Gdy pani, żując pomarańczę,
Zada pytanie, czy ja tańczę
I czy z Nią tańczyć chcę,
Odpowiem wtedy: - Cóż za topa!
Jeden zna taniec moja stopa,
"Une danse des Polonais".
Ach, to jest taniec wszak prapolski,
tak stary, jak Skład Apostolski,
starszy niż Totentanz,
bowiem od lat Pierwszego Mieszka
po Serafinowicza Leszka
powtarza się jak trans.
Magicznie usypianych figur,
depcących brzeg polskiego Stygu
ponurą "polką" swą...
"Naród idiotów!!!" Ktoś go nazwał.
Zdanie podzielam, bo ta nazwa
tak słuszna jest au fond!
Dlatego bliżej, piękne panie,
opiszę Wam ten polski taniec,
cette danse des Polonais:
Więc najprzód dzielą się na grupki:
tutaj tuwimy, tam kadłubki,
tu nacje te, tu te;
potem dyskusje są zażarte,
jakie być mają w tańcu partie,
kto w prawo, kto à gauche;
i każdy "swoje" chce do tańca;
tamci Rodalu, ci Różańca,
inni śmiertelnych nosz.
Bo Szopenowe śnią akordy,
najchętniej biorą się za mordy
ci, którzy polską Styks
obsiedli z wieka i wciąż na niej
pląsając w śnie, opanowani
jakąś ideą fiks.
Skończyłem wykład. Tak się tańczy
ten polski taniec obłąkańczy,
cette danse des Polonais:
Ach, drugi taki kraj ukażcie!...
ja bym tam wszystkich zamknął... w baszcie...
czy nie mam racji? hę?