Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Tata, ja kocham cie
za tamten dzien w windzie
- wtedy ucieklam
i nacpalam sie
u tego oszusty Tomasza
rog Pustej i Barbakan

Osiem lat to juz sie ciagnie
ale to tylko sztuczne ognie
bo moj mozg
nawet sparalizowany
nie zatarl by sie
i nie zapalil

A pozary gorzaly przecie
az po sam Atlantyk
gdzie lodowe glowy topia sie
rozmyte szarza fal
pod powierzchnia
naszej swiadomosci

Tata, a co do kopniaka
w kierunku pewnych gwiazd
w konstelacji Raka
gdzie rodzace sie swiaty
tworza nowe dramaty
i gdzie Pluto doczekal sie haka

prosze uwierz mi
ja juz nic nie pamietam
czas i przestrzen tylko sie przeplata

Prosze zadzwon Tata

Opublikowano

Pełny zakres poczty schizo dla mnie wygląda mniej więcej tak;


Tata ja Cię kocham
za tamten dzień w windzie
- wtedy uciekłam i się naćpałam
u tego oszusta Tomasza
róg Pustej i Barbakan

Już osiem lat tak to się ciągnie
ale to tylko sztuczne ognie
bo mój mózg
nawet sparaliżowany
nie zatarł się
i nie zapalił

A pożary gorzały przecież
aż po sam Atlantyk
gdzie lodowe głowy fal
topiły się i rozmywały
na szaro pod powierzchnią
naszej świadomości

Tata a co do kopniaka
w kierunku pewnych gwiazd
w konstelacji Raka
gdzie rodzące się światy
tworzą nowe dramaty
i gdzie Pluto doczekał się haka

proszę uwierz mi
ja już nic nie pamiętam
czas i przestrzeń tylko się przeplata

Proszę zadzwoń Tata



Pointa powalająca ;
Tytuł jak strzał w dziesiątkę...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Przepraszam, że się "wtrancam",
To nie kwestia chęci tylko możliwości Bubaku ;P
internet jest? jest
klawiatura jest? jest
google jest? jak wyżej

znaczy się lenistwo:P

Nie każdy jest taki "obtrzaskany" jak Ty ;)
Podaj linka właściwego i będzie fajnie.
Oh Ty!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


internet jest? jest
klawiatura jest? jest
google jest? jak wyżej

znaczy się lenistwo:P

Nie każdy jest taki "obtrzaskany" jak Ty ;)
Podaj linka właściwego i będzie fajnie.
Oh Ty!
tu musiałbym znać szczegóły problemu
bo do czego mam dać tego linka?
każdy windows ma funkcję update, w której są pakiety językowe
każda znana mi przeglądarka ma taką funkcję
i znowu, są dostępne pakiety językowe
w tym polski
jeżeli problemem są polskie czcionki - a raczej ich brak - ściągamy polskie czcionki. skądkolwiek je ściągamy
jeżeli jakimś cudem używamy przeglądarki, która nie ma polskiej wersji,
instalujemy taką, która ma
jeżeli system pracuje w języku innym niż polski, ustawiamy język na właściwy
w panelu sterowania

żadna inna przyczyna niemożności użycia właściwych znaków nie przychodzi mi do głowy
ale jeżeli jednak zachodzi takowa, wpisujemy w google: nie mogę użyć polskich znaków bo...
a potem grzecznie czytamy to, co nam wyskoczy

to jest, kurka, podobno portal literacki, czyli staramy się tutaj tworzyć literaturę
a to powyżej, to jest esemes - pod tym względem jestem twardogłowy, purytański,
zgryźliwy i antypatyczny
sorry (że posłużę się czystą polszczyzną, chłe chłe)
Opublikowano

Adamie,
trafilem na portal przypadkowo i zapisalem sie dla zabawy (bo tak jest promowany);
doskonala okazja dla mnie aby zachowac Polszczyzne poprzez czytanie takich tekstow jak Twoj.
Jezeli chodzi o grafitti i SMS-y to zyjemy w epoce ktora nam je narzucila i powoli te formy musza znalezc miejsce w historii sztuki, niezaleznie od naszych konserwatywnych czy purytanskich(?)
indywidualnych upodoban.
Dziekuje za linki, sprawa bedzie obadana w swoim czasie a w miedzyczasie bywaj...
Do zo

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


to ja proponuję użyć worda, z załadowanym polskim alfabetem (każdy office powinien mieć), który powinien bez problemu wykryć błędy w pisowni, poprawić te błędy, następnie kopij/wklej i problem załatwiony,
a czepiam się dlatego, że widzę przecież, że problemem nie jest nieumiejętność zastosowania przez autora polskiej składni, gramatyki i nawet ortografii, tylko o głupie ogonki i kreseczki, które jednak mają spore znaczenie dla estetyki tekstu, a w poezji estetyka, to rzecz równie ważna, co wymowa. A skoro to dość łatwo da się załatwić (naprawdę łatwo), to trza to zrobić czym prędzej, i dalej aktywnie zachowywać polszczyznę. a co do smesów - może i zostały narzucone, i owszem, można użyć tego jako zabiegu literackiego, może nawet byłoby to odświeżające, ale ma to być świadome, zamierzone i przemyślane, nie zaś zdarzać się na zasadzie przypadku i kłopotów technicznych.
Ja nie czepiam się nowych czasów i nowych technologii, czy środków wyrazu, ja tylko nie lubię niechlujstwa, a to już nie jest czepialstwo i purytanizm, to po prostu podstawy.
Opublikowano

nawet po odejściu od klawiatury ten wiersz wróci jak bumerang ;-) - posiada bardzo głęboką wymowę , przeżycia jakby trochę moje ... , a do polszczyzny się nie czepiam , niemniej dla wysublimowanego smaku innych żedżywiśdzie mukłbyź siem trohem postaradź :-))
Dobry wiersz Aborygenie ;-))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie każdy jest taki "obtrzaskany" jak Ty ;)
Podaj linka właściwego i będzie fajnie.
Oh Ty!
tu musiałbym znać szczegóły problemu
bo do czego mam dać tego linka?
każdy windows ma funkcję update, w której są pakiety językowe
każda znana mi przeglądarka ma taką funkcję
i znowu, są dostępne pakiety językowe
w tym polski
jeżeli problemem są polskie czcionki - a raczej ich brak - ściągamy polskie czcionki. skądkolwiek je ściągamy
jeżeli jakimś cudem używamy przeglądarki, która nie ma polskiej wersji,
instalujemy taką, która ma
jeżeli system pracuje w języku innym niż polski, ustawiamy język na właściwy
w panelu sterowania

żadna inna przyczyna niemożności użycia właściwych znaków nie przychodzi mi do głowy
ale jeżeli jednak zachodzi takowa, wpisujemy w google: nie mogę użyć polskich znaków bo...
a potem grzecznie czytamy to, co nam wyskoczy

to jest, kurka, podobno portal literacki, czyli staramy się tutaj tworzyć literaturę
a to powyżej, to jest esemes - pod tym względem jestem twardogłowy, purytański,
zgryźliwy i antypatyczny
sorry (że posłużę się czystą polszczyzną, chłe chłe)

Wbrew pozorom bardzo krótko, zwięźle i na temat :DDD
Tylko założenia z gruntu złe ;)
Nie znamy szczegółów problemu, ale poznamy ;P ;)
wtedy będziemy mogli kłapać dziobami :)))
Na ten moment zakładam, że człowiek jest na morzu i komunikuje się z nami za pomocą telefonu lub nie swojego kompa ;))))
I nie chłe chłe tylko ups !:P
Opublikowano

Wszyscy Nadwrazliwi Ludzie Dobrej Woli,
Podziekowania za rzucenie kola ratunkowego. Szczegolnie (Z)Agatko za Polskie Znaki i oglade,
Tobie Cezary za odwage w przelamywaniu tematu tabu jakim sa choroby umyslowe, i Tobie Biala Lokomotywo za zrozumienie. W jednosci sila i orkiestra sp Jacka bedzie nam przygrywac, bo jego nastepcy w Monarze pracuja jak mocarze i chcialbym swoje chaotyczne mysli wlasnie zadedykowac tym ktorzy naszej pomocy potrzebuja,i tym ktorzy jej udzielaja, jak na przyklad Dziewczyna z Gitara ktora po zakonczeniu kariery artystycznej napadnieta zostala przez Czarnego Psa, i musiala poprosic o pomoc , ktora teraz splaca z nawiazka.
Ja jutro zaoczam lad i moj "umeczony tancem z oceanem" korab zawinie do cichej przystani, gdzie w koncu bede mial okazje na swoim urlopie do nabycia Polskich Znakow ,i odwiedzenia "Krypty Skarbow Ksiazkowych". W miedzyczasie bede punktowal tajne hieroglify moim Pelikanem na zuzytych kopertach pocztowych, aby miec okazje podzielic sie z Wami tym , co przygrywa w makowach ludzi chodzacych do gory nogami.

Do zo

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...