Stare szyderstwo, stare bogów prawo,
W przepaściach wieków słyszę śmiech histrjona!
Czy człowiek kocha, czy pędzi za sławą,
Czy wiedzy szuka, czy cierpi... czy kona,
Zawsze on widzi maskę jakąś krwawą,
Co stoi nad nim dziwnie wykrzywiona,
Jakby tam, w górze, Olimp rozpasany
Czynił z nas sobie wieczne Atellany.
Darmo uciekam na wyżyny ducha
I staję — cała w gwiazdy opłynięta...
Nade mną straszny śmiech jakiś wybucha,
W rękach mi brzęczą niewoli mej pęta,
Jakaś źrenica okropna i sucha,
Co płaczu nie zna — i łez nie pamięta,
Jaskrawo za mną po ciemnościach chodzi
I szydzi z dziecka — zanim się narodzi!
O, bądź miłościw i na małą chwilę
Zakryj mnie dłonią, jak ptaka bez pierza;
Niech odrobiną prawdy się posilę...
Niechaj dokończę mojego pacierza...
Niech kwiat zasiany wzejdzie na mogile...
Niechaj podsłucham, jak serce uderza...
Niechaj lot wezmę przez okręg słoneczny...
Ty możesz czekać! Ty — Ty jesteś — wieczny!