Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jednak taki samochód, niezwykle przydatna rzecz, dziesięć minut - jestem na miejscu. Może to nie ten z telewizji, ale też jeździ. I też ma ładny kolor. I... i koniec podobieństw.

***

Jestem cierpliwa. Bardzo. ‘Stepy afrykańskie’ – o Jezu. Żyję w świecie paradoksów, doprawdy.
- Aha i co tam pisał ten Mickiewicz w tych afrykańskich stepach? – jestem niezmordowana.
Cisza. Ponawiam więc pytanie. Cisza. A gdzie ci wspaniali uczniowie, co to czytali książki w konspiracji, za cenę wolności własnej, co dysputowali o poezji po nocach? Ani śladu takowych, spójrzmy prawdzie w oczy - ani śladu.
Tłumaczę więc najspokojniej jak potrafię Mareczkowi, maturzyście tegorocznemu, że stepy owszem były, ale akermańskie i że wyrażały tęsknotę Mickiewicza za ojczyzną. Przerabiamy jeszcze parę sonetów, daję mu notatki moje własne. Wychodzę. Jestem wykolejona emocjonalnie i psychicznie. Oj Maruś, Maruś, powodzenia, baw się tam dobrze na tej maturze swojej. Na klatce łapie mnie pani Aldona.

- Pani Natalio, pani Natalio! – woła na pół bloku. – Chciałabym zapłacić za przyszły miesiąc.

Wręcza całe dwieście czterdzieści złotych, rekompensatę za stracone nerwy. Tej to zależy na wykształceniu syneczka, wprost przeciwnie do niego. Ech... się kobiecina wykosztuje, wystara a temu jednym uchem wleci, drugim wyleci nawet nie zostawi śladu w szarych komórkach, o ile owe posiada. Dziękuję uprzejmie i wychodzę z klatki. O matko. Prosto do paszczy lwa.

- Co za baran tu parkuje?! – A wygląda na takiego spokojnego dziadka. – Człowiek nawet pod własnym domem zaparkować nie może, bo mu od razu zajmą! Ja tego nie rozumiem, nie rozumiem! – Drze się wniebogłosy.

Powzięłam decyzję, że nie będę wdawać się w dyskusję, tak też robię. Idę prosto do samochodu, otwieram.

- A to pani! To moje miejsce! Powtarzam moje! Zero szacunku! – Jest nieugięty. – No niechże się pani pośpieszy!

Trzymam się twardo swego postanowienia, nie odezwę się, nie odezwę. Cholera, coś w zamku się zacięło. Kręcę, majstruję. Jest, udało się. Odpalam, nic. Drugi, trzeci raz, nic. Bosko! Jakiś frustrat drze mi się za szybą, samochód zastrajkował, a ja tkwię tu jak kołek i klnę na czym świat stoi. Odpalam czwarty raz, rusz, rusz błagam w myślach. Dalej nic.

- Jak się nie umie jeździć to się nie jeździ! Proste! Tylko w głupie baby tego nie rozumiecie! – Dobiega zza szyby.

Zaraz wysiądę i złamię wszelkie zasady dotyczące szacunku dla starszych, przysięgam!

- Proszę mi natychmiast zwolnić miejsce, moje miejsce! Ile mam czekać?!

Jakie Twoje jakie Twoje debilu?! Gdzie tu jest napisane nie parkować?!
Zapalił! No! Otwieram okno.

- Garaż pan sobie postaw! – krzyczę zdenerwowana.

Albo swoje zdjęcie, palancie jeden. – dodaję w myślach. Boże, co to się z tymi staruszkami dzieje.

Szybkie zakupy i myk do domciu, do Artusia. O! Kupię winko, świeczki, a co. Wchodzę do supermarketu, biorę winko, biorę świeczki, paszteciki, serki, lody, bułki i mleko. W końcu wypłata. Przy kasach jak zwykle tłumy, ale stoję spokojnie, w końcu jestem cierpliwa. Co tam, zaraz się zaszyję się w zaciszu z moim mężczyzną. Stoję dziesięć minut, piętnaście, po dwudziestu moje pokłady cierpliwości się wyczerpały. Co to jakiś szczyt zakupowy?! Nic. Stoję dalej. Nauczyłam się na pamięć wszystkich marek gum do żucia, papierosów i prezerwatyw. Po trzydziestu minutach zostałam łaskawie obsłużona.
Jadę do domu przez miasto zapchane, radio się zacina, benzyna kończy, ale to nie szkodzi przecież, jeszcze troszkę i home, sweet home. Parkuję, wchodzę do klatki, otwieram drzwi z mieszkania, Stefan się na mnie rzuca.

- Jestem kochanie! – Już dochodzą mnie niepokojące dźwięki. Dźwięki komentatora sportowego, kibiców, gwizdka, słowem dźwięki meczu. – Co tam, mecz oglądasz? – Krzyczę z przedpokoju.
- No. Ale nie kłopocz się.

Nie kłopocz się?

- Przyszedł Tomek, patrzymy tu sobie razem.
- Aha. – Super. Perspektywa wieczoru we dwoje przy świecach i winie powoli oddala się w sferę pobożnych życzeń, by po chwili zniknąć zupełnie. Bezlitośnie. Okrutnie.

Wchodzę do pokoju, a tam cztery piwa, dwóch facetów i mecz.

- Cześć Tomek – mówię z uśmiechem, mimo iż ów Tomek jest tu i teraz najmniej pożądaną osobą. – Jesteście głodni?
- O Natuś, i to jak! – Artuś na ułamek sekundy odrywa wzrok od tego głupiego ekranu.
- Cześć Natala – odpowiada Tomek radośnie. – A, nie rób sobie kłopotu z tym jedzeniem.
- E tam, żaden kłopot. – Żaden, absolutnie, żaden. - Kanapki? – Mówię zachęcająco, licząc w myślach, który to już raz w tym tygodniu żywimy się kanapkami.

Chyba jakaś akcja, bo obaj dosłownie zamarli.

- Kanapki? – Zapytuję więc raz jeszcze.
- Ech, cholera – odpowiada wyraźnie zawiedziony Tomek. Aby swemu zawodowi nadać wiarygodności klepie jednocześnie ręką w udo.
- Co mówiłaś Kochanie? – Artur się ocknął.

Nic, nic nie mówiłam. Absolutnie nic.

- Czy chcecie kanapki.– Jestem przecież cierpliwa.
- Jasne – odpowiadają obaj niemal bez zastanowienia.

Idę do kuchni, z żalem wyciągam pasztecik i serek. Z pokoju dolatują do mnie jakieś bojowe okrzyki, robię dwa talerze kanapek, bo znam Artura i znam Tomka. Znam również ich możliwości konsumpcyjne. Pasztecik poszedł w mig, serek też się nie ostał. Niech już im będzie, zanoszę kanapki do pokoju, w którym to na stole rozpanoszyły się już dwa następne piwa. I co ja mam tu, u diabła, robić? Wypielęgnowałam już te swoje włosy i cerę, kartkóweczki sprawdziłam, książkę skończyłam, nawet pozmywałam. Krzyżówek nie mamy, jakichś w miarę nowych gazet też nie, pilota ruszać, ani się waż, więc zostało mi tkwienie tu z dwudziestoma dwoma facetami na ekranie i dwoma w pokoju własnym. Ale, ale. Jakby nie patrzeć jest to jednak sytuacja komfortowa. Siedzę i gapię się bezmyślnie w ten zielony ekran, życie mi ucieka, wino stoi, ja się nudzę. Nagle spływa na mnie olśnienie - wino!

- Chcecie wina? – zapytuję chłopaków, którzy właściwie mogli by skończyć na tym trzecim piwie, ale przecież sama spijać nie będę.

Zgadzają się ochoczo, a jakże, po trzech piwach to nawet człowiekowi nie przeszkadza, że wino to takie typowo babskie. Przynoszę wino, lampeczki, wręczam Arturkowi korkociąg i cieszę się, że przynajmniej coś dziś jeszcze z życia wycisnę. Rozlewamy kolejeczkę, pyk, pyk, chlup za drużynę, której nazwy niestety nie znam.

- Co to znaczy, że na spalonym? – pytam, skoro już oglądam to chcę wiedzieć co.
- Potem ci Natka wytłumaczę. – I czego ja się spodziewałam?

Pierwsza połowa dobiega końca. Nasza butelka praktycznie też, a mi już wcale a wcale nie przeszkadza, że leci to, co leci i jest jak jest. Bo jest mi wyśmienicie. Tomek skoczył jeszcze po trzy piwa, Arturek wyjaśnia mi tego spalonego. Jakkolwiek było by to fascynujące, w połowie wywodu musiałam się już wyłączyć. Wystarczy, że to oglądam, już naprawdę nie muszę się na tym aż tak dobrze znowu znać. Chciałam zaprotestować, a tym samym wykazać się dobrą wolą i uświadomić Arturowi, że ja i tak kompletnie nie rozumiem o co chodzi, więc niech się tak nie męczy. Źle chciałam?
Ale nie, gdzieżby tam. Artur w ferworze wyjaśnień, zapomniał do kogo mówi, po co mówi i jak mówi, i cały rozgorączkowany płynął akurat przez jakieś rzuty wolne dla drużyny przeciwnej. No cholera. Siedzę więc jak na tureckim kazaniu i czekam na Tomka, mojego wybawcę. Co to jest ten nieszczęsny spalony dalej nie wiem, choć zapewne można byłoby to wyjaśnić w dwóch zdaniach, bo skoro to męska gra, to nie może w niej być nic skomplikowanego.

- Poczekaj Arturku, ja tylko skoczę po herbatkę, a potem mi dokończysz. – Mówię, bo czuję że potrzebuje jakiejś małej choćby odskoczni. Rozrywki. Ewakuacji.

Idę do kuchni, zaparzam zieloną herbatę, Jolka mówiła, że taka fantastyczna jest, że wzmacnia kości i zęby, zmniejsza ryzyko zachorowania na raka i w ogóle och, ach, cudo. Aha i coś tam jeszcze z trawieniem. Piję codziennie dwa kubki tego świństwa. Naglona nadzieją na może nieco bardziej wykwintny smak, kupiłam sobie nawet taką z dodatkiem cytryny, ale skąd, dalej jest paskudna.

- Jestem! – O, Tomek wrócił. Uff.

Wchodzę do pokoju wraz z moją codzienną porcją tortury, siadam sobie na kanapie, popijam herbatę piwem, oglądam coś, w czym zupełnie nie wiem o co chodzi. To znaczy, oczywiście, mogłabym wiedzieć, ale jakoś ta niewiedza zupełnie mi już nie przeszkadza, skoro jej zdobywanie, to znaczy tej wiedzy jest takie uciążliwe. Jezu, się zaplątałam. To wino i to piwo. Śmiejemy się do rozpuku z nowego Tomkowego szefa, gadamy przekrzykując się nawzajem a ja dochodzę do wniosku, że świat nie gryzie. Mimo wszystko. Powiedziałabym, że jest nawet całkiem sympatyczny.



***

Po północy, zmęczeni, kładziemy się spać. Powzięłam postanowienie, że rzucam zieloną herbatę, Artur skosztowawszy, poparł. Wcale nie muszę też wiedzieć, co to jest ten cholerny spalony, ani jak zrobić pierogi z serem. Będę chciała to się dowiem. Teraz jest mi najlepiej na świecie, mimo, że jutro muszę wstać o szóstej (Boże święty!), pędzić na uczelnię i do szkoły wytłumaczyć raz na zawsze, że nie ma, do jasnej anielki, Zbyszka w ‘Potopie’ nigdy nie było i nie będzie, jakby nie kombinować. Teraz natomiast leżę sobie na brzuchu i wcale nie przejmuję się, że mój biust może ulec ewentualnemu spłaszczeniu. Że mam tylko sześć godzin snu, a właściwie ten to się już nie liczy, bo tylko przed północą moja wątroba jest w stanie się zregenerować. Leżę sobie świadoma tego, że mogę popełniać błędy i że wcale nie muszę być idealna za wszelką cenę. Bo, choć to paradoksalne, teraz tak właśnie się czuję. Idealna w sobie.
Artur przewraca się na drugi bok.

- Śpisz? – Pyta.
- Nie, jeszcze nie.
- Wiesz co? – Zawiesza głos. Chwila ciszy. – Dobrze, że jesteś. – Odpowiada spokojnie.


Boże, jakie to wszystko jest proste.

Opublikowano

No właśnie. Jakie to jest piękne w swej prostocie opowiadanie :) oprócz kosmetycznych (chyba dwóch) literówek brak wad, a wszystkie cechy poprzedników zachowane - ujmujące, zajmujące itd. itd. :)

Czy to opowieść do jakiegokolwiek stopnia autobiograficzna?

f.

Opublikowano

duża, duża klasa... a pierwsze zdanie, można pokazywać ludziom, by wiedzieli jak zaczynać...zapamiętam je na sto procent.

Pięknie. ale nie mogę się zgodzić z F. Wydaje mi się, że III cz. różni się od poprzednich, ale to tylko moje skromne zdanie.

Bardzo mi się podobało.

Opublikowano

Właśnie czyta ten tekst moja znajoma i też dowodzi mi, że jest różnica w stosunku do dwóch poprzednich. W pierwszym czytaniu jej nie zauważyłem, może w następnych. Tak czy inaczej nie jesteś odosobniony w swoim mniemaniu :)

f.

Opublikowano

FRENEY:

Powiem tak:kilka drobnych wątków autobiograficznych (typu: nie wiem co to jest spalony i nie przepadam za zieloną herbatą;) )tu zamieściłam, jednak generalnie w większości jest to czysta fikcja literacka.


PIOTR RUTKOWSKI:

Szalenie mi miło, aż sie zawstydziłam;) A tak na poważnie to cieszy mnie, że Ci się spodobało, bo wcześniej chyba coś nie bardzo..?;)


I tak, owszem, końcówka miała się nieco wyróżniać. Takim zdystansowaniem się bohaterki, co może być odebrane jako coś w stylu morału (czego bym nie chciała;) , aczkolwiek mam nadzieję, że w miarę zgrabnie podsumowuje jej wcześniejsze rozterki i wprowadza na finiszu jakąś małą dawkę optymizmu, i akceptacji tego, co wokół;) Bynajmniej taki miałam zamiar, a czy mi wyszło, to już nie mnie oceniać;)


NATALIA:
Zdrobnień i ja zbyt często nie używam, jednak wg mnie tu pasują;)
Pozdrawiam :)

Opublikowano

Witaj Veggo - ja również miałam odczucie, że ta część różni się troszkę od poprzednich. Jakby delikatna zmiana stylu, ale nie umiem precyzyjnie określić. Co wcale nie umniejsza jej świetności, ma się rozumieć :-))). Pozdrawiam słoneczną jesienią/B.

Opublikowano
Ech... się kobiecina wykosztuje, wystara a temu jednym uchem wleci, drugim wyleci nawet nie zostawi śladu w szarych komórkach, o ile owe posiada. ---> "takowe" zamiast owe, (propozycja)

- Jak się nie umie jeździć to się nie jeździ! Proste! Tylko w głupie baby tego nie rozumiecie! – Dobiega zza szyby. ---> wy (literówka)

podoba mi się i ta część, a jakże!
ale przez to końcowe "zrozumienie" ciut mniej
bo oznacza to (dla mnie, jako czytelnika) prawdopodobieństwo, że sytuacji zabawnych będzie jakby za mało ;]

pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Czy wspomniana w tytule łączy się z czasem? Odpowiedź wydaje się być oczywistą. Popatrzmy zatem razem, Czytelniku. Najpierw w przeszłość, a kto wie - może zarazem do innego wymiaru? Tak czy inaczej: spójrzmy do świata istniejącego "Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... " George Lucas najprawdopodobniej celowo pominął innowymiarowe odniesienie, chociaż Gwiezdna Trylogia jest cyklem filmów, stworzonych przede wszystkim z myślą o Przebudzonych. Co oczywiście nie przeczy prawdzie, że i Nieprzebudzeni mogą je oglądać.     Popatrzywszy, przenieśliśmy się zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Moc samoukryta istotowo tak w jednym, jak w drugiej, skierowała nas na Courusant, stolicę Republiki, gdzie Zakon Jedi miał swoją Świątynię, a Galaktyczny Senat swoją siedzibę. Jesteśmy na jednej z ulic miasta, zajmującego - czy też obejmującego - je całe. Zgodnie ze słowami Mistrza Jedi Qui-Gon Jinna, skierowanych w jednej ze scen "Mrocznego widma" do Anakina Skywalkera: "Cała planeta to jedno wielkie miasto". Rozglądamy się,  widząc...      Widząc wspomniane miasto, złożone przecież nie z czego innego, jak z przejawów kultury architektonicznej właśnie. Wieżowców, które nawet przy wysokim poziomie technologii budowlanej uznalibyśmy za niesamowite. Jesteś, Czytelniku, pod sporym wrażeniem. Może dlatego, że to Twoja pierwsza tutaj wizyta? Ja jestem pod trochę mniejszym; wędrowałem już z Przewodnikiem po światach-planetach jego galaktyki.    Gdziekolwiek sięgnąć spojrzeniem, wokół czy do  góry po ścianach budynków, jest bardzo czysto. Na wysokości piętnastego piętra znajduje się pierwszy - najniższy - poziom ruchu pojazdów powietrznych. Przesuwają się powoli, niemalże dostojnie, jeden za drugim w tę samą stronę w zbliżonych odstępach. Przeciwny kierunek ruchu urzeczywiatniany jest pięć pięter wyżej, na wysokości dwudziestego. Jeszcze wyższy, biegnący ukośnie do wymienionych, to już dwudzieste piąte piętro. Dźwięki emitowane przez ich napędy są tu, na ulicy, prawie nie słyszalne. Idąc  kilkadziesiąt kroków w prawo od miejsca, w którym znaleźliśmy się, a przyłączywszy się jakby pochodu wytwornie ubranych ludzi, docieramy do imponującego gmachu jednego ze stołecznych teatrów. Najwidoczniej trafiliśmy do świata kultury wysokiej, chociaż - co jest nie tylko możliwe, ale wręcz prawdopodobne - są tu też sfery (przestrzenie? dzielnice?) zamieszkałe przez osoby kultury niższej. Nadchodząca z przeciwnego kierunku postać o charakterystycznie zielonej skórze wydaje się być Mistrzem Yodą. Zatrzymuje się przy nas.     - Udajecie się na przedstawienie? - pyta głosem, brzmiącym dokładnie tak, jak we każdym z epizodów. Gdy tylko odpowiedzieliśmy, Moc - najpewniej według sobie tylko znanego powodu - przenosi nas bądź przemieszcza na Endor. Do porastającej całą jego powierzchnię puszczy, zamieszkałą z dawien dawna przez Ewoków. Których kulturę trudno, z racji etapu ich cywilizacyjnego rozwoju, zaliczyć do wyższej. Wygląda na to, że w naszej podróży mamy więcej szczęścia niż swego czasu Luke ze Hanem i Leią: napotkany tubylec okazuje się należeć do starszyzny miejscowego plemienia. Rozmowa przy ognisku, po wzajemnych prezentacjach, opowiedzeniu skąd pochodzimy i po ich, hałaśliwych co prawda, relacjach z niedawno stoczonej bitwy ze imperialnymi  szturmowcami, przechodzi do tematu kultury zwierząt.    - Zwróćcie uwagę na przykład na ptaki - zagaja jeden ze Starszych. - Trudno odmówić im pewnych zwyczajów, a nawet rytuałów, prawda? Taniec godowy... sposób budowy gniazd przez określone gatunki... ozdabianie tych pierwszych według osobistych pomysłów - których pojawianie się oznaczać może albo wyobraźnię, albo impulsy Mocy... wspólne dbanie o pisklęta..  wreszcie szacunek samców do samic - czy nie stanowią one przejawów kultury?                       *     *    *      Teraz spójrzmy w przyszłość. Odległą z naszego - obecnego punktu widzenia - bowiem rok dwa tysiące trzysta pięćdziesiąty minął sto dwadzieścia trzy lata temu, mamy więc dwa tysiące czterysta siedemdziesiąty trzeci. Śmierć jako jednostka chorobowa przestała istnieć,  a wraz z nią - czy też raczej przed nią - wyeliminowano starzenie się organizmu. Ludzie żyją jako wiecznie młodzi. I nieśmiertelni. Wizja z filmu "Seksmisja" została daleko w tyle. Setki, jeśli nie tysiące godzin badań i technologie medyczne doprowadziły do  przełomu, umożliwiając zaistnienie takiego właśnie świata. Bez względu jednak na to, czy jest to utopia, której istnienia pilnują członkowie specjalnie wyszkolonych oddziałów, czy taki świat może rzeczywiście zaistnieć - a może już zaistniał - w jednym z askończonej ilości wymiarów, kultura tamtejsza wyrasta wprost z ówczesnej - naszej. Wyrasta jako przejaw części ludzkiej natury, azależnej od czasu i przestrzeni. Od planety.  A nawet od wymiaru, o ile kultura stanowi cząstkę także ludzkiego - umysłu, ale i duszy. Azależnej od jakiegokolwiek organizmu, mało tego: wpływającej nań energią przeżytych doświadczeń.    Minął świat - a może jednak trwa? - przedstawiony w gwiezdnowojennych Trylogiach. To samo pytanie można postawić, albo żywić wątpliwość, odnośnie do starożytnych światów: chińskiego, hinduskiego, grecko-rzymskiego, lechickiego czy też słowiańskiego wreszcie. A może nie tylko ich?     Jakkolwiek jest, kultura płynąca z tego samego źródła, od którego pochodzą czas i przestrzeń, zdaje się mieć metafizyczny - w dosłownym znaczeniu tego wyrazu - charakter. Dlatego łączy z istoty swojej natury. I dlatego dzieli; tak samo jak prawda, z tego samego powodu. Światy duchowe, materialne i te funkcjonujące na przenikalnej przecież granicy. Świat ludzi i świat tych zwierząt, których poziom świadomości kieruje do tworzenia i utrzymywania zorganizowanych społeczności, jak na przykład pszczoły, bądź czy też oraz do zakładania rodzin.     Bowiem czy łączenie i dzielenie nie stanowią dwóch stron tej samej całości?      Kartuzy, 25. Listopada 2025 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Smutek  Otwiera każde drzwi    A miłość  Ukrywa się    W leśnej gęstwinie    Co jest między nami  A co przeminie    Nigdy nie poznasz prawdy    Bo już nie otworzysz Żadnych drzwi   
    • jak to jest nikt nie wie do jednych kobiet stoi kolejka a innych nikt nie zauważa i mężczyzn powie pan tak to racja i mężczyzn   one takie zwykłe nijakie krzątają się w kuchni teatrze oni zwyczajnie przeciętni kran wymienią coś dokręcą cóż w nich jest takiego   inne na rzęsach stają tak długich że oczy zakrywają inni wciąż na siłowni twardzi prawie że ze stali mimo to kolejki nie ma   tylko ciągłe przyjęcie towaru
    • mam cię wszędzie, blisko, pewno, światłem, w mięśniach, dziś bez jutra. gdy bujamy się do techno, gdy szukamy czegoś w chmurach.   mam nadgarstki dogmatami rozświetlone słono, lepko. kogoś mamię? ktoś się mami, ktoś zlizuje z nich twą rześkość.   mam modlitwę rozpieszczoną pod językiem, a w niej ciebie. bliskość, pewność moją chłoną. zanim świt - pobędą w niebie.
    • @violetta czasami. Niektórzy. Dzięki za zajrzenie :)  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...