Zieleń! zieleń! Wszystkie strony
Wziął w objęcia las zielony —
Od podnóża
Płyną wzgórza.
Czasem jasność słońca skradną
I skalistem błysną czołem...
Nagle przerwą się, rozpadną,
Pójdą w ciemną dal rozdołem,
A w rozdole twemu oku
Błyśnie srebrna nić potoku.
Płynie wartkim, szybkim biegiem,
Muska kwiaty ponad brzegiem —
Traw szpalerem,
Płynie z szmerem,
Więzi stopy wzgórz pierścieniem,
I okryta lasem — ginie.
Płynie wzrok twój za strumieniem,
Myśl na falach marzeń płynie,
Budzi życie przeminięte,
Wśród tej ciszy wzgórz zaklęte.
Poza miastem dąb wiekowy
Współrówieśnik kaźmierzowy,
Olbrzym stary
Wzniósł konary
Opalone od burz gromu —
Rdzeń mu wyssał czas szkaradny — —
W pień tam wejdziesz, jak do domu,
I postawisz stół biesiadny,
Z cieniów liści w drzewo wcięty,
Patrzy obraz Panny Świętej.
W szczerem polu cię powita
Granitowa grobu płyta.
Tam przechodzień
Rzuci codzień
Kwiatów wiązkę na grobowiec
I odczyta napis skryty,
Wzięci duszą za błękity
I zapyta Boga: »Powiedz —
Czemu mogił wciąż tak wiele,
Tak samotnych życie ściele?«
Słyszysz?... zabrzmiał dzwon kościoła
Komu dzwoni? kogo woła?
O lat trąca
Pół tysiąca
Długim jękiem kona w ciszy —
I myśl twoja w niebo wzięta
Śpiew chóralny mnichów słyszy —
Przypomina i pamięta,
Jaki gwar tu przed wiekami
Szedł polami i lasami.
Białą ścianą ruin błyska
Kaźmierzowy gmach zamczyska
Nad ruiną
Ptaki płyną —
Kto wie, co śpiewają ptaki?
Może z każdą nową wiosną,
Powietrznymi lecą szlaki,
Nucą dawną pieśń miłosną
O Kaźmierzu, o Esterce...
Wszędzie, zawsze — miłość, serce!