro Stwierdziłeś, że jest zimny, to z jakiego powodu usiłowałeś nawiązać konwersację? Rzucilem, baknąłem, moglił. > literówki Obskórnym > obskurnym (z łaciny obscura) porównaj: obskurantyzm obskórnym hoteliku na godziny, w należącym do włoskiej mafii hoteliku > powtórzony „hoteliku” powiało lepszym życiem. > ? dziwne zwiotczenie mięśni, tak jakby poluzowały się ich wiązki > jakoś tak... może odpuść sobie poluzowane wiązki i zostaw samo zwiotczenie zrozumieć.Znałaś Manfreda? > odstęp wpółczuć > współczuć Dlatego władze zabroniły mu urządzać instalacje. > urządzać? Może jakoś inaczej? Dorabial > ł Wstrząśniety > ę W tym świecie, gdzie dawno temu > nie umiem określić, dlaczego mi się nie podoba zestawienie „w tym – gdzie”, intuicja podpowiada mi „w tym – w którym” miejsc jak Star Dust > takich, jak? - Czy mąż mógł podejrzewać, że macie romans? – z powodu mdłości delikatnie zmieniłem temat . > delikatnie? Przypomina mi się jak kapral otrzymał polecenie, by delikatnie poinformować szeregowego Kowalskiego, że zmarła jego matka. Kapral ogłosil zbiórkę w szeregu i wydał rozkaz: wszyscy, którzy mają matkę, wystąp! A wy, Kowalski, gdzie się pchacie? Mafred coś odkrył, odkrył to, co ja albo > Manfred i chyba coś nie tak z interpunkcją... Ustanie akcji serca, śmierć mózgu > jakby pewna niekonsekwencja. Polański wcześniej stwierdził, że ma do czynienia z trupem, którego mózg wykazywał oznaki życia. - Podali mu coś doustanie albo... drogą czopka > drogą czopka, to znaczy „dodupnie” (?!) Nie poznałby się na tym? No chyba, że należał do tych, których tak kocha Wielki Roman. Objeta > objęta Nikt nie wie, co ten wirus potrafi > skąd nagle wirus? Powinieneś wcześniej jakoś na to naprowadzić - Wbezpiecznym miejscu. > - W bezpiecznym miejscu. - Ok. Zostań tam do końca. > do końca czego? - Kim jesteś? – zapytał chrapliwy głos kogoś zdyszanego. > usłyszałem w słuchawce chrapliwy, zdyszany głos (czy jakoś tak) -Aty?GdzieAsher? > odstępy - Kim jesteś? – zapytał chrapliwy głos kogoś zdyszanego. -Aty?GdzieAsher? - Znajdziemy cię. Jesteś trup! > ten dialog trochę drętwy, brak w nim emocji i groźby. Wychnąłem > ? traciłem temperaturę > traciłeś ciepło (temperatura spadała, obniżała się) Spojrzałem ukradkiem po sobie. > że niby jak? Generalnie rzecz biorąc, nieco mnie rozczarowałeś, Jacku. Nawet jeśli pominiemy sporą ilość błędów technicznych, to odnoszę wrażenie, że trochę się pogubiłeś. Wypada zrobić poważny remont.
  16. Ależ, skąd. Tak się nie mówi - tak się jedynie pisze. Czyta się "wpatrywała (się w)", a mówi się "lukała". ;)
  17. niczego niue sugeruję... po prostu tak mi się skojarzyło.
  18. Ano, chodzi mi o czasy, wktórych pary niemieszane mogą mieć dzieci itp.
  19. No, dobrze.Wyciagam rekę i nie zamierzam kruszyć kopii. Wiem, że tekst nie jest dobry, bo mam długie przestoje, a to potrafi źle wpłynąć nawet na wprawnych pisarzy, a co dopiero na marnego amatora. Ten temat jest raczej pomysłem na coś odrobinę większego i ciekaw byłem na reakcję.
  20. No, nie wiem, czyj komentarz jest złosliwy. Gdybys poprzestał na określeniu "słabiutkie", albo nawet dodał "całkiem do dupy", to uznałbym to za obiektywną ocenę. Dodatkowy komentarz nosił natomiast znamiona złosliwości, w której umacniasz się w swej ripoście. Na ogól nie pozdrawiam, ale tym razem pozdrowię, choć nie wiem, czy nieboszczykowi jest to w czmkolwiek choćby troszeczkę pomocne.
  21. Ładnie, powiedziałby poetycko napisane. Co prawda, bardziej bym się wczuł gdyby to była "ONA ON", ale cóż - takie dziś czasy nastały. O tempora o mores
  22. Nieźle. Mam nadzieję, że jedynka przy tytule ma jakieś znaczenie. Kilka niezgrabnych sformułowań (no patrz - sam pisze koślawo, jak cholera, a u bliźniego doszukuję się błędow) nie psuje przyjemności cvzytania. drewniane mury - jak sama nazwa wskazuje, mury są murowane, a więc nie mogą być drewniane. Może jakaś palisada, częstokół, albo podobne określenie. P.S. Czy to nie jest jakiś niezwykły zbieg okoliczności, że akcje naszych - wklejonych obok siebie historii - lokalizujemy w podobnym srdowisku?
  23. Oostatnio nic nie ogladałem, Jacku. Jeśli zaś idzie o czytanie - to Szorty 2, niejakiego ashera. ;-))) Dzięki za uwagi, Gwyneth. Postaram się poprawić, to co mi się uda. Nie uda mi sie na pewno znaleźć błędów interpukcyjnych. Skąd wiesz, o czym majaczy nieboszczyk, Padalcze? Z autopsji?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...