Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
🎄 Wesołych świąt życzy poezja.org 🎄

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

 

 

Kocham święta. Naprawdę.
Kocham tę przedziwną, coroczną metamorfozę ludzi, którzy przez jedenaście miesięcy potrafią się nie zauważać w windzie, a w grudniu nagle mówią sobie „dzień dobry” z intonacją jak z reklamy margaryny.
Bóg się rodzi, moc truchleje, a człowiek – choć na chwilę – udaje lepszą wersję samego siebie.

W grudniu nawet ja jestem łagodniejszy.
Uśmiecham się do kasjerek, nie przeklinam pod nosem w korkach (no, przynajmniej nie głośno), a na widok choinek w marketach czuję coś na kształt wzruszenia, pomieszanego z lekką irytacją cenową.
Ale generalnie – atmosfera miłości przedświątecznej działa. Przynajmniej do momentu, kiedy trzeba zaparkować samochód.

Od lat wigilijne potrawy rybne to moja działka.
Nie dlatego, że tak bardzo się na tym znam, tylko dlatego, że ktoś musi. A skoro ktoś musi, to padło na mnie.
Kupuję ryby od dwudziestu lat w tym samym sklepie rybnym na rynku w Pruszczu Gdańskim. Jem to, co kupuję, i – co ważne – wciąż żyję. To, moim zdaniem, najlepsza możliwa rekomendacja.

Jedyny problem, jaki pojawia się co roku, to kolejki.
Przed świętami nie są to kolejki – to są procesje.
Ludzie stoją w nich z minami męczenników, jakby zakup karpia był formą pokuty za całoroczne grzechy.

Parking przy rynku? Zapchany.
Samochód przy samochodzie, każdy w trybie „polowanie”.
Krążę więc jak sęp nad sawanną. Kółko. Drugie. Trzecie.
I nagle – cud. Audi wyjeżdża. Jest miejsce. Widzę je jak objawienie.

Czaję się.
Wjeżdżam.
Parkuję.

Tradycyjnie – łamiąc przepisy ruchu drogowego, ale w sposób elegancki, z wyczuciem i świąteczną intencją.

Wyłączam silnik i czekam na tę błogą ciszę po walce o byt.
I wtedy…
KLAKSON.

Nie taki zwykły „pik”.
To był klakson z pretensją. Z żalem. Z oskarżeniem.

Wysiadam, odwracam głowę i widzę ją.
Atrakcyjna blondynka.
Wzrok bazyliszka.
Taki, którym w średniowieczu można było zamieniać ludzi w kamień albo przynajmniej w poczucie winy.

– Nie widział mnie pan? Chciałam tu zaparkować – mówi głosem, który jednoznacznie sugeruje, że widziałem. I że zrobiłem to specjalnie.

Mam alergię na podniesiony głos.
Ale kiedy podnosi go kobieta, uruchamia mi się tryb dyplomatyczny.
Więc odpowiadam łagodnie, z nutą autoironii:

– Gdyby to było dwadzieścia lat temu, na pewno bym panią zauważył… ale dziś?

I tu popełniłem błąd komunikacyjny dekady.

Bo ja mówiłem o sobie.
O wzroku. O wieku. O tym, że człowiek nie jest już tym samym drapieżnikiem parkingowym co kiedyś.
Ona natomiast zrozumiała to tak, że właśnie nazwałem ją starą.

Zimne spojrzenie.
Cisza.
Emocjonalny mróz.

Powiedziała „dziękuję”.
Ja – odruchowo – odpowiedziałem „nie ma sprawy”.
I rozeszliśmy się w poczuciu kompletnego nieporozumienia.

Poszedłem do sklepu rybnego.
Kolejka – trzydzieści metrów.
Wtedy przypomniałem sobie, że nie mam karteczki z listą zakupów.

Żona mi napisała, co mam kupić.
Zapomnę – zmieni zamki.
To nie jest metafora. To realna groźba.

Wracam do samochodu.
I wtedy zauważam napis.

Na moim brudnym, zimowym aucie, palcem, z godnym podziwu charakterem, ktoś napisał jedno słowo:

FIUT.

Natura i pogoda tego nie zrobiły.
To był czyn ludzki.
I nagle skojarzyłem twórczynię.

Nie obraziłem się.
Nawet trochę mi zaimponowała.
Krótko. Dosadnie. Bez interpunkcji.

Biorę kartkę, wracam do kolejki…
I kogo spotykam?

Moją blondwłosą znajomą z parkingu.

– Dzień dobry. Znów się spotykamy – mówi głośno.
A potem ogłasza całej kolejce:

– Ten pan bezczelnie zajął mi miejsce na parkingu.

Nie mogłem zostać dłużny.

– A ta pani – mówię – napisała mi na samochodzie „fiut”. Ale nie mam pretensji. Urodziłem się w ubiegłym wieku, w środku szóstej dekady. Mogła napisać „stary fiut”. Skoro tego nie zrobiła, uważam, że jesteśmy kwita.

Kilka osób się zaśmiało.
Reszta nie zrozumiała albo nie słyszała.
Śmiałem się ja.
Śmiała się ona.

Złożyliśmy sobie życzenia świąteczne.

I wtedy pomyślałem:
można się pokłócić,
można coś o sobie napisać,
można kogoś nazwać fiutem,
a potem… podać sobie rękę.

I może właśnie na tym polega magia świąt.
Nie na tym, że jesteśmy idealni.
Tylko że potrafimy się z siebie pośmiać, zanim zdążymy się znienawidzić.

A czy ja jestem fiutem?

Być może.
Ale przynajmniej świątecznym

Opublikowano

@tie-break @hania kluseczka @Berenika97 @wierszyki @Kwiatuszek @Marek.zak1   

Chciałbym bardzo podziękować wszystkim, którzy poświęcili czas na przeczytanie tekstu „Magia świąt – czy jestem fiutem?” oraz tym, którzy zostawili po nim dobre słowo, komentarz lub uśmiech.

Przyznam szczerze – byłem zaskoczony tak życzliwym odbiorem. To nie był tekst „pod publikę”, lecz zapis autentycznego zdarzenia, bez upiększeń i bez literackich sztuczek.

Tak po prostu było.

Po sześćdziesięciu latach życia zaczynam zauważać coś, co wcześniej traktowałem jak oczywistość albo wręcz drobną irytację: moje życie nigdy nie było nudne. Zaskakująco często jestem uczestnikiem zdarzeń, które jakimś dziwnym trafem omijają innych. Czasem są zabawne, czasem absurdalne, czasem nieco nerwowe. Bywa, że marzę o spokojnym, przewidywalnym życiu bez adrenaliny – takim, w którym nic się nie dzieje. Ale los, odkąd pamiętam, chyba ma wobec mnie inne plany.

Dopiero teraz, dość późno, uświadomiłem sobie, że te drobne epizody, spotkania i sytuacje są czymś więcej niż tylko anegdotą na chwilę. Są zapisem czasu, ludzi i świata, który się zmienia. Dlatego może warto je opisywać , bez zadęcia, bez udowadniania czegokolwiek komukolwiek. Nie po to, by się chwalić – bo nie ma czym – ale dlatego, że tak po prostu wyszło.  

To są wspomnienia dla rodziny i przyjaciół, choć wiem, że często trudno im sobie wyobrazić, jak ciekawe były – i nadal są – czasy, w których żyjemy. Może właśnie dlatego warto je zapisać. Dla pamięci. Dla uśmiechu. Czasem dla refleksji.

Tekst „Magia świąt – czy jestem fiutem?” urodził się wczoraj , tak jak całe wydarzenie. 

Jeszcze raz dziękuję za życzliwość, uwagę i dobre przyjęcie tego tekstu. To bardzo motywujące – i daje odwagę, by spróbować dalej.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • BITWA MRÓWEK część druga - ostatnia.

       

      Pierwsze rzędy zatrzymały się w bezpiecznej odległości. Nastała grobowa cisza. Słychać tylko było szelest liści na pobliskich drzewach poruszanych powiewem. Nawet wiatr nie chciał przeszkadzać.
      Po prostu zdębiałem, coś takiego zdarza się tylko w opowieściach fantastycznych. 
      Zdumienie moje było nie do opisania, a moje oczy z niedowierzaniem analizowały ten widok, bo kogo by nie zaskoczyło takie zachowanie małych istot.
      Dwie duże armie mrówek stają na przeciwko sobie gotowe do okrutnej walki, a polana z zielonego koloru zamieniała się w czerwono czarny dywan. 
      Przelotna myśl otarła się o mój umysł: Co było powodem tej konfrontacji?! Z ludzkiego punktu widzenia będą toczyć bój o cały pobliski teren, czyli taki mrówkowy terytorialny spór. 
      Coś zaczęło się dziać i musiałem zaprzestać swoich domysłów o co w tym wszystkim chodzi koncentrując się na działania dwóch armii.
      Pierwsze szeregi ruszyły na siebie i rozpoczęły się bezlitosne i okrutne działania obu stron. Wszystkie mrówcze żeby, a raczej żuwaczki nie pozostawały bierne. Trupy i ranne mrówki gęsto pokrywały drogę swoimi małymi ciałkami.
      Musiałem pozostać cichym świadkiem tej masakry, nie w mojej mocy było zakończenie tego konfliktu. Żałowałem tylko, że nie mam ze sobą aparatu fotograficznego, a jeszcze lepiej kamery do filmowania.
      Mrówki bezlitośnie kontynuowały swoje dzieło zniszczenia i trudno było określić na czyją stronę przechyla się szala zwycięstwa.
      Słońce już zaszło, gdy losy bitwy rozstrzygnęły się na korzyść czarnych mrówek. Niedobitki i resztki czerwonych mrówek uciekały w głąb lasu, lecz nie dane im było przeżyć, czarne mrówki zniszczyły wroga doszczętnie. Polanka należała do niech.
      Pamięć o tym wydarzeniu pozostała mi głowie na zawsze. Zmęczony, wróciłem późnym wieczorem do domu. Nie mogłem zasnąć, a mój umysł wciąż analizował to coś co było na pograniczu fantastyki naukowej i rzeczywistości.
      Na drugi dzień poszedłem zobaczyć pobojowisko, a moje zdziwienie znów ogarnęło umysł. Na polance nie było żadnego dowodu stoczonej bitwy. Zauważyłem jednak, że czarne mrówki budują duże mrowisko i zagospodarowują się na zdobytym terenie.
      Pomyślałem wówczas, że ta bitwa tylko mi się przyśniła, lecz ku mojemu zaskoczeniu odkryłem dowód na potwierdzenie całego wczorajszego zajścia, czyli stos zwłok czerwonych mrówek przygotowanych do konsumpcji i ułożonych w grupie małych kopców.
      Zawsze podziwiałem pracowitość i mądrość mrówek, ale po tamtym zdarzeniu pozostał mi niesmak ponieważ mrówki jak ludzie są w stanie eksterminować swój własny gatunek.

       

      Styczeń 1977 roku.

       

      KONIEC

       

       

       

       

      ******************************************************

      Edytowane przez Wiechu J. K. (wyświetl historię edycji)
  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK część druga - ostatnia.   Pierwsze rzędy zatrzymały się w bezpiecznej odległości. Nastała grobowa cisza. Słychać tylko było szelest liści na pobliskich drzewach poruszanych powiewem. Nawet wiatr nie chciał przeszkadzać. Po prostu zdębiałem, coś takiego zdarza się tylko w opowieściach fantastycznych.  Zdumienie moje było nie do opisania, a moje oczy z niedowierzaniem analizowały ten widok, bo kogo by nie zaskoczyło takie zachowanie małych istot. Dwie duże armie mrówek stają na przeciwko sobie gotowe do okrutnej walki, a polana z zielonego koloru zamieniała się w czerwono czarny dywan.  Przelotna myśl otarła się o mój umysł: Co było powodem tej konfrontacji?! Z ludzkiego punktu widzenia będą toczyć bój o cały pobliski teren, czyli taki mrówkowy terytorialny spór.  Coś zaczęło się dziać i musiałem zaprzestać swoich domysłów o co w tym wszystkim chodzi koncentrując się na działania dwóch armii. Pierwsze szeregi ruszyły na siebie i rozpoczęły się bezlitosne i okrutne działania obu stron. Wszystkie mrówcze żeby, a raczej żuwaczki nie pozostawały bierne. Trupy i ranne mrówki gęsto pokrywały drogę swoimi małymi ciałkami. Musiałem pozostać cichym świadkiem tej masakry, nie w mojej mocy było zakończenie tego konfliktu. Żałowałem tylko, że nie mam ze sobą aparatu fotograficznego, a jeszcze lepiej kamery do filmowania. Mrówki bezlitośnie kontynuowały swoje dzieło zniszczenia i trudno było określić na czyją stronę przechyla się szala zwycięstwa. Słońce już zaszło, gdy losy bitwy rozstrzygnęły się na korzyść czarnych mrówek. Niedobitki i resztki czerwonych mrówek uciekały w głąb lasu, lecz nie dane im było przeżyć, czarne mrówki zniszczyły wroga doszczętnie. Polanka należała do niech. Pamięć o tym wydarzeniu pozostała mi głowie na zawsze. Zmęczony, wróciłem późnym wieczorem do domu. Nie mogłem zasnąć, a mój umysł wciąż analizował to coś co było na pograniczu fantastyki naukowej i rzeczywistości. Na drugi dzień poszedłem zobaczyć pobojowisko, a moje zdziwienie znów ogarnęło umysł. Na polance nie było żadnego dowodu stoczonej bitwy. Zauważyłem jednak, że czarne mrówki budują duże mrowisko i zagospodarowują się na zdobytym terenie. Pomyślałem wówczas, że ta bitwa tylko mi się przyśniła, lecz ku mojemu zaskoczeniu odkryłem dowód na potwierdzenie całego wczorajszego zajścia, czyli stos zwłok czerwonych mrówek przygotowanych do konsumpcji i ułożonych w grupie małych kopców. Zawsze podziwiałem pracowitość i mądrość mrówek, ale po tamtym zdarzeniu pozostał mi niesmak ponieważ mrówki jak ludzie są w stanie eksterminować swój własny gatunek.   Styczeń 1977 roku.   KONIEC         ******************************************************
    • @infelia Coś trzeba liniom pokazać, skoro tęsknią za sprawiedliwością.
    • @truesirex   dziękuję truesirex :) a Perfect Blue …uwielbiam :) 
    • @huzarc Zapachniało Norymbergą.
    • @Radosław Krótka forma, ogrom treści.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...