Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

                         POCZTO.

                          odczep się od                             poetów.

                           Berenika jest                             nasza!!!

 

 

 

 

 

 

Wchodzę na pocztę,
a powietrze stoi tu jak bulion z unieważnionych znaczków -
tak gęsty, że mógłby mieć własny numer PESEL i prawo do świadczeń.


Wisi ciężko, lepi się do twarzy,
pachnie mieszanką paragrafów, drożdży absurdu i pyłu ze sprawozdań rocznych fermentujących w kątach jak zakalec czasu,
którego nikt nie miał odwagi wyrzucić.

Kolejka trwa jak wieloletni eksperyment,
w którym każdy klient jest prototypem cierpliwości,
a każdy oddech brzmi jak próbna syrena katastrofy atomowej.
Poczta pachnie, jakby ktoś zagotował cały XX wiek w jednym garnku,
dodał szczyptę PRL-u,
garść rozporządzeń „nieaktualne od 1998”,
a na koniec przypalił to kadzidłem z formularza PZ-12/9B,
którym od pokoleń straszy się dzieci
i pracowników administracji.

Kobieta przede mną wygląda,
jakby weszła tu w 1983 roku i od tamtej pory zmieniała tylko fryzurę
- zgodnie z zaleceniami kolejnych ministrów infrastruktury.
Jej spojrzenie ma konsystencję skupionych w jeden punkt paragrafów -
lepi się do wszystkiego, co narusza rytuał czekania.

Nad głowami wisi wyświetlacz - miga jak sygnał z umierającej cywilizacji, która przegrała z własną instrukcją obsługi.
NUMER 702 → OKIENKO 4.

Tyle że okienko 4 istnieje tylko jako legenda
- jak Yeti, Atlantyda i listonosz doręczający przesyłki pod właściwy adres.

Za szybą siedzi kasjerka.
A może kapłanka?
Ma minę, jakby przeżuła regulamin, połknęła go i trawiła z dumą dynastii, która żywi się wyłącznie biurokratycznym papierem.
Jej okulary skupiają światło tak mocno, że wystawione na słońce wypaliłyby w moim awizo dziurę wielkości małego meteorytu.

- Następny!, woła głosem o strukturze tłuczonego szkła.

Podchodzę, podaję awizo.
Patrzy na nie jak na mapę DNA smoka znalezionego w bagażniku mikrobusu.

- Nie mamy.

- Jak to nie macie? Przecież jest tu napisane…

- System tak mówi, odpowiada tonem, który potrafiłby zatrzymać zegar atomowy.
- Ale system kłamie.

Za jej plecami sterczą regały -
labirynt Kurzu Archiwalnego z kartonów,
które jęczą nie tylko z wysiłku,
lecz także z ulgi,
że nie muszą być odnalezione właśnie teraz.
Każdy drży, jakby skrywał duszę petenta,
który nie doczekał się własnej przesyłki i powoli przeszedł w stan mitologiczny.

- A to?, pytam, wskazując na stos wielki jak góra lodowa, która zatopiła Titanica, ale z naklejkami „PRIORYTET”.

- To przesyłki, które szukają siebie nawzajem, mówi powoli.
- Jak dusze, które nie wiedzą, że są w tym samym systemie.
Czasem się odnajdą.
Czasem nie.
My nie decydujemy o przeznaczeniu.

Za mną kolejka szumi jak powódź goryczy.

- Ja chciałam tylko znaczek…, jęczy ktoś.
- Ale chyba umrę tu z godnością.

- A mój list?,  pyta inny.
- Wysłałem do sąsiada, dotarł do Uzbekistanu, wrócił do mnie, ale ktoś dopisał przepis na barszcz.

Kasjerka wstaje, jakby unosiła ją smuga archiwalnego kurzu.
Podchodzi do regału, wsadza rękę między paczki -
i wtedy to się dzieje.

Regał zaczyna mruczeć.
Tak mruczą rzeczy, które milczały za długo.
Kartony przesuwają się jak powolne kontynenty absurdu.
Szuflady wysuwają się same,
jakby otwierała je paszcza biurokratycznego potwora.

Kasjerka zamiera.
Jej oczy rozszerzają się jak dwie żarówki pod napięciem ostatniej woli.

- Jest…, szepcze.
- Przesyłka odnalazła swój los.

Wyciąga karton - wygląda,
jakby przetrwał cztery wojny,
osiem powodzi,
jedną deportację do równoległego wszechświata i
pełne stulecie internetowych błędów 404.

- Proszę,  mówi.

Trzymam pudełko.
Jest otwarte.
Na boku, obok zamazanego kodu kreskowego, widzę ręcznie dopisane czerwonym tuszem: "TYP PRZESYŁKI: ZAPOTRZEBOWANIE EGZYSTENCJALNE".


- Dlaczego w środku są… ziemniaki?

Patrzy na mnie spojrzeniem, które mogłoby zatwierdzić budżet państwa.

- Tak bywa. Poczta jest… płynna w interpretacji przeznaczenia.

- Ale ja zamawiałem książkę.

- A może to książka zamówiła pana,  odpowiada ironią niczym księżna chaosu.
- A ziemniaki… cóż.
One przyszły, bo mogły.

Patrzę na nie.
Na ich skórkach wgniecenia:
jakby ktoś próbował odcisnąć alfabet, którego nikt już nie pamięta.
Chcę protestować, ale coś we mnie pęka.
Mój wewnętrzny system doręczeń sam się rozszczelnia.

- Czyli nic się nie da zrobić?

- Możemy złożyć reklamację,
mówi z westchnieniem archeolożki biurokracji.
-  Rozpatrzymy ją między sześcioma dniami a sześcioma eonami.

Kolejka za mną sapie jak stary parowóz. Jeden z klientów osuwa się omdlewająco na gablotkę z długopisami „Poczta Polska - 12 zł”.

Wychodzę.
Drzwi zamykają się za mną z jękiem bramy do krainy, z której nikt nie wrócił z własną przesyłką w stanie nienaruszonym.

Świat na zewnątrz jest jaśniejszy.
Ja,  cięższy o pudełko ziemniaków, które przyszły do mnie z taką pewnością,
jakby znały mój los lepiej niż ja.
Na etykiecie miały odręczny dopisek: CEL: KOREKTA LOSU ODBIORCY.


Za mną poczta szumi jak zmęczony potwór.

I kiedy już jestem poza nią
doganiają mnie jeszcze,
drzwi pamiętające Gomułkę
i przytrzaskują mi nogę,
jakby chciały zatrzymać mnie na zawsze,
w swoim królewstwie zagubienia i pomyłek.

 

 

 

 

 

 

 

 

Edytowane przez Migrena (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Migrena

To świetna wiwisekcja polskiego doświadczenia urzędowego, podniesiona do rangi egzystencjalnego horroru, podróż do miejsca, gdzie prawa fizyki ustępują miejsca prawom "okienka", a czas płynie w zupełnie innym wymiarze. Poczta staje się tu kulinarnym koszmarem, w którym gotuje się „cały XX wiek” z dodatkiem PRL-u. Tu czas się nie tylko się zatrzymał, ale sfermentował.

Urzędniczka na poczcie to strażniczka tajemnej wiedzy, która „trawi regulamin z dumą dynastii”. Jej władza jest absolutna, a system, na który się powołuje, jest bóstwem kapryśnym i okrutnym.

Klient jest bezsilny w starciu z systemem kolejkowym.

Moment wręczenia ziemniaków zamiast książki to czysty to majstersztyk absurdu. Dialog z kasjerką – "A może to książka zamówiła pana (...). A ziemniaki… cóż. One przyszły, bo mogły"-

to zdanie to kwintesencja urzędniczej logiki – niepodważalnej, choć całkowicie bezsensownej.

W sumie to poczta jest tu metaforą świata, w którym zasady są niejasne, przeszłość (Gomułka, PRL) wciąż trzyma nas za nogawkę.

 

Bardzo dziękuję Ci za ten wiersz, nieźle się uśmiałam. Jest wyśmienity ! Idealnie oddaje to, co usłyszałam, gdy składałam reklamacje za niedostarczenie mi przesyłek.

 

Do: Głównego Inspektora ds. Czasoprzestrzeni i Przesyłek Niechcianych . Dotyczy: Niezgodności towaru z marzeniami (Przesyłka nr: "Zapotrzebowanie Egzystencjalne")

Treść: Niniejszym zgłaszam sprzeciw wobec otrzymanej "Korekty Losu". Zamawiałem słowo pisane, a otrzymałem półtora kilograma surowej rzeczywistości w postaci bulw. Ziemniaki patrzą na mnie wymownie, ale nie da się ich czytać.


 

Opublikowano

@Berenika97

 

dzięki:)))

 

ale z tego co słyszałem kierownictwo Unii Europejskiej opanowało język ziemniaka zwyczajnego.

 

ludzkość go jeszcze nie poznała.

 

nie dziwi nic.

 

zawsze byliśmy........no normalnie z tyłu jesteśmy!!!!

 

dzięki Nika.

 

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @tie-break Wiersz bardzo miękki w dotyku, jak długi, spokojny list pisany z czułością. Słowa bogate Barwą jesieni i światłem, która ma swoić ciemność – zimy, śmierci, przeszłości.    
    • @Berenika97 Oczywiście, że gotowi na spotkanie ze światem możemy być tylko wtedy, gdy mamy zawsze w  kieszeni coś w rodzaju antystresowego gniotka. Cisza jest potrzebna, aby wszystkie bodźce, informacje, zjawiska z zewnątrz móc przyjąć, uporządkować, nadać im odpowiednie znaczenie dla siebie i odrzucić to, co zaśmieca naszą wewnętrzną przestrzeń, Myślę, że to bardzo mądry psychologicznie wiersz.  
    • @Berenika97 Szanowna Autorko,   poniżej odnoszę się do utworu, który właśnie poznałem. Ciebie nie znam, więc się na ten temat nie wypowiadam.   1. Pomysł i tytuł   Tytuł „Kłębek” jest poprawny, ale banalny. Już od pierwszego skojarzenia wiadomo, że będzie o „przędzy”, czymś „miękkim”, „otulającym” – zero zaskoczenia. Motyw „ciszy na własność” też jest ograny – od wierszy instagramowych po slogany z kubków.   2. Obrazowanie i metafory   „Pragnę ciszy na własność – miękkiej przędzy, którą zwinę w kłębek i schowam pod podszewką płaszcza”     Cisza → przędza → kłębek → podszewka płaszcza. To jest szereg skojarzeń, ale mechaniczny, jakby układany w generatorze metafor: coś miękkiego + coś osobistego + coś przy ciele. „Podszewka płaszcza” brzmi bardziej jak opis z instrukcji krawieckiej niż poetycki obraz. Zero ładunku emocjonalnego, techniczny rzeczownik wzięty znikąd. Brakuje jakiejkolwiek konkretnej sceny. To jest czysta abstrakcja: cisza, przędza, kłębek, płaszcz – ale nie wiemy gdzie, kiedy, kim jest mówiący podmiot. To nie jest „intymne”, tylko bezcielesne. Nadaje się na slogan w szkole krawieckiej.    3. Składnia i rytm   Wersy są rozczłonkowane w sposób typowo „warsztatowo-poetycki” – cięcia w miejscach, gdzie nie ma napięcia. Przykład: „żeby przy każdym kroku / ocierała się o mnie łagodnie” – rytmicznie to się ciągnie, jest płaskie, bez żadnego zgrzytu, przyspieszenia, zauważalnej pauzy. Interpunkcja jest poprawna, ale nudna. Wszystko jest takie same: spokojne, wygładzone, bez ostrych krawędzi. To bardziej notka o marzeniu niż rasowe wierszysko w  moim odczuciu.    4. Słownictwo   „miękkiej przędzy”, „łagodnie”, „ciszy”, „płaszcz” – to zestaw słów z katalogu „bezpieczna poezja z portalu literackiego”. Zero pojedynczego, charakterystycznego słowa, które zostałoby w pamięci. Ostatni wers: „i była gotowa na zgiełk.” – tu jest potencjał, ale znowu: „zgiełk” to ogólnik. Jaki zgiełk? Miasta? Ludzi? Wewnętrzny? Konfliktu? Wiersz ucieka od konkretu, przez co nie ma ciężaru.   5. Sens i pointa   Logika metafory: bohaterka chce ciszy, ale jednocześnie chce ją trzymać przy sobie jako amortyzator na przyszły zgiełk. To mogłoby być ciekawe – problem w tym, że wiersz zatrzymuje się dokładnie w miejscu, gdzie powinien zacząć się konflikt. Nie ma żadnego zwrotu, żadnej rysy. Wszystko jest wygładzone jak… TA „miękka przędza”. Efekt: ładny obrazek na ścianę, nie wiersz, który naprawdę coś robi z czytelnikiem.   6. Co by go uratowało?   Dodać konkret: miejsce, sytuację, jedną brutalniejszą scenę lub detal, z którym ta cisza ma kontrastować. Rozbić ten grzeczny język jednym, dwoma słowami, które wprowadzą pęknięcie: ironię, autoagresję, znużenie, cokolwiek. Przemyśleć metaforę: czy na pewno potrzebujesz i „przędzy”, i „kłębka”, i „podszewki płaszcza”? Obecnie to nie pogłębia sensu, tylko mnoży ozdobniki.     ERGO:   To jest poprawny, ale skrajnie bezpieczny wierszyk – jak miękki kocyk z Ikei: ładny, miły, absolutnie niegroźny. Literacko nie robi nic ryzykownego, nie ma własnego języka, jedzie na zużytych metaforach i neutralnym słowniku. Jako ćwiczenie warsztatowe – OK. Jako wiersz, który chce zaistnieć w pamięci czytelnika – w tej formie nie ma na to szans.
    • @markchagall to o czym piszesz nie jest zbyt proste i łatwe ale piszesz bardzo ciekawie i "do rzeczy". Z przyjemnością i ciekawością poczytałam Pozdrowienia.  
    • @Rafał Hille Ma w sobie ten wiersz coś bardzo poruszającego i „pod skórą” niepokojącego – jak obserwowanie czyjegoś życia przez szybę w mroku.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...