Kaśka, marmur krajowy,
Błękitem ocieka,
Głowę ma do słonecznej stworzoną pozłoty,
A dźwigać jej kazano
Mieszczańską brzydotę
Kamienicy swarliwej,
Spiętrzonego piekła....
Łatwiej podźwignąć balkon,
Niźli własne serce!
Marmur słabł,
At się w ciało miłosne rozkwasił...
Szydziły miotły, schody
Z Karjatydy-Kasi,
Gdy czyhała na stróża,
Grzęznąc w poniewierce.
W szpitalu,
Co ją przyjął
Biało i ozięble,
Tors niedawnej bogini
Wypręża w gorączce
I kona, ze słowami prawdziwej służącej:
Ciemno mi...
Do piwnicy schodzę już...
— Po węgle?...