Idź już, książeczko, naglą przyjaciele.
Musisz się z mroku wynurzyć na światło.
Staniesz się służką tłumu, za grosz kupną,
I stracę władzę ojcowską nad tobą.
Ktoś cię znieważy, ktoś rzuci w płomienie,
A ty daremnie będziesz mnie przyzywać.
Drżysz, płaczesz, trwożnie się za mną oglądasz.
Do gniazda tęsknisz? Lękasz się uczonych?
Pomyśl: któż będzie aż tak nieżyczliwy
Jak ty dla siebie? I tak nierozumny?
Muz ulubieńcy; tacy jak ów łabędź
Z Meonii, Homer, mają czyste serca.
Często dla siebie proszą przebaczenia.
Może się tłumu lękasz? Nie bez racji!
Pośród nieuków, im kto będzie głupszy,
Osądzi ciebie tym surowiej. Głośno
Ganiąc cię, będzie chciał się wielkim wydać
Przez to, że - pośród tłumu - nas poniża.
Czytając, parsknie śmiechem i zawoła:
"W ogień te brednie rzucić! Do rynsztoka!"
Jeden jest tylko sposób, abyś mogła
Nie ulec wrogom. Krótko cię pouczę.
Widziałem w Lacjum, jak podróżnik, pragnąc
Przez kraj wędrować spokojnie i prędko
Imię jakiegoś władcy i herb jego
Naszywa sobie na przodzie kubraka,
A one strzegą go od złej przygody,
Wyposażając w łaski i honory.
Ty w taką samą się przyoblecz zbroję
I ozdób czoło godłem znamienitym.
Skąd je wziąć, powiem. Ale zbądź się trwogi,
Wielkiego męża poproś o błahostkę.
Na dwór biskupa Samuela pójdziesz.
Trzeba tam czekać na chwilę stosowną,
Biskup największe bowiem sprawy państwa,
Którego pieczęć ma w swej mocy, bada.
O tym, by nie wejść w niestosownej porze,
Musimy pilnie pamiętać oboje.
Gdy zaś uzyskasz posłuchanie, wtedy
Do nóg upadłszy biskupa, tak przemów:
"O, Samuelu, ty, co dziś jedyny
Potrafisz wielkie te godności dźwigać!
Poety z ludu posłanniczka, z woli
Mojego pana ubogiego przyszłam,
Aby cię uczcić i złożyć życzenia
Z racji powrotu, i prosić o łaskę.
Każą mi w tłum się wmieszać. Tyś jest mocen
Sprawić, bym mogła tam kroczyć bezpiecznie.
Chroń mnie powagą swą i życzliwością
I pozwól twoją zwać się służebnicą,
I nosić - aby wszyscy uwierzyli,
Żem twoja - herb twój Czerwonego Ciołka.
Bez tego blasku kubrak mój pogardę
Ściągnie i zepchną mnie ludzie z gościńca.
Dziś, jak wiesz dobrze, tylko wedle szaty
Tłum sądzi ludzi. Marny ten, kto drogą
Krocząc, obfitym nie olśniewa złotem,
Marny ten, kogo jedwab nie otulił.
Na moim grzbiecie czarny kubrak, ciemną
Mam twarz. Czerń tylko zgadza się z mą treścią.
Bo oprócz chorób, jęków i boleści
Niczego nie znam. Zwą mnie księgą żalów.
Niechże więc czarną tę rozświeci szatę
Twój Ciołek. Wszyscy na mnie się zapatrzą.
Sławna nie tylko wśród ludu, przekroczę
Może i progi naszych królów świetne,
Pod których długim panowaniem oby
Twój Ciołek długo strzegł sarmackich owiec".
Kiedy wypowiesz te słowa, książeczko,
Z ufnością czekaj na spełnienie prośby.
On skinie głową, poda ci prawicę,
Łaskawie przyjmie cię pod swą opiekę.
Szczęśliwie wejdziesz w świat, a wielkie imię
Sprawi, że będą cię kochać Polacy.
Lecz dokądkolwiek losy cię powiodą,
Bacz, byś się sobie nie wydała wielka
I nie uniosła się pychą. Szczęśliwy,
Kto siebie zawsze własnym łokciem mierzy.
Uznaj swe błędy. Jeżeli masz miejsca
Bez błędów, zliczysz takich kart niewiele.
Bo przecież, kiedym pisał to, co teraz
Niesiesz w świat, kiedym wiązał te westchnienia,
Nie Muza, ale Śmierć nade mną stała,
Czarną ściskając ręką moje pióro.
Owidiuszowi jeśli się wybacza,
Że w mrocznym czasie śpiew jego brzmiał głucho,
Niechże czytelnik pomni: nie wygnańcem,
Lecz prawie trupem byłem, gdym to pisał.