Byli szklarze. Tu punkt kładę:
jeden Kostek, drugi Tadek,
tu przecinek albo średnik,
więc ci szklarze byli biedni,
bo gdy przyszła wojna zła,
to nagle zabrakło szkła,
a po wojnie były nici,
czyli nie było czym szklić i
szklarzy dwóch jak jeden mąż
drapało się w głowę wciąż.
A mrozik był jak cholera,
cholera poniżej zera,
papierosów nie ma, aż
klął ze szklarzy każdy szklarz;
więc już chcieli robić bunt,
ale - tego. Tutaj punkt.
A właściwie o to szło,
jak by piasek stopić w szkło,
żeby nie marzł Wacio, Miecio,
żeby ciepło było dzieciom,
żonom, mężom, z dziećmi pannom,
uciekinierom, ewakuantom,
żeby, słowem, jasny gwint!
nie sczezł das polnische Kind.
Właśnie szedł przez drogę gość
z gębą, jakby połknął ość,
z nerką w dole, z głową w ziemi,
pół filozof i pół chemik.
Krzyknie Tadek: - Panie pań,
umiesz pań pocierać chrzan?
- Nie, niestety. Chrzan przeminie.
Jam jest Trrąpalski, inżynier.
- Ach, inżynier? No, to lu!
właśnie ma się sprawa ku
szkłu do okien, szkłu w oborze,
do roboty, profesorze!
Zatrzymali jeszcze trzech,
jeszcze sześciu. Kostek w śmiech
z tej radości, że tak szło,
że powstanie polskie szkło
bez tych cudów, bez hałasu,
bez annaszu, sasu-lasu,
bez kaifaszu, bez pieczęci,
wprost: jak lepią garnki święci.
A gdy już pod wiosnę szło,
walcowali polskie szkło
Tadek z Kostkiem, Kostek z Tadkiem,
szkło im wychodziło gładkie,
bo i oni byli mili -
no i szklili, szklili, szklili
szkłem takim szklanym i czystym
i diamentem promienistym.
A że chodzili w pokorze
(widzisz serce szklarzy, Boże),
to się okazało, że
jakiś sekret był w ich szkle:
świat przez nie, jak proste dziwy,
wesoły był i uczciwy
i nie bogaty, lecz nasz,
jak Kostek szklarz, Tadek szklarz.
Tylko złośliwi mówili:
- Mszą... Matkę Boską... kupili,
stąd przez szyby... pawie`pióra,
korony i inna bzdura.
Ja tam ich lubię i marzę:
Tadek i Kostek. Dwaj szklarze.