Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Vegga

Użytkownicy
  • Postów

    164
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Vegga

  1. Widząc Twój tekst na forum, wiem że spotkam w nim tego samego bohatera - niby zepsutego, siarczyście klnącego, rozpitego, acz przejawiającego wrażliwość faceta. On stał się spójnikiem Twoich, wielu tutaj opublikowanych, opowiadań. Co za tym idzie na tym forum stałeś się przewidywalny, mniej zaskakujesz - ktoś już kiedyś o tym mówił. Ja, mimowolnie, przyczepiłam Ci już etykietkę "brudnej" pisaniny i jednego bohatera. Nie wiem na czym Ci zależy, jeśli na takim znaku rozpoznawczym to myślę, że osiągnąłeś swój cel. No i teraz tak: tematyka w zasadzie ta sama, bohater od wielu tekstów też ten sam, ale dobrze wykreowany. Autentyczny. To raz, a dwa - piszesz, może nie zaskakująco, jednak wciągająco na pewno. Ale do rzeczy: w tym tekście podobał mi się ten podział na kobiety "wrażliwe" i wrażliwe. Podobało mi się zakończenie (tu, przyznam, Twój bohater mnie zaskoczył, bo spodziewałam się, że przeleci panienkę, a tu proszę idea wzięła górę;-) i wartka akcja. Ale nie podoba mi się określenie "dziewcząt" - nacechowane jakąś pruderią, tak się mówiło sto lat temu w żeńskich szkołach. I dialogi - czasem sztuczne.
  2. Kupa czasu, Basiu!:-) Co do samego tekstu - zręcznie napisany, czytając nic zgrzyta po drodze, wręcz się płynie. I nie zgodzę się z Wami, że ostatni dialog kiczem zalatuje - wypadł on, moim zdaniem, całkiem naturalnie. Ja tak widzę oficjalne rozmowy dwóch podejrzanych typów;-) Tylko w fabule trochę się pogubiłam;-)
  3. Nie czytałam całości, oceniam więc tylko ten tekst. Cóż brakuje mi tu jasności, wszystko się plącze - może taki masz styl, nie wiem, czytam "Cię" pierwszy raz. Mi to nie odpowiada, nie wciąga, choć muszę przyznać że miłość na każdym talerzu wywarła wrażenie.
  4. Nie. Czemu? Bo kojarzy mi się to z amerykańskimi filmami dla nastolatków - tak samo przeżarte tandetą, sztucznością i psiapsiółkowatością. Co tu dużo mówić, tematyka skazuje ten tekst na niepowodzenie. Technicznie nie jest najgorzej, ale - jak zauważył już adam sangreal - jest banalnie. Pozdrawiam.
  5. Wewnętrznie zaniepokojona wyjrzała przez okno na popołudniowo – wieczorną Krakowską. Szyby kamienic z naprzeciwka chciwie pochłaniały ostatnie promienie czerwcowego słońca, ludzie nieśpiesznie spacerowali, czasem zatrzymując się przy cukierni z lodami. Chłopak z gitarą, siedzący tu od nie wiadomo której, zbierał już powoli manatki. Czasem, gdy tu bywała, otwierała okno i po prostu słuchała tej ulicznej muzyki, nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że to rodzaj intymnego koncertu tylko dla niej. Ludzie przechodzili obok tych dźwięków mniej lub bardziej obojętnie, ona natomiast przy uchylonym oknie ich po prostu słuchała. Bywała tu rzadko, czuła szacunek i jednocześnie strach wobec tego miejsca, w którym nic nie zmieniono od śmierci babci. Babci, której nawet nie znała, która zmarła młodo – w wieku czterdziestu kilku lat. Wszystko, co o niej wiedziała miało korzenie w paru zdawkowych opowieściach matki, kilku bardzo podniszczonych zdjęciach i tym mieszkaniu. Zawsze zakurzone, urządzone w starym stylu, pozbawione wszelkiej elektroniki, za to zaopatrzone w zepsute już pianino i masę obrazów, właśnie teraz miało nabyć nowego właściciela. Tak zdecydowała matka, właściwie z nie wiadomo jakich powodów. Przyszła więc tu ostatni raz, zrobić porządek w komodzie, tej lakierowanej, z ciężkimi, mosiężnymi uchwytami. Spojrzała mimochodem jeszcze raz na zamykane już sklepy, na postacie stawiające swobodne kroki, poczuła falę ciepła. - To niemożliwe – powiedziała w zamyśleniu. – Niemożliwe – powtórzyła po chwili z niedowierzaniem. Szczupłą dłonią sięgnęła jeszcze raz po zniszczone czasem kartki, które znalazła w dolnej szufladzie. Wśród nich leżały też, zapomniane już, luźne szkice pięknej kobiety – była pewna, że przedstawiały babcię. Dalej swobodne rysunki kamienic, skwerów i tak - ówczesnego tarnogórskiego rynku. Wróciła do początku, skierowała wzrok na pierwszą pożółkłą kartkę, nie wysłany list. Zamaszyste pismo, niezbyt staranne, piękne. „Basiu, piszę ze świadomością tego, że być może mnie nie zrozumiesz, że mnie potępisz. Mam wrażenie, że według Ciebie to niewłaściwe i nie powinnam, źle robię, może masz rację – nie wiem. Ale jestem szczęśliwa i nie chcę się tłumaczyć, nie będę. Chciałam tylko podzielić się z Tobą tą radością. Wiesz - ostatnio tańczyliśmy! Nie uwierzysz ale tańczyłam chyba pierwszy raz od ślubu! Wieczorem razem wybraliśmy się do hotelu „Prinz Regent”. Wyobraź sobie - w nim przepiękna sala balowa, duża, przestronna, ze smukłymi białymi kolumnami, ciężkimi zasłonami i lśniącym parkietem. Gdy rozbrzmiewa muzyka, pary wirują wkoło, a przechodnie, spacerujący po placu, mogą podziwiać tańczących przez duże zaokrąglone okna. Mężczyźni w czarnych frakach, kobiety w zwiewnych balowych sukniach i fantazyjnie upiętych włosach, klasyczna muzyka - naprawdę wspaniale! Zaprosił mnie tam, choć wiem, że to nie jego środowisko – takie bufonerskie, trochę nadęte. Ale to nieważne - my przetańczyliśmy cały wieczór. Wyszliśmy dopiero przed północą na oświetlony wysokimi latarniami plac, już prawie opustoszały i skierowaliśmy nasze kroki w wąską uliczkę, którą po obu stronach ograniczały kamieniczki. Nocą to miasto jest takie spokojne i takie ciche. Jedynie nasze kroki odbijały się echem na bruku, a on – uwierzysz, czy nie – trzymał moją dłoń, nawet na chwilę jej nie puszczając. Przeszliśmy przez rynek, później udaliśmy do parku. Obiecał, że pokaże mi jedno niesamowite miejsce, po czym bez słowa, wziął moją dłoń i poprowadził ku małej wieżyczce. Stąd rozciągał się widok niezwykły, tym bardziej, że nocny – widok na dopiero rozwijający się park, kościół i całe miasto. Wchodząc na tą wieżyczkę, zastanawiałam się ile par spędziło tu już wieczór i ile jeszcze spędzi.” - Hotel „Printz Regent”... – powiedziała w myślach. Kojarzyła tą nazwę, na pewno już kiedyś coś o nim słyszała. Tak, hotel „Printz Regent” to przecież wcześniejsza siedziba obecnego kina... Powoli odłożyła podniszczoną kartkę, ciągu dalszego nie było, widocznie gdzieś się zawieruszył. Podniosła z ziemi inny list, z datą 15 sierpnia 1906 roku. „Kochana, napisz mi jak córeczka, czuje się już lepiej? Martwię się o nią. Ostatnio gdy byłam u Was, wyglądała już zdrowiej, mam więc nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Wczoraj przyjechałam do Tarnowskich Gór na jakiś czas. Musiałam, o nic nie pytaj, proszę Cię. Jak zawsze, mieszkam u niego. Jego okna wychodzą na deptak miejski, lubię przesiadywać na parapecie i podpatrywać przechodniów. Jest tu tyle sklepów – sklepy z odzieżą, z obuwiem, apteka, księgarnia. Ludzie ciągle tędy przechodzą, po brukowanej uliczce cały czas słychać stukot damskich obcasów i bryczek. Przechadzają się tu co dnia eleganccy mężczyźni w cylindrach – pewnie załatwiają jakieś interesy i kobiety z nieraz nieznośnymi dziećmi – pewnie na zakupy. Ta ulica żyje, nawet teraz mimo, że już dzień się kończy. Nie potrafię się napatrzeć. On czasem woła bym usiadła na ciemnozielonym fotelu. Bierze wtedy kartkę, rysuje mnie. Uwielbiam, gdy to robi, rozmawiamy wtedy o wszystkim. Czuję, że mogę o wszystkim powiedzieć. Ma już moje portrety uśmiechniętej, zapłakanej, przestraszonej, spokojnej, które stworzył podczas naszych rozmów. Jest malarzem, jeden z pokoi przechowuje wyłącznie jego płótna, po domu rozrzucone są szkice. Mieszkanie pachnie farbą olejną. Dziś jest tak ciepło, że widać unoszący się kurz, nagrzane miasto woła o deszcz. Chyba znów wybierzemy się na spacer. Chodzimy prawie codziennie i chcę chłonąć atmosferę tego miasta z nim. Nieustannie. Uwielbiam przechadzać się podcieniami, robię tam zakupy. Wiesz, jest tu nawet specjalny targ tylko z ziemniakami, a na drugim prowadzony jest handel wyłącznie bydłem. Basiu, tak bardzo chciałabym tu mieszkać, nawet sobie nie wyobrażasz!” Przejrzała szkice. - Rzeczywiście miał talent – pomyślała. Rozejrzała się po pokoju. To było jego mieszkanie, jego obrazy. Odniosła nawet przez moment wrażenie, że czuje w powietrzu zapach olejnej farby. - Nie, to autosugestia - Wyrwała się z zamyślenia i wróciła do rzeczywistości. Przypomniała sobie znów te trzy fragmenty, które tak bardzo ją uderzyły, które nie dawały spokoju. „Basiu, kocham go. Kocham. Nie mów mi proszę, że to niemoralne, że mam męża, że tak nie można. Jeśli się kocha to można. A ja go kocham. I chcę z nim być.” I kolejny, datowany na 5 marca 1907 roku: „On umiera, rozumiesz? Przez ostatnie trzy miesiące ciągle bolała go głowa, gasł w oczach, już prawie nie malował, chodziliśmy tylko do parku na wieżę, przechadzaliśmy się po ulicach miasta, próbując cieszyć się jak dawniej. Ale widziałam, jak wielki to dla niego wysiłek. Wróciłam do domu, powiedziałam mężowi, że umiera, ktoś kto jest mi najbliższy. Nie pytał o nic, myślę, że wiedział już od dłuższego czasu. Zawsze na mnie czekał, ale nigdy nic nie mówił, rozmawialiśmy tylko oficjalnie. Pożegnałam córeczkę, płakałam łudząc się, że może kiedyś zrozumie. Spakowałam swe rzeczy, odmówiłam wsparcia finansowego i zrobiłam to - zamknęłam drzwi mojego dziesięcioletniego małżeństwa. Wróciłam do mieszkania na Krakowskiej. Od tego czasu próbujemy żyć w każdej sekundzie - wiemy oboje, że on umiera. Trzy dni temu zabrali go do szpitala, opiekują się nim siostry zakonne. Mam tam blisko, zaledwie dziesięć minut pieszo, chodzę codziennie. Tymi samymi uliczkami, co kiedyś, oglądam te same kamienice, które oglądałam kiedyś, ale nie cieszą mnie już wcale. Basiu, muszę tu być.” Długo gładziła palcami kolejny nie wysłany, nie wiadomo dlaczego, list. Zamyśliła się, o tylu rzeczach nie miała pojęcia. Nikt nigdy o tym nie mówił. „Zmarł dziś w nocy. Byłam gdy odchodził, trzymałam jego dłoń. Długo nie potrafiłam jej puścić. Ciągle wydawało mi się, że jest ciepła, siedziałam tam dopóki mnie nie poprosili o wyjście. Okazało się, że przepisał mieszkanie na mnie. Nie miał tu nikogo bliskiego. Nie potrafię tu teraz mieszkać, ciągle czuję jego zapach, ciepło jego ciała gdy w nocy tulił mnie do siebie, ciągle są tu jego obrazy. Nie potrafię jasno myśleć, nie potrafię żyć bez niego, nie potrafię Basiu.” Tyle pytań kotłowało się w jej głowie, tyle jeszcze nie przeczytanych listów leżało przed nią – czuła jednak, że nie może, że nie ma prawa. Zostawiła te kilkanaście kartek, zostawiła szkice – nie należały do niej. Schowała to wszystko z powrotem do ostatniej szuflady. Zamknęła mieszkanie na klucz, nacisnęła klamkę i upewniwszy się, że zamknięte zeszła spokojnie w ten świat już prawie wakacyjny, rozgrzany, tak inny niż przed laty. Schodziła ze świadomością, że niektórych rzeczy nigdy się nie dowiemy, niektórych nigdy nie zrozumiemy. Może nie trzeba.
  6. W sensie, że seks w trakcie meczu lub odwrotnie;)? Ale, mimo wszystko, nawet w takiej kombinacji skupiamy się na jednym tylko doznaniu, więc no niestety - albo rybki albo akwarium:P
  7. Może tak, ostatnie zdanie zawsze, jak by nie patrzeć, należy do czytelnika i to on ma rację, bo to on czyta, interpretuje, do niego trafia czy tam nie trafia, on rozumie albo i nie. Ja rozumiem, autor swoje pisanie z reguły, jeśli nie zawsze, rozumie. Tak czy inaczej, nie mam nie wiem jakich oczekiwań i powiem tyle: motywujesz mnie, autentycznie mnie MOTYWUJESZ do pisania;) Tylko w jednej kwestii racji nie masz - mianem autorytetu nie określa się jedynie osób. Autorytet działa na "przedmiot" autorytetu, ma na niego pewien znaczący wpływ, a ten "przedmiot" odczuwa (tu w kontekście ironicznym) respekt względem owego autorytetu (lekko zamotałam;). Heh i pomyśl co chcesz, ale to zdanie: też musiałam przeczytać 3 razy by wyłuskać z niego sens;)
  8. Mundial Ważnym Wydarzeniem jest. Bez dwóch zdań. I im wcześniej, drogie panie, sobie to uświadomimy tym dla nas lepiej. Tak, tak. Mundial jest co cztery lata, Mundial to święto, na Mundial się czeka tyle czasu. Logiczne – musi być więc Ważny i Istotny. Mundial weryfikuje plan dnia na parę dni, ba, tygodni – jak tu więc podważać jego autorytet? Po prostu - Mundial Wielką Rzeczą jest. Bezdyskusyjnie. W pełni szczęścia, czyli celebracji tego czasu świętego i wyczekiwanego, przeszkadza Kibicowi tylko kilka czynników. Bo Kibic tak naprawdę, ciężkie życie ma. Otóż pierwszą i dość trudną do unieszkodliwienia przeszkodą jest Jego kobieta – żona, dziewczyna, narzeczona. Tutaj Kibic musi wykazać się niezwykłą zręcznością, bo przecież kto pierwszy (przy pilocie!) ten lepszy. Niepodważalne prawo - kto ma pilota, ten ma władzę. Kobieta Kibica stosuje różne sztuczki, aby Kibicowi pilot schować/wykraść/wyrwać/wyciągnąć z niego baterie/zepsuć go(niech Was od tej opcji ręka Boska broni!). W tej materii jest wiele do zrobienia i nikczemna kobieta Kibica ma duże pole do haniebnego popisu. Wyjątkowo wredna może nawet przyprowadzić koleżanki, powołując się na demokratyczną zasadę większości. Ale, ale, może ona, chytra i przebiegła, zatruć Kibicowi jego święto także i w inny sposób, a mianowicie zadając setki zbędnych i oczywistych pytań. Tu również roztaczają się przed nią nieskończone perspektywy. Zacznijmy od pytań lekko zaawansowanych, takich jak np. „co to jest ten cholerny spalony?”, „dlaczego on teraz ma tego karnego?”, „a czemu nie dostał kartki?”, „czemu mają takie koszulki? Aha, oni też w takich występują... No dobra, ale dlaczego my zawsze musimy ustępować?!”. Uwaga! Niektórzy Kibice mogą uznać to za przejaw zainteresowania i w ten sposób można Kibica ugłaskać, jednak to już zależy od indywidualnych cech danego osobnika. Najgorsze jednak i najbardziej niepożądane są pytania o sens. Zgodnie z tą zasadą lepiej nie pytajmy: „dlaczego, do jasnej cholery, dwudziestu spoconych facetów lata przez półtora godziny za tą jedną piłką, cooo?”, „i cóż się tak cieszysz z tego gooooooooola?” a już pytaniem totalnie zabronionym jest: „po co my to w ogóle oglądamy, przełączymy?” W takich sytuacjach łagodny Kibic jest poddany próbie cierpliwości, wytrzymałości i zdolności trzymania swych nerwów na wodzy. Jak zachowuje się Kibic mniej łagodny? Tu przestroga dla Kobiety Kibica, bowiem może ona stać się ofiarą wybuchu. Różnie ludzie reagują, należy mieć to na uwadze, przy podejmowaniu wszelakich działań. Ale wracając do tematu - kobieta Kibica ma do dyspozycji i inne, bardziej wysublimowane środki. Środki z pewnością bardziej aprobowane przez Niestrudzonego Widza Mundialu: dobrą kolację czy też własny seksapil. Musi tylko pamiętać o nie stuprocentowym powodzeniu tej akcji, a także o tym aby nie liczyć na domysł Kibica, który odda jej pilot z uśmiechem na ustach. Tak dobrze nie ma, wszelkie oczekiwania należy delikatnie zasygnalizować! Gdy Kibic upora się już z zasadniczą przeszkodą numer jeden, czyli własną Kobietą, będzie już zmęczony, zazdrosny o kolegów, którzy w tej kwestii mają święty spokój (nie mają kobiet, bądź mają – kobiety miłośniczki sportu, kobiety kompletnie ich olewające, kobiety zasypiające na meczach itd.)oraz lekko zrezygnowany. Ale wtedy być może przyjdzie mu zmagać się z kolejnymi trudami swego losu. Może zepsuć mu się telewizor. I ja błagam, drogich Kibiców, naprawdę z całej siły proszę, by nie upatrywali przyczyny tego pechowego wypadku w postaci przeszkody numer jeden. Dziękuję. Wracając do Mundialowych przeszkód – kolejną z pewnością jest praca. Tu różnie bywa, co bardziej pechowi Kibice zmuszeni są oddać się w jej bezlitosne szpony akurat w trakcie tych Najważniejszych, Koniecznych i Absolutnie Nie Do Opuszczenia spotkań. Ciężko takie utrudnienie pokonać, aczkolwiek co bardziej przezorni Kibice pobierają na czas Mundialu urlop. Mądry Kibic potrafi bowiem zaradzić wszystkiemu, a okupione wysiłkiem walki o czas wolny i święty spokój procentują, bo przecież Mundial Ważnym Wydarzeniem jest. I basta!
  9. No w sumie nie wyszła. Wizualnie? Boże widzisz a nie grzmisz;) Olewka interpunkcji? To tak jakby olewka czytelnika. Błędy logiczne. Już nie wspomnę o tym "sic!" - rozwaliło mnie na łopatki;) Generalnie takie masło maślane, rzeczywiście noszące znamiona komunikacji przez gg. Można to jednak podratować myślę;) Wczuj się w tą zimę (no teraz może być trochę cięzko;), wyobraź ją sobie, ZOBACZ, a potem uporządkuj, uporządkuj przede wszystkim. Powodzenia:)
  10. Ano rzeczywiście, fragmenty które zacytowałeś pod prozę się specjalnie nie kwalifikują, ale może pod taki twór, który zwie się prozą poetycką? Szczerze to nie wiem... Nie pisałam tego z ksiązką teorii literatury w ręku, bo nie zależało mi w tym tekście na rygorystycznym profesjonaliźmie. To po prostu garść emocji, opisanych właśnie tak a nie inaczej i masz rację - bez morału i bez przekazu, bo... olałam utylitaryzm;)
  11. Według mnie, za szybko, za skrótowo, zbyt przeskakujesz. Z tego mogłoby powstać spokojnie więcej części; w obecnej formie kojarzy mi się to raczej ze streszczeniem. Streszczeniem utrzymanym w konwencji jakby harlequinowej. Na mnie nie zrobiło większego wrażenia, choć niektóre fragmenty dot. emocji są całkiem, całkiem. Pozdrawiam:)
  12. Mnie nie ma w wierszach, ja tam nie potrafię się znaleźć, pewnie schrzaniłabym to. Więc to już musi tak po prostu zostać, nawet jeśli powiewa lekko takim liryzmem i aż się prosi. Bo ja lepiej czuję się w prozie, która wprawdzie nie zawsze warta jest coś literacko*, ale mi tu dobrze i to dla mnie ważne. Rzekłam:) * ten kawałek jest? Bo przyznam zamieściłam go tu z czystej ciekawości Waszych opinii;)
  13. Najlepiej zasypia się w Twoich dłoniach, już to wiem. Gdy dzień przepływa w noc, ja wsiąkam powoli w Twoje linie papilarne, głębokie i wyraźne. Nie mniej nie więcej - cała. Utulona nimi i tym cichym bezczasem, ciepła i pachnąca Twoją skórą, zawłaszczam sobie, zawłaszczam nam noc garściami. W satynowej pościeli, wiesz tej granatowej, tej takiej chłodnej, nie musimy się szukać, wołać, ani nie musimy życzyć sobie dobrej nocy. Gdy nie mówimy nic w tym płynnym stanie, jesteśmy jakby jeszcze bliżej. Ciągle czuję twój oddech ciepły, miarowy i spokojny - niemą kołysankę najczulszych wersów. Chyba nie, chyba niekoniecznie chcę zasnąć. Chcę zasypiać. * Teraz, gdy jesteśmy galaktyki od siebie, gdy dzieli nas trzydzieści kilometrów niedotyku nie potrafię zasypiać. Nie potrafię zasypiać, bo mechanicznie (śpiesznie, byle jak najszybciej, byle jak najszybciej) zapadam w ten stan fizjologiczny, który według zielonej książki, podobno umożliwia jakiś wypoczynek i jakąś regenerację. Nie zawsze mi się udaje. Nie schowam się w zagłębieniu Twojej dłoni, ani nie sięgnę opuszkami do twojego karku, łóżko jest za puste i choć bardzo szukam, nie znajduję. A kot za oknem stąpa zbyt głośno. I już wiem. Nie pozostało mi nic prócz jednej tęsknej, nieosiągalnej supliki: no chodź, daj dłoń. No chodź, pozasypiajmy.
  14. Się poprawi, bo może faktycznie wzbudzać kontrowersje. A teraz pytanie bardziej osobiste: Studiujesz/studiowałeś dziennikarstwo lub coś pokrewnego?
  15. Ano nie jest;) Jak zaznaczyłam w tytule (przyznam - zresztą trochę asekuracyjnie) jest to, powiedzmy, próba felietonu ;) Każdy jakoś zaczyna, ja zaczynam tak. A za opinię dzięki, ksiązkę Nieczyporowicza zamówiłam w bibliotece i cóż... będę ćwiczyć - trening podobno czyni mistrza;) PS. co do "reasumując", nie zgodzę się z Tobą. Owszem słownik PWN (z którego, podejrzewam, korzystałeś) podaje taką definicję tego słowa jaką przytoczyłeś, jednak nie jest to słownik jedyny ani tymbardziej "słownik - wyrocznia". Już chociażby nawet w takim "Słowniku Wyrazów Obcych" Kopalińskiego (też on-line), obok zacytowanej przez Ciebie definicji, podaje się, że synomimem słowa "reasumować" jest "streszczać", "rekapitulować".
  16. KONTROWERSJE WOGÓŁ RÓŻY, CZYLI NIECH KAŻDY SIĘ DOWIE, ŻE DZISIAJ DZIEŃ KOBIET „Dzień Kobiet, Dzień Kobiet, niech każdy się dowie, że dzisiaj Dzień Kobiet(...)” Jak mniemam, każdy niewątpliwie dowiedzieć się już zdążył, bo obecny Świat zapomnieć nam nie daje o niczym, co stwarza okazję do zarobienia i wydania paru groszy. Na pierwszy plan wysuwają się święta różnego kalibru, więc i Dzień Kobiet zdążył już wypełznąć na światło dzienne. No i w porządku – mamy, my kobiety, ten swój Dzień Kobiet. Zastanawia jednak czym sobie zasłużyłyśmy na to chlubne święto. Bo niestety żadna to nasza zasługa, że jesteśmy nosicielkami podobno słabszej i podobno piękniejszej płci, że nasze imiona w większości zakończone są na „a” i, że wchodzimy do toalety przez drzwi oznaczone kółeczkiem. Smutne, ale prawdziwe. Ot, tak - dzieło przypadku, które my nobilitujemy sobie do rangi zaszczytu czy niepodważalnej zasługi, uzurpując sobie prawo do różnorakich przywilejów od przepuszczania w drzwiach począwszy, bo w końcu „jestem kobietą”. A to przecież brzmi dumnie. Pozostając nadal w kwestiach teoretyczno-socjologicznych natrafiamy na kolejną kontrowersję. Ta z kolei również i u męskiej części społeczeństwa wywołuje pewien niesmak. Nieszczęsna geneza Dnia Kobiet. W społecznej świadomości funkcjonuje dość rozpowszechniony pogląd, że to nie więcej jak komunistyczny wymysł. A to nie jest prestiżowe określenie. Sztampowe oczywiście czerwone goździki, tudzież tulipany plus paczka rajstop, tudzież kawy lub mydełek, nie są ujmującym wspomnieniem dla pań. Samo słowo komunizm nie jest ujmującym wspomnieniem. Ale obchodzony hucznie i z wielką pompą przez tłumy towarzyszy i towarzyszek Dzień Kobiet w PRLu nie jest niestety jego wynalazkiem. Wymyśliły go sobie dużo wcześniej amerykańskie feministki. I tu stop, bo słowo feministka większości panom równe jest słowu sfrustrowane i bezpłciowe monstrum, które na dodatek pali staniki, sukcesywnie unicestwia męską część globu i równie sukcesywnie napiętnuje „kury domowe”. Stereotyp. Oczywiście, że stereotyp, ale jakże żywy i wywołujący masę kontrowersji. Potencjalny Kowalski słysząc nowinkę typu: „to feministki wymyśliły Dzień Kobiet”, myśli „o nie, nie, moja żona nie będzie hołdować tym nawiedzonym babom, ja tym bardziej – nic nie dostanie”. Skoro już wkroczyłam w temat ewentualnych upominków to pozwolę sobie go, mówiąc potocznie, pociągnąć, przechodząc tym samym do praktycznego oblicza Dnia Kobiet. Obecnie dostajemy standardowego kwiatka, uzasadnionego tym, że „dla pięknej kobiety piękna róża/tulipan/gerbera czy jakaś inna odmiana”. Maszerujemy z tymi kwiatami po chodnikach, chronimy przed wiatrem, tłokiem w autobusach czy innymi kataklizmami, bo duma nas rozsadza, bądź przymus każe(skoro już dostałam badyla...). Oczywiście gama nazwijmy to „dnio-kobietowych” prezentów wykracza znacznie poza standardową roślinę proporcjonalnie do pomysłowości i finezyjności panów. Dostajemy bombonierki, czekoladki, bieliznę, perfumy. Z tym, że owy prezent przekraczający próg „roślinny” i „słodyczowy” nastręcza kolejne trudności (jaki rozmiar, jaki zapach , jaki kolor, jaki prezent w ogóle). Summa summarum Dzień Kobiet jest dość problematycznym świętem. Jednak, co ciekawe, od kilkudziesięciu lat obchodzonym z niegasnącym zainteresowaniem. Nie przeszkodziło temu nawet zniesienie Dnia Kobiet z piedestału świąt obchodzonych centralnie. Nie przeszkadzają temu zawyżane w tym dniu ceny kwiatów. Obowiązek? Przyzwyczajenie? Jakaś wyższa idea? W zasadzie nie wiadomo. Ale skoro już istnieje to uśmiechnijmy się do naszego kwiatka i potraktujmy go jako upominek za naszą indywidualną kobiecość, kobiecość, która jest bardziej cechą charakteru niż powierzchowności. Tak więc, drogie panie i panowie: „Dzień Kobiet, Dzień Kobiet, niech każdy się dowie, że dzisiaj Dzień Kobiet(...)”
  17. Oj trzeba, trzeba, podpisuję się obiema rękami;)
  18. Piotr: Ok, rzucę okiem na Grońskiego, rzucę na pewno, z tym że nie zamierzam opierać się tylko na nim. Lubię urozmaicenia i lubię eksperymentować sama, więc od czasu do czasu wtrącę się tu z jakimś tworem a la felietonowatym;) Ale dzięki za odesłanie do odpowiedniej, Twoim zdaniem, literatury, pozdrawiam.
  19. Julio i ja za tę podpowiedź dziękuję - zawsze to inny punkt widzenia;) A wracając do sedna, wiem, jak w całości brzmi cytat z Reja. Z tym że tu chodziło mi właśnie o ten jego wycinek(taka redukcja wg mnie bardziej eksponuje myśl przewodnią). Co do Miriam, to masz rację powinnam zaznaczyć, że jest ono pochodzenia hebrajskiego. I zaznaczę. Ale faktem jest, że swoista moda na to właśnie imie pojawiła się u nas po wiadomym programie (konsumpcyjnym, podkreślam zachodnim, show). I teraz kwestia estetyczna - czy Rej był wykwintny w swym pisaniu? Dla mnie osobiście nie, był prosty (momentami prostacki) - cóż, byli bardziej finezyjni. A eufemizmy zamiast Reja? Hmm..przemyślę sprawę;) Tak więc, jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas i uwagę, początkuję więc każda rada się przyda, pozdrawiam również:)
  20. To mój pierwszy eksperyment z felietonami, więc jakby ktoś mógł jakieś wskazówki... byłabym wdzięczna;)
  21. „Polacy nie gęsi i swój język mają” powiedział swego czasu pewien Poczciwy Pan z Nagłowic. Owszem mają, co więcej – znają. Ale chyba jednak gęsi. Niestety – i piszę te słowa w pełni świadomości i rozumu. Wspomniany Pan może i w grobie się nie przewraca z uwagi na to, że sam wykwintnej polszczyzny nie uskuteczniał, natomiast jego co bardziej wysublimowani następcy zapewne nieraz się już w owym grobie, mówiąc kolokwialnie, przekręcili. Coś, rzeczywiście, nie teges. Prosta sytuacja. Trafiam w sieci na stronę, której już sam opis uświadamia mi, że mam do czynienia ze slangiem, nazwijmy go za autorem - hip hopowym, na dodatek z okolic stolicy(raczej należało by użyć dość nowatorskiego określenia: „dialektoslang”). Zagłębiam się w lekturę tegoż właśnie hip hopowego dialektoslangu podanego w formie, fakt faktem niezbyt profesjonalnego, ale jednak – słownika. Czytam i czytam, mając bacznie na uwadze tendencję rozwojową języka, rozrastania się jego niszowych form, asymilacji nowych wyrażeń i całej reszty tych dość skomplikowanych mechanizmów – słowem sterty bzdur. Wszystko to naturalnie rozumiem doskonale, teorię mam w małym (a może lepiej środkowym?) palcu, jednak zastanawiam się ki diabeł wcisnął do polszczyzny wszystkie spoxy, narxy, i dzięxy. Pal licho, wcisnął jak wcisnął, one się całkowicie rozpanoszyły, rozsiadły wygodnie w tym naszym języku, który już w połowie nie jest nasz. Ja rozumiem cały proces amerykanizacji, wszelkie anglicyzmy, które obecnie powszechnie modne i oczywiście „trendy”, niezwykle szybko asymilują się w różnych językach, które widocznie czują się gorsze i chłoną tego rodzaju stylizacje na angielski. Skoro już obracamy się w klimatach ornitologicznych i doszliśmy do wniosku, że Polacy gęsi, to dodam jeszcze od siebie, że papugi. I to nieprzeciętne – nie mam tu na myśli jedynie języka. Ale jednak pozostając już w kręgach lingwistycznych to na Boga, dlaczego zamiast tych chorych ”iksów” nie może w naszym języku istnieć sobie pełnoprawne „dzięki” czy nawet już to „nara”? O „spox” nie wspomnę, bo wędrując po obszarach jego drzewa genealogicznego dojdziemy do korzenia „spoko”, a stąd już bardzo daleko do precyzji. Pochodzenia owego „spoko” domyślam się w „spokojnie”, ale zasadniczo mam problem jasnego określenia cóż właściwie to „spoko” znaczy. Ok., w porządku, dobrze, dobra, nie ma sprawy, nic się nie stało, jasne, pewnie, nie widzę problemu, wyluzuj, fajny, interesujący, fantastyczny – to tylko kilka synonimów „spox’a”. Jest ich więcej. Ciekawie sprawa się ma również z ostatnio modnymi imionami. Tu także obserwuję dość silne naleciałości angielskie. Jessika, Kevin, Pamela, Nikola, nawet - i tu znacząca cisza - Miriam. Czy chcemy być bardziej zachodni? Bardziej globalni? Moja odpowiedź brzmi: bardziej śmieszni. Dodajemy sobie wartości kopiując bezmyślnie, wyświechtane zwroty, przez co wydaje nam się, że jesteśmy bardziej zjednoczeni, medialni (ostatnio modne słowo) i, jak już wyżej wspomniałam, „trendy”. Robimy to nieświadomie, a może i świadomie - robimy ciągle. Żaden to powód do dumy, ale robimy. Cóż, jakby nie patrzeć, coś z nami nie teges.
  22. Powiem wprost - na poziomie podstawówki, gdzieś w granicach 4-5 klasy. Nie podoba mi się, tyle.
  23. Mi (wiem, wiem tak się nie mówi;) w tym wstępie podobało się tylko jedno zdanie: "Jeśli kochasz, to znaczy, że żyjesz" No i może to z najmocniejszym kochaniem w samotności, ale juz jej szpony są dość kiczowate. A reszta wstępu to wyświechtane zwroty i porównania. Dalej czyta się dobrze, masz lekkie pióro - to się czuje. Jednak tym razem nie porwało mnie jakoś wybitnie. Po prostu zwyczajnie wciągnęło i miło się czytało :) Pozdrawiam.
  24. Szczerze, to nie wiem co miałabym wiedzieć...
  25. Ok spróbuję:) No więc tak...obaj są samotni, trudno mi powiedzieć czy traktują seks jako namiastkę miłości. On dość bierny, powściągliwy, boi się tak naprawdę urzeczywistniać swe marzenia i fantazje, nie wiem może i nieśmiały, skrępowany. Na pewno nie prowadzący intensywnego życia intymnego (w sensie, że z kobietą)jednak wyczuwa się to drzemiące w nim napięcie, to zwierzęce pożądanie, tą niecierpiącą zwłoki chęć zaspokojenia i eksplozji. Taki tragizm: chce a nie potrafi. Więzienie kompleksów i przesadnego rozsądku? Chyba tak;) A Lucy? Aktywna, z inicjatywą, ma co chce, baaaaardzo bezpośrednia. To tylko taka wiązka cech, może i nie oddająca w zupełni mojego o nich wyobrażenia, ale tak to mniej więcej widzę:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...