Nie tego żal mi, com straciła w drodze,
Lecz żal mi tego, czegom nie posiadła.
A kiedy cicha w kraj zmierzchów odchodzę,
Więcej mnie smęcą ulotne widziadła
Szczęścia, co nigdy moimi nie były,
Niż zostawione za sobą mogiły.
Bo dusza moja w swym wzlocie i pędzie
W przyszłość podana jest skrzydłami obu
I nie ku temu tchnie, co jest, lecz będzie,
I nie chce płaczką żadnego być grobu,
A choć minionych rzeczy jest pamiętną,
Jutrzenne nosi i wschodowe piętno.
I nieraz bywa zadumana w sobie
O świetle gwiazd tych, co się jeszcze ziemi
Nie tknęły, ani na smętnym tym globie
Odbiły swymi strzałami złotemi,
I myśli: Co też gwiazdy te oświecą,
Gdy wieki miną, a blaski dolecą?
I o tych żniwach duma, o tych plonach,
Których siewacze za pługiem upadli
I nigdy na swych ojczystych zagonach
Nie zbiorą chleba i leżą wybladli,
Z oczyma, które im wyjadła rosa,
A nie zobaczą z swych siewów ni kłosa...
I o tych grodach, co będą dźwignięte
Z głazów łamanych dziś pod ziemią twardo,
I słyszy owe oskardy wyklęte,
Owe kilofy walczące z pogardą,
Co dobywają fundament budowy,
Gdzie budowniczy nie skłoni swej głowy...
Ach, i o pieśni słowiczej, co wiosną
Nie utuliła mnie w ciszy i w cieniu,
O ustach, które pieszczotą miłosną
Nie tknęły moich, i o tem pragnieniu,
Które ugasić mogła kropla rosy,
A i tej nawet nie dały niebiosy!