O Hani, co się zabiła

Była szósta godzina,
(spadła młodsza z drabiny).
Podłoga jasna, śliska,
cała aż się połyska,
świeci biały czepeczek,
krew jej ze skroni ciecze.

Zbiegli się domownicy,
palą przy niej gromnicę,
Ktoś po doktora dzwoni.
Stróż powiedział: "Już po niej!".
Kucharka pędem leci:
"Idą - pani i dzieci!"

Weszła pani i pyta:
"Oj, Haniaż to zabita?!"
Klęka przy niej na ziemi:
"Może się co odmieni...
Poślemy wraz depeszę,
niech się swoi pośpieszą.

Powiedz nam, pókiś żywa,
Jak się twój dom nazywa?
jaką posłać wiadomość?
co powiedzieć i komu?
kto na twe zawołanie
przyjedzie, biedna Haniu?"

"Niechaj nikt się nie troska!...
Nędza zowie się wioska,
a gmina moja Krzywda...
Na nic się list nie przyda...
Nie przyjedzie nikt z domu...
Niepotrzebna wiadomość...

Tatuś poległ z Moskalem,
brata Niemcy zabrali,
siostrzyczki obie małe
dawno ziemia schowała...
Mama już ze trzy lata
co noc do mnie kołata;

ja na klucz drzwi zamykam,
ona przez drzwi przenika...
Suknią po kuchni pluska,
świeci jak srebrna łuska,
siada u mnie na łóżku,
wciąga za sobą nóżki.

Włos jej pachnie jak żywy,
oczy mi nim zakrywa...
...Głos jej zawsze ten samy...
Nie trzeba telegramy...
Nie trzeba Pogotowia...
...Już przy mnie aniołowie"