Zamek grojecki

Czy to tak niebo gromami sieje?
Czy to tak wściekła burza szaleje?
Ani to gromy, ani to burza,
Czarnym całunem niebo zachmurza:
To szwedzkie działa sinemi dymy,
W okół okryły nasz kraj rodzimy!
I z paszcz spiżowych ziejąc pożogą,
Gromem i burzą ryczą złowrogą!

To szwedzki żołdak zbrojną prawicą,
Bezkarnie włada naszą ziemicą!
I jak przed wieki ony bicz Boski,
Rabuje dwory i pali wioski. —
I niezadługo nasza kraina,
Jako ogromna stała ruina!
Dymiące zgliszcza, gruzy, mogiły,
Śmiertelnym wieńcem w krąg ją owiły —
I tylko miesiąc z za chmury czarnej,
Przyświecał blado — ziemi cmentarnej!


 I.
W obozie szwedzkim huczno i gwarno,
Do ciepłych ognisk zbrojni się garną;
Krążą kielichy z ręki do ręki,
W ustach hulaszcze kipią piosenki;
A ta wesołość co na ich twarzy,
Jakimś się ogniem piekielnym żarzy,
Dziwnie odbija od łuny w dali,
Co krwawą smugą niebiosa pali! —

Huczno i gwarno — bo pan wódz szwedzki,
Niedawno złupił dworzec szlachecki,
Zrabował kościół, pomęczył mnichy! —
A więc kościelne srebra, kielichy,
I dworskie perły, drogie kanaki,
Między w pół dzikie poszły żołdaki!

Huczno i gwarno — śmiech do okoła!
Wyrzuca kości tłuszcza wesoła —
Ryczą przekleństwa, kipi gra wściekła!
A tam w oddali — wśród tego piekła.
Słychać jęk rzewny, stłumiony, głuchy:
To polski jeniec skuty w łańcuchy!

Płoną ogniska! w kotłach wre strawa!
Czasem z pod kotła jak wstęga krwawa,
Płomień wężykiem na zewnątrz błyśnie!
I kąsa kociół — co go tak ciśnie,
Że nawet nie da jasnym polotem,
Ku niebu światłem zabłysnąć złotem —
Więc sypie iskry, skarży się sykiem!
Chce się podstępem wyrwać zdradzieckim!
Ale daremnie! — bo niewolnikiem
Nawet i płomień w obozie szwedzkim!


II.
W namiocie wodza wojskowa rada,
Dalszych zaborów plany układa.
Cisza głęboka, nieledwie muchy
Maleńkiej, słychać brzęk skrzydeł głuchy.

W krześle rzeźbionem w tarczę herbową,
Nad kartą kraju z opartą głową,
Siedzi wódz szwedzki — i zadumany,
Dalszych zaborów zakreśla plany.
Utonął w myślach — lecz snać do głowy,
Żaden mu pomysł nie przyszedł nowy,
Bo klął co chwila, zębami zgrzytał —
To znowu w księgach wojskowych czytał,
Kreślił napadu plany rozliczne.
Lecz choć nauki znał strategiczne,
Nie mógł zrozumieć mądry wódz szwedzki,
Jak stawia opór zamek Grojecki?

Toć kurnik mniejszy od Częstochowy!
A więc zachodził myślą do głowy,
I już — już środek znajdował pewny —
Lecz po namyśle rzucał go gniewny!

„Ha! nie ma rady! lecz siłą całą,
Przyjdzie nam działać, aby wyjść z chwałą!
Więc zanim słońce blaski roztoczy,
Korzystać pilnie z nocnych zamroczy!
Napad na zamek uczynić wtóry,
Wyciąć załogę i zburzyć mury!
Mieć w pogotowiu wszystkich żołnierzy!
I dwóch co większych użyć moździerzy!
Ciekawym, czy też sile tej sprosta,
Nędznego zamku dumny starosta?”


III.
W zamku Grojeckim rzesza zebrana,
Jęczy i modły wznosi do Pana,
Błagając kornie by raczył cudem,
Okazać litość nad wiernym ludem!

„O! Panie! Panie! spójrz na Twe sługi!
Na one łuny krwawemi smugi
Opasujące kraj nasz jedyny!
Panie! miej litość nad Twemi syny!
Daj nam pierw umrzeć, niźli w żałobie,
Nad matką naszą rozpaczać w grobie!

Panie! nas bóle własne nie straszą!
Chętnie ponosim i śmierć i blizny!
Ale się zlituj nad dziatwą naszą,
Co już nie będzie mieć swej ojczyzny!
Niech dla nas słońce zaćmi blask złoty,
Niech zgasną gwiazdy niewoli świadki,
Ale spójrz Panie! na te sieroty,
Na te w wolności zrodzone dziatki!”


IV.
Powstała rzesza, bo oto z dala,
Jak wściekłej burzy niszcząca fala,
Co pierwej ziemię w całun owije
Zanim śmiertelnym gromem zawyje — —
Ryknęły działa — i dymów chmury,
Gęsto okryły zamkowe mury!
Wydano hasła —
 „Do broni wiara!
Hej! mości Szwedzie! od zamku wara!”
Huknął starosta: „Bracia pancerni!
Ojczyzna woła — bądźmyż jej wierni!
Niech syny Polski jako Spartanie,
Niosą zwycięstwo lub giną za nie!
Czoła i piersi nadstawmy śmiało,
Dłoń swą i serca nieśmy w ofierze,
By jako wierni kraju żołnierze,
Albo paść w boju — albo wyjść z chwałą!”


V.
W zamku się wzmaga wrzawa straszliwa,
Szwed już po trzykroć basztę zdobywa,
I choć nie stygnie w walce zażartej,
Trzykroć piersiami dzielnych odparty!

Wre, kipi bitwa — grom dział, szczęk broni,
Dalekie echa niosą po błoni!
Z wałów migają szmigownic łuny,
Miotając kule jakby pioruny!
A w krąg, na hasło klęsk lub zwycięstwa.
Brzmią — jęk i modły, wrzask i przekleństwa!


VI.
Ostatnia wreszcie zbliża się chwila!
Szwed całą siłą w zamek uderza —
Już, już zwycięstwo doń się przechyla
Ach! czyż mężnego brakło rycerza?
Czyliż już mamy, o! Matko święta
Wieniec wawrzynu zmienić na pęta?

Już, już na murach zamku zatknięty,
Na srom nasz, sztandar powiewa wroga!
Wzmaga się walka, wre bój zacięty,
Krwią i trupami zasłana droga!
Zgrzytają szable, jęczą koncerze,
Pierś przeciw piersi stają rycerze!
A tak zaciekłość ich rozpłomienia,
Że straszna walka w rzeź się zamienia!
Lecz tam, gdzie bój się najcięższy szerzy,
Rzuca się dzielny hufiec młodzieży,
I siejąc w koło okrzyki trwogi,
Zdobywa sztandar i gromi wrogi!

O! młodzi polska! po wiek i ninie
Błogosławionaś! w bolach zrodzona!
Ty umiesz zawsze w trwogi godzinie,
Męski hart dobyć z młodego łona!
Więc kryzmem wiary dziś skroń twą zbroję,
I twoje serca — i piersi młode:
Na krwawe walki, na ciężkie znoje,
I na męczeństwo i na swobodę!


VII.
Świt złoty kończy walkę zażartą!
Od bram zamkowych Szweda odparto!
Ucichły działa. — — Gdzieniegdzie tylko
Słychać szczęk broni — chwilka za chwilką
Coraz to większy spokój przynosi.
I tylko z wieży czatownik głosi
Hasła wojenne krótkiemi dźwięki —
A z wiatrem płyną ranionych jęki!


VIII.
W zamku Grojeckim stają posłowie,
I sprawę swoją w pokornej mowie
Zdają staroście:
 „Szlachetny Panie!
Wódz nasz, generał króla Karola,
Śmie was upraszać o pobłażanie
Dla jego słowa; i jeśli wola,
Do siebie prosi was na układy;
A że na sercu nie nosi zdrady,
Szle wam, jak każe obyczaj stary,
W zakład rycerze — i sute dary!”
Rzekłszy, czekają długo posłowie,
Aż im starosta wreszcie odpowie:
„Niech zakładnicy odejdą zdrowo!
Waszemu panu wierzę na słowo!
Ale z darami — precz mi na Boga!
Do mnie mosanie nie tędy droga!
Dłoń bym swą raczej porąbać kazał,
Niźli bym darem wrogów ją zmazał!
Więc nie składajcie skrzyń waszych z wozu,
Bo wam się złoto przyda w potrzebie!
A ja — nim gwiazdy zejdą na niebie,
Przybędę jeszcze dziś do obozu!”


IX.
W namiocie wodza zastęp pogaty,
Zbrojnych rycerzy gości przy stole;
Perlistym miodem wznoszą wiwaty,
Cnych wojowników w biesiadnim kole.

„Mości starosto!” wódz szwedzki rzecze
Do pana zamku: „jeżeli wola,
Gdy to języka waści nie spiecze,
To pij za zdrowie króla Karola!”

Na to szyderstwo, ogniem wezbrały
Lica starosty; zatrząsł się cały,
I rzekł powstając:
„O! generale!
Wiwatu twego nie cofam wcale!
Pić będę chętnie, ale do licha!
Pierwej się moje nie dotkną usta
Kryształowego twego kielicha —
Aż ty nie spełnisz zdrowia Augusta!”

„Ha gdy pić nie chcesz, to my za twoje
Wypijem zdrowie!” Tu klasnął w dłonie,
Wnet uchylono opony zwoje:
Weszli siepacze — Jakiś żar wionie —
Czyżby z ogniska, co przed namiotem,
Tak pięknie światłem połyska złotem?
O! nie! to zbrojni taki żar niecą,
Z ich to, z ich dłoni te blaski lecą!
A w dłoniach ogniem rozpłomieniona,
Jak krąg, żelazna błyszczy korona!

I rzecze Menzdorf: „Mości starosto!
W życiu prywatnem, jam drogą prostą
Szedł, lecz na wojnie — jako się zdarzy!
Podstęp uchodzi — lecz niech mię o to,
Najpierwsza w boju nie minie kula!
Jeśli nie spełniam teraz z ochotą
Zdrowia, na chwałę polskiego króla!
Dzisiaj cię witam królem! A zatem,
Nie wchodząc w żadne prawa i racje,
Potrójnym ciebie witam wiwatem,
A teraz, proszę na koronację!”

Rzekł — i trzech katów wodza porwało —
I męczennika, co nad mogiłą
Stał, jeden siepacz dłonią zuchwałą,
W twarz śmiał uderzyć! —
Rozśmiał się Menzdorf, i rzekł wesoło:
„Mistrze obrzędu! żywiej!”
 Na czoło
Męczeńskie, djadem opadł ognisty,
Jak na skroń Pana wieniec ciernisty!
Syczy żelazo — twarz się skurczyła,
Od strasznych bólów, lecz ścięte wargi
Które nadmęska skowała siła,
Ani pół słowa nie wzniosły skargi!
Od żaru ognia aż czoło płonie!
A taką postać miał wódz Lechitów
W onej godzinie, jakby z błękitów
Święty męczennik w jasnej koronie!


X.
Mówią: gdy Szwedzi zamek zdobyli,
Z narożnej wieży w tej samej chwili,
Jakaś niewiasta z rozpaczą w oku,
Strąciła dziecię na dno potoku,
Co się pod zamkiem wił jak w pierścieniach,
I niknął w strasznej przepaści cieniach.

Do dziś dnia jeszcze prawi lud prosty,
Cudnej legendy tajemne słowo:
Że tą kapłanką, tą białogłową,
Była małżonka pana starosty.

Bo kiedy Szwedzi zdradziecko, nocą,
Grojecki zamek wzięli przemocą:
Ona, by syn jej nie wpadł w niewolę,
W ofierze niebu składa pacholę!
A sama w strasznej walki godzinie,
Rzuca się za niem w przepaść — i ginie!


XI.
Dawne to dzieje —! dziś mech wiekowy
I dzikie chwasty zamek okryły!
Wierni strażnicy głuchej mogiły,
Puszczyki huczą hymn pogrzebowy.
Czasami odbłysk błędnych ogników,
Rzuca na zręby blask migotliwy!
A baśń ludowa podaje dziwy,
Że to są dusze tych wojowników,
Co legli z chwałą w zamku obronie,
I dziś go strzegą nawet po zgonie!

To znów północą z gruzów zamczyska,
Płynie jęk cichy i szept pacierzy!
A kiedy niebo gromami ciska,
Słychać w podziemiach starcia rycerzy!
I mówią ludzie, że one woje,
Powstaną kiedyś w godzinę Bożą,
I pójdą z wrogiem na krwawe boje,
I pasmu cierpień koniec położą!


Panie! my błagać Ciebie nie w sile
Bo wielkie nasze błędy i grzechy:
Lecz Miłosierny! przybliż tę chwilę,
Za wiek niedoli chwilę pociechy!
Matko Bolesna! k'Tobie się garnie
Naród jęczący w pętach sromoty!
Spojrzyj na ludu Twego męczarnie,
Na tułające się dziś sieroty!
Na krańcach ziemi widnieją kości,
Biednych wygnańców z ojczystej strzechy!
A więc się zlituj, Matko Litości!
I zbliż jęczącym chwilę pociechy!
 Warszawa 1868 r.

Czytaj dalej: Ziemia rodzinna - Władysław Bełza