Rozpasał biodra i na pustej łagwi
Legł — wina syty.
Zmrużonym okiem, jak płomieniem żagwi,
Mierząc w błękity.
Pijany? Gdzie tam! On tylko z dna czary
Dobył odwagi
Twarzą w twarz spojrzeć na Olimp, tak stary,
Tak pusty, nagi! —
Leży i patrzy. Na twarzy mu siada
Śmiech mądry, cichy...
A śmiech ten Olimp w atomy rozkłada,
W pył zmienia lichy.
Bluźni? Niech Zeus zachowa wysoki!
On tylko ręki
Przepysznym ruchem wystawił w obłoki
Palec maleńki.
Maleńki palec Fauna!... Gdzie są bogi
Wieczyste, które
Przed palcem Fauna bladnęłyby z trwogi,
Kryły się w chmurę?...
Tak w Arystyda atrium legł wspaniały,
Nagością hardy,
I patrzył w Olimp, a lica mu grały
Uśmiechem wzgardy.
Strzeż się! Grzmi Zeus!... Już boki wulkanu
Piorunem porze....
Już odegrzmiały, u nóg leżąc panu,
Ziemia i morze.
Już z żył praświata krew ognia wytryska,
War bucha siny...
Chybło się morze i leci z łożyska
Na port Resiny...
Już śmierć poszczuła, co było żyjące,
Przemściwą ręką...
Już psy podziemne zawyły na słońce
Czarną paszczęką...
Już pędzą z hukiem Hadesu trzy rzeki
Na sień Arysta...
Już gród Herkula zalewa na wieki
Powódź ognista.
Lat dwa tysiące przegrzmiało po świecie
Pomsty tej echem,
A Faun, jak leżał, tak leży na grzbiecie,
Patrząc z uśmiechem.
I w brąz zaczerniał i twardszy od spiży
W tym śmierci boju,
W wiecznej się piękna zataił paiży,
W piękna spokoju.
I wyszedł z otchłań, gdy czas mu domierzy
Lat dwa tysiące,
A jak przed wieki, z uśmiechem znów leży
I patrzy w słońce.
A jak przed wieki, drzemiące wśród chwały
Draźni niebiany,
Wytknąwszy w błękit ten palec swój mały,
Faun pijany.