Wysoki, kryształowy ranek.
Ciepło błękitne jak mróz.
Muzyka skrzydlatych muz.
Trącają się obłoki brzękiem cienkich szklanek.
Konie białe, konie duże, konie wzburzone
Wierzgają pełnokrwistym nadmiarem.
Grzbiety falują sprężone,
Rwą się konie i dyszą gorącym oparem.
Za wielką szybą, jak w szklanym jeziorze,
Rumiane, skończone jabłka.
Żadne już więcej nie może, nie może!!
Teraz tylko między zęby, pod noże.
Słońce grzmi. Konie rżą. Walka!
Nad spienionymi domami,
W strasznej pustce niebieskiej pogody
Trzeszczy samolot: motorem, skrzydłami,
Śmigłem i blaskiem,
Wytężonym w s z y s t k i e m,
Prąc przez powietrze
Jak przez nawał zbuntowanej wody.
I jeszcze wiele innych
Zjawisk, dziejów i rzeczy.
Nie będę o innych już pisać słowami,
Bo mnie każde śmiertelnie męczy.
Tyle tylko, że Świetlisty, Wysoki
Naciągnął okrutną sprężynę
I rozpręża się niepojętym czynem,
O którym dzwonią obłoki.
O którym warczy motor,
Słońce grzmi, wierzgają konie,
Jabłka miotają ciężarne jabłonie,
A ja słowa światu miotam.