Młodość

I

Jak strumyk, który ciche wody toczy
Po ubarwionej kwiatami dolinie,
Tak lubo, tak spokojnie, wesoły, uroczy,
Wiek dzieciństwa płynie.
Wtenczas fraszka najmniejsza ku szczęściu nam służy,
Wszystko złotą ma barwę przed okiem dziecinnym,
A namiętności śpią w sercu niewinnym,
Jak wąż, ukryty pośród wianka róży.
Dopiero, gdy dojrzalsze zakwitają lata,
Młodzieniec wre zapałem i jak rzeka grzmiąca
Rzuca się z ścian rodzinnych na bezdroża świata,
Wszystkie zawady roztrąca.
I jak rumak, którego dziki szał uniesie,
Tak on z myślą zapaloną
Biegnie, nie patrząc, czy stanie przy kresie,
Czy go śród drogi przepaście pochłoną.

II

Ale na cuda świata patrzy z uniesieniem,
Lubi obrazy szczytne, samotne, ponure,
Chciałby jednym uściśnieniem
Całą ogarnąć naturę
I szatą życia odziać marzeń ideały,
A więc świat rzeczywisty dla niego za mały,
Więc nowe, urojone tworząc sobie światy,
Wzbija się lotem gromu w czarowne ich niwy,
I strojąc je w najżywsze wyobraźni kwiaty,
W jaśniejsze słońca i nieba łaskawsze,
O płodzie swych urojeń radby marzyć zawsze,
Jak o wieczności cnotliwy!
Jego dusza, bujając nad tych mórz otchłanią,
Goni za obrazami obłędnych mamideł,
Kiedy ciało śmiertelne nie ma rączych skrzydeł,
By się mogło wzbijać za nią.

III

Ale wkrótce poznaje silniejsze ogniwa,
Które go łączą z innemi:
Rzuca płonne marzenia, powraca do ziemi,
Biegnąc, gdzie serce go wzywa.
Tkliwy uścisk przyjaźni, kochanki spojrzenie,
Budzą w nim uczucia żywsze,
A przyszłość, w najświetniejsze przybrana promienie,
Wróży mu chwile szczęśliwsze.
Wtenczas to człowiek całą wartość życia czuje,
Wtenczas go myśl próżnymi ułudy nie mami,
Gdy w drodze przeznaczenia, usłanej kwiatami,
Szczęście znajduje.
Wszystkie pociechy życia wkoło niego ronią
Jakiś urok tajemniczy,
Miłość przyjazną podaje mu dłonią
Kielich słodyczy!
Jeśli przelotny smutek spłoszy radość z czoła,
Wnet go cieszą z szczerością przyjaciele czuli,
I nadzieja w postaci ziemskiego anioła
Do tkliwego łona tuli!

IV

Lecz nie ma w świecie szczęścia trwającego stale,
Wkrótce pogodne niebo zwolna się zachmurza,
Łodzią życia miotają rozhukane fale
I brzemienna gromami ryczy nad nią burza.
Tysiąc ciosów na młode serce się gromadzi
I wkrótce smutną koleją,
Gdy przyjaźń go opuści, gdy kochanka zdradzi,
Żegnać się musi z nadzieją!
Wtenczas wątpić zaczyna o istności cnoty
I na świat, który nieraz, w chwilach zachwycenia,
Złotą oblekał szatą w krainach marzenia,
Pogląda okiem tęsknoty.
A jeżeli mu trwożną duszę dały nieba,
Jeśli go zbyt boleśnie nagły cios ugodzi,
W chwili, kiedy najwięcej wytrwałości trzeba,
Opuszcza ster słabej łodzi,
I niedługo w bezdennej nieszczęścia głębinie
Pada i ginie!
Lecz stały umysł żadnej nie ulegnie zmianie
I choć po stracie nowa dosięgnie go strata,
Nic cofnie kroku — i na gruzach świata
Niewzruszony pozostanie.

V

Lecz znowu groźne niebo uśmiechnie się mile,
Ach! tak i w życiu człowieka
Po burzliwych godzinach płyną szczęścia chwile
I nowa rozkosz go czeka.
Gdy przetrwawszy te szybko mijające klęski,
Do wyższych celów wznosi umysł męski
I jako orzeł, którego do lotu
Przeznaczyło przyrodzenie,
Ledwie że z rozkwitłą wiosną
Żyć zacznie, w lotne pióra skrzydła mu porosną,
Już w biegu, szybszym od grotu,
Wzbija się w niebios przestrzenie,
Opuszcza okrąg świata poziomy
I tam, gdzie go źrenica nie dojrzy niczyja,
Gdzie wkoło niego ryczą niebios gromy,
Zuchwałe skrzydła rozwija,
Tak, żądzą sławy gorejąc, młodzieniec
Z objęć najdroższych istot się wyrywa;
Biegnąc tam, kędy głosem ojczyzny go wzywa
Obywatelska palma lub rycerski wieniec!

VI

Młodości! chcąc określić godnie twe powaby,
Każda myśl jest za niska, każdy wiersz za słaby,
I chyba już stanąwszy u wieczności bramy,
Mając wkrótce ulecieć w kraje tajemnicze,
Godnie ocenić zdołamy
Twe rozkosze, twe słodycze.
Gdy na ubiegłe lata spojrzawszy żałośnie,
Wspomnimy z uniesieniem o dni naszych wiośnie!

Czytaj dalej: Do Młodych - Adam Asnyk