O tramwaju marzycielu

Tramwaju, marzycielu, w którego źrenicy,
W dzień przygasłej, o zmroku płomień skrzy radośnie!
Poeto, wiatr goniący w tej samej ulicy
Od rana aż do nocy, gdy już wszystko pośnie!

Znękany monotonią ulicznej włóczęgi
Od rogatki do remiz wzdłuż muru cmentarza,
Śnisz dziś — w wieczór niedzielny, — szmaragdowe łęgi,
Gdzie motłoch, żądny cudów, rakiety rozjarza.

A kiedy cię urzekły podlotków chichoty,
Skwapliwie bieg wstrzymałeś naprzeciw przesłanka
Zakochany w uroku dziewczęcej głupoty,
W kobiecości zalążkach, widnych z pod kaftanka —

Czyżbyś zapomniał, druhu, zwykłej swej powagi,
Że ci to nie przystoi zdradzać chceń wisusa?
Korzystając z zagapień zwrotnicowej wagi,
Jak kangur z dziećmi w łonie, — na bok dałeś susa —

Gonisz, nieznanym torem, za miasto... Nad żydem,
Co na cię wskazał tłumom, przemknąłbyś jak źrebię,
Lecz ci uszedł... Za wybryk ukarany wstydem,
Pędzisz zapamiętale, na oślep przed siebie.

Nic ci to, żeś przejechał pieska tej dewotki,
Policjanta-ś potrącił, co cię chciał miarkować —
Zawziąłeś się raz uwieść miłe ci podlotki,
Choćbyś miał — uwięziony — miesiąc pokutować...

Czytaj dalej: Twe imię - Sydir Twerdochlib