W Kwartanie

Goreję, Panie; coraz większy wstaje
Ogień palący wnętrzności w perz suchy;
To Twoje dzieło bsz żadnej otuchy
Kona i z swym się gościem już rozstaje.

Już ośm miesięcy, jako nie ustaje
Płomień czyli mróz, na lekarstwa głuchy;
Jako wosk miękki, jako garnek kruchy,
Tak się ta kruszy lepianka i taje.

To samo, któreć posyłam, westchnienie
Rad nierad w sobie powściągam i duszę,
Czując z nich zbytnie w uściech upalenie.

Ach! jeśli już w tym skwarze skończyć muszę
I śmiercią samą przygasło płomienie,
Ty od wiecznego wybaw ognia duszę.

Czytaj dalej: Do trupa - Jan Andrzej Morsztyn