Tego dnia, gdy wracałem do piekła
przez ulicę jak ciężar powietrza,
przez tę ciszę, gdy wzrok mi już uwiądł,
przez tę ciszę, gdy płacz mi już wietrzał.
powracałem po tęczy do piekła...
Z napęczniałych chmur cmentarnianych
łoskot werbli żałobnych mnie owiał
tego dnia, gdy wracałem do piekła,
a zabrakło już złota na słowach,
przechodziłem od chmur cmentarnianych...
Po kolumnach drzew świtem różowych...
parki gęsto omszyły łuk ulic,
taktem nocy schodziłem na przestrzał
w ciężkiej barwie wypukłych dni-kuli
przez brzeg morza od świtu różowy...
Zieleń parą błękitną wybuchła,
czułem ciszę czerwoną i gładką
tego dnia, gdy wracałem do piekła,
wybarwiłem ostatni raz: \\"Matko!\\",
kiedy zieleń jak opar wybuchła...
i stanąłem na świtu krawędzi,
który dzwony rozcinał na struny,
tego dnia gdy wracałem do piekła,
dzień widziałem huczący jak łunę
i stanąłem na świtu krawędzi...