Trzask karabinów
łamane sucho metaliczne trzciny,
wiatr ostre złamki ciska do stóp drzewom
Drzewa zwichrzone w obręczach zygzaków,
wiry łomotu w zszarpanych koronach,
klucze pocisków - z szumem, krzyki ptaki.
Dymy i rzeczy zgubiły kształt - lecąc
Pnie, liście, korzenie, gałęzie, wykroty
ryją w pamięci noc i zapadliska.
Huk fioletowy - płaty nieba w ziemię,
w tańcząc niebo ziemia - kłęb wyprysków.
Dyszące gardła rozpalonych pieców
zrzucają zgrzyty fruwając z furkotem.
W powietrzu roje szczerniałych kraterów,
z błysku i ognia uplecione płody
wyjącą przestrzeń w ślepe zgłuchałe klatki.
I wtedy w bramach między dniem a mgłami
dzieciństwo krągłe pozłacane w zbożach
i całe życie leży w trawie szkliste
Gdy wybuch nicość kręgami otworzy
przypływ żółtych i czerownych płatków.
Czas przewrócony bzyka jak rój much.
Gdy pomruk z nieba darł chmury i wołał
strząsając czarnączkawkę w kłęby larw,
przez siny z orbit wysadzony słuch
dzień oszalały - jastrząb płaskie koła.
Przez cienie skrzydeł piekielnych wiatraków
gdzieś w świadomości płonących zaroślach,
już nic - czarna smoła.
Wtedy wichr śmierci porwie do ataku
łbem na dół w mrok studni na oślep
Skokami, skokami
pod krzaki, do lejów
mundury, mundury
tam dymy się chwieją
widać widać, widać
w dymie jak w okopach
na trawie blask hełmów
dopaść dopaść dopaść
Ich twarze, ich twarze
ostrza epoletów
kolbami, zębami
bagnetem bagnetem