Cały ten świat wiosenny, banalnie szalony,
jest jak festyn popularny w parku:
Papiery, konfetti, chorągwie, festony,
zakochane parki.
Jak festyn jest ten świat. Życie otwiera wiosnę.
Kosze szczęścia, kjoski z wróżbami,
tłumy bezmyślnie radosne
które afisz kolorowy zwabia,
służące w sztucznych jedwabiach,
krawcy z kochankami, studenci,
i zachodzące słońce, które się jak reklama
w oczach olśnionych kręci.
Dźwięczy orkiestra w liściach. Biedni starzy ludzie
przechodzą po ścieżkach majowych.
Płyną smutne, zabawne postacie
szare oczy, obojętne głowy.
— Po cóż tu przyszłam? Z ciekawości?
Z mej ławki patrzę na te obce typy,
na niedzielnych gości —
i słucham równie obcego mi szumu
rozpostartej na niebie lipy,
terkotek, gwizdków, trąbek papierowych
i dalekich ogrodowych słowików —
potem myślę o własnym sercu, o jego też niezrozumiałym krzyku...
i pytam się czemu wschodzi księżyc
czemu kręcą się kolorowe młynki
i dlaczego siadły nagle przy mnie
nieznajome, długonogie dziewczynki.
Już pierwszy nietoperz ogromne zero zakreślił na niebie
Wiatr zimny wieje..,
Ach! naiwnością było tu czekać na ciebie.
Wrócę chyba do domu.
Tu się nic nie zdarza.
Czas stracony. Wieczorna nadchodzi godzina.
— Tak jak sobie ciebie wyobrażam
to nie mógłbyś bywać na festynach...