Moja bereza

Zaledwie ranne słońce wstaje
grają pobudkę dwa Szabsaje.
Ten minorowy dźwięk, jak bicz,
podnosi blade cielska z prycz.
W twardych koszulach (polski len),
w parcianych gaciach i skarpetkach
piąty, dziesiąty, cała setka —
kończą skazańcy słodki sen.
I znowu dzionek niewesoły,
znów ciężkie trudy i mozoły.

Najpierw spróbujmy się wybielić,
więc marsz, rebiata, do kąpieli!

Już rozebrani na golasa
zbrodniarze myją się do pasa.
Spółkuje się z czerwonych plam
wieszcz rewolucji, Miłosz sam.
Z pokornym gestem twardą szczotką
Dobosz sam sobie zmywa głowę,
Zwierzyński chce zeskrobać błotko,
co doń przylgnęło na Mostowej...
Cóż, Wyszomirski, znów dziecino
chcesz się smarować wazeliną?
No, prędzej, proszę nie marudzić —
Trudniej się odmyć, niż zabrudzić.

Obciąć paznogcie, wymyć zęby,
szorować mocno brudne gęby!
A teraz uszy łącznie z szyją.
Ręce nieprędko się odmyją.
Kto tam próbuje skrobać brzytwą?
Gotowi? Pora na modlitwę.

Niech wszyscy, co tu są w obozie,
pokornie modlą się do Bozi.
Za pałac módlcie się biskupi,
może bazylikę kto kupi.
Za nawrócenie Odrodzenia,
za arcykatolickie Słowo,
za hart młodego pokolenia,
a więc za Myśl (? sic) Mocarstwową.
Wreszcie polećcie względom boskim
księdza nazwiskiem Zajączkowski.

Znowu Szabsaje hymn zagrali,
powraca Hirszberg od rabina.
Męki skazańców trwają dalej:
godzina musztry się zaczyna.

Od wszystkich bólów smutnych rozstań
gorsze to straszne: „padnij", „powstań",
przysiady, skoki i rozkroki,
„czwórkami zachodź", „wystąp", „odlicz"...
z zapadłych brzuchów, tępych oblicz
już wyciśnięto wszystkie soki.

„W szeregu drzemie co za frajer?"
wrzeszczy pan kapral Birkenmayer—
Klaczyński, kiedy przestaniecie
kręcić się niby bąk w ...bufecie?
Cóż wy myślicie sobie, Dobosz,
że tu plebanja, a wy proboszcz?
Zagórski, w zbiórce się nie gada,
nie dręczcie wierszem swym sąsiada!
Mackiewicz starszy, równaj krok,
tutaj wam wojsko, a nie Blok.
Hulewicz! Wstyd, zły na was jestem,
znowu mi pchacie się z protestem.
Miłosz, ofermo zatracona,
to tutaj ma być lewa strona?
Chomiński, proszę schować brzuch!
Z was jeden Batorowicz zuch".

Wyzwisk i przekleństw akompanja-
ment trwa. Wciąż ćwiczy się kompanja.
Mały Slendziński mdleje z trudu,
Glaser i Obst czekają cudu,
Luboński zbladł, Bujnicki schudł,
wnętrzności jeńców trawi głód...

A kiedy zemdlał już Maśliński,
do paki trafił Wyleżyński,
a sprytnie zwolnił się Ratyński—
wyładowawszy całą złość
orzekł pan kapral, że już dość.
Obiad. Ironjo trzykroć gorzka!
Te kilka krup i kości troszkę.
Kto może mieć smutniejsze smutki
od Kwiatkowskiego, gdy bez wódki?
Od Hulewicza bez kotleta
(żaden nie cierpiał tak poeta),—
więc każdy roniąc łzę rzęsistą
wspomina Bukiet, Żorża, Brystol.
Jeden Mackiewicz jest rycerzem:
je zupę, bo ją czuć nieświeżem.

A po obiedzie znów:
„...czność! Zbiórka!"
„Trzy razy biegiem przez podwórka—
Padnij! Wytarzać w błocie brzuchy,
Lorentz, słyszycie? czyście głuchy?
Charkiewicz, przestań się dekować,
pseudonimy nie pomogą,
nie nabierzecie tu nikogo.
„W. Solski"—wiemy też i o was!"

. . . . . . . . .

Na czarnych skrzydłach noc nadpływa,
Wieje gorący wiatr od wschodu,
już na obłoków modrych grzywach
księżyc jak blada tarcza lodu.
Sentymentalna, marzycielska
północ usiada w wonnych krzakach;
sponiewierane biedne cielska
chrapią w objęciach snu w barakach.
Śnią im się, śnią w tej „modrej dali"
te dni beztroskie i szczęśliwe,
kiedy po Wilnie grasowali
wielcy i sławni, lwy prawdziwe.
I budzą się struchleli, bladzi
z rozpaczą w głosie szepczą w ciszy:
„Jak Wilno bez nas sobie radzi"?

. . . . . . . . . .

A Wilno wreszcie z ulgą dyszy...

Czytaj dalej: Modlitwa do Matki Boskiej - Teodor Bujnicki

Źródło: 18 ohydnych paszkwilów na Wilno i wilnian, Teodor Bujnicki, 1934.