Sonety kijowskie

I.

Niby wstęgą, splątaną w turkusowe sznury,
Błękitnym Dnieprem Kijów opasał się stary —
Śniegiem domów popłynął w rozdoły i jary,
Kopułami swych świątyń opanował góry.

Z zadnieprzańskich gdzieś równin wznosił się w lazury
Czerwony księżyc, wzdęty przez nizin opary...
Wyzłacał się — wysrebrzał — rozpędzał mrok szary,
Aż cichem, białem światłem oblał miasta mury.

Płynie milczenie — głucha cisza się rozszerza...
Tylko się rozkołysał Dniepr, gra u wybrzeża
I dzwoni pieśń prastara, dziwną nutą dzwoni...

Słyszysz grom, jakby huczał młot w olbrzyma dłoni,
Żelazne wbijającej słupy w łono rzeki...
— To nie ty śpiewasz, Dnieprze!... to śpiewają — wieki!

II.

Minęła noc... Wiew świeży poranku polata,
Szatą, tkaną w klejnoty, wschód okrył się cały —
Przez niebo przebiegają promieniste strzały,
Topi się złoto słońca gdzieś w głębiach wszechświata.

Zadzwonił Dniepr srebrzyściej — turkusowa szata
Fal jego, otrząsając oparów płaszcz biały,
Zadrgała dreszczem złotym — i fale zagrzmiały...
A w bramach wschodu słońce stanęło — król świata!...

Soboru Świętej Zofii dzwon zagrał — i dzwony
Świątyń innych w chóralne ozwały się tony,
W pieśń powitań!... a słońca promieniste oko,

Ziejące żarem ognia, rozwarte szeroko,
Dojrzawszy Złotą Bramę — stanęło na niebie...
— Nie, słońce!... to myśl moja zatrzymała ciebie!

Czytaj dalej: Zima - Kazimierz Gliński