A ja cię, duchu ludzki, znam,
Zaklęty w dzieło twoje...
Tyś wyszedł z życia szerokich bram
Przez zgasłych słońc podwoje...
Tyś wyszedł z blasku porannych zórz
Zranioną stopą bosą
I z pod wieczornych, zachodnich róż,
Co sny o szczęściu niosą.
Tyś wyszedł z progu, co ci był
Przystanią cichą, jasną...
A tyłeś tylko w piersiach miał sił,
Co lampy, kiedy gasną.
Nie wiódł cię żaden cel ani ślub,
Dwojący serca bicie:
Jedno czekało ciebie — grób,
Jednoś porzucał — życie.
Na wielkiej, pustej drodze ty
Zostałeś się z swą dolą,
Lecz już nie miałeś ni jednej łzy
Z tych łez, co palą, bolą...
Za tobą był twej młodości sen,
Rozwiany i daleki —
I takeś szedł w gościniec ten,
Jak w morze idą rzeki.
Żaden za tobą nie leciał głos,
Żadnego krzyku echo...
Drzwi domu twego zamknął sam los
I dumać siadł pod strzechą.
Co wzięło życie, co wziął grób,
Rozliczać — czyż to warto?
Niejeden żywy patrzy trup
Źrenicą w świat otwartą...
Toczą się piany sinych fal,
Słońce się niebem toczy,
Patrzą a patrzą w zamgloną dal
Niepocieszone oczy...
Kto żyć ma siłę — ten życia król,
Kto umrzeć umie — pan skonu;
Lecz głuchy, tępy, zastygły ból,
Ten nie ma ni berła, ni tronu...
Z pątniczym kijem drogą swą
Idzie — za gwiazdą tułaczą...
Stokroć szczęśliwi ci, co ją klną,
Co giną — i co płaczą.
Ale ty szedłeś, milczący gość,
Nie prosząc o gościnę
Życia, ni śmierci; tobie dość
Płynąć — jak fale sine.
Aż w tej samotnej drodze raz
Schyliłeś się, człowieku,
By dźwignąć czarny, żałobny głaz,
Co leżał tam od wieku.
Długoś weń patrzył, jak przez sen,
Spojrzeniem lodowatem...
Aż nagleś uczuł, że kamień ten,
Że kamień jest ci bratem.
I wstrzęsły ci się w piersiach łez
Niewypłakane zdroje...
I tak zawyłeś, jak wyje pies,
Wspomniawszy gniazdo swoje.
I buchnął dym i buchnął żar
I serce się rozkryło,
I powiał z niego korowód mar,
Co spały pod mogiłą.
I padłeś z jękiem na ów głaz,
Jak gdyby to pierś bratnia,
Pierś, która pierwsza z tobą wraz
Załkała — i ostatnia...
I to, coś kochał, i to, coś śnił,
Co było bólu gwałtem,
Wraziłeś w kamień ostatkiem sił,
Czarownym, boskim kształtem.
I cały poryw wraziłeś weń
Do świtów, do zarania...
I całą gorycz i cały cień
I całą rozpacz poznania.
Sięgnąłeś duszą w najrańsze dni,
Dni szczęścia i boleści —
I lilje, co tam pachniały ci,
Wraziłeś w kształt niewieści.
Nie przyjął, nie chciał przyjąć świat
Form ducha, form zapału...
Aż oto głaz ten wytrysnął w kwiat
Najczystszy ideału.
Nie dłóto dało i nie młot
Tej czarnej bryle życie,
Lecz twój śmiertelny uścisk i pot,
Śmiertelne serca bicie...
I przyszła cicha, wieczna noc
Żar zdmuchnąć z twoich powiek,
I w kamień weszła żywota moc,
A martwy został — człowiek.
Zamknął już oczy — jeszcze je
Na dzieło swe otwiera...
— Tak po nieznanym życia śnie
Została »Virgo Nera«.