Jak dwa kundle parszywe, tak stawiam wieczorem
Ciężkie od błota kapcie przed łóżkiem na straży.
Śpię martwo, z srebrną szramą księżyca na twarzy,
Z ręką wiszącą miękko nad mokrym buciorem.
W nocy chmury obrzękłe błądzą po pułapie
I, jak płacz, słychać kroki w pokoju samotnym:
Rozpaćkanym chlupotem sen mój biedny człapie
I tak się po mnie wlecze, jak ja po dniu słotnym.
Rano - potopy słońca na podłodze leżą
I dzień jarzącą hańbą w oczy mi się ciska:
Drewnianymi szpilkami zęby do mnie szczerzą
Głodne nędzy mej, straszne, wyschnięte buciska.
Z tomiku Słowa we krwi (1926)