Już do niej czas! Więc noga w strzemię!
Poleciał koń mój lotem strzał.
Wieczorny sen kołysał ziemię,
Zawisła noc na szczytach skał;
Już wypiętrzony w błękit siny
Stał olbrzym-dąb w spowiciu mgły
I patrzył czarno spod gęstwiny
Tysiącem oczu pomrok zły.
Miesiąc wyjrzawszy zza pagórka
Przyświecał tęskno w wonnych mgłach,
Wiatr, szeleszczący w lekkie piórka,
Nawiewał w uszy dziwny strach;
Noc wyłoniła swe bojaźnie,
Przy drodze mej czyhają, tkwią --
Lecz dobrze mi, wesoło, raźnie
I w żyłach ogień płynie z krwią!
Przy tobiem był. Z twych ócz lazuru
Wszechzapornnienia piłem zdrój;
I wszystko w nas było do wtóru,
I każdym tchnieniem byłem twój.
Wiosennej jutrzni pierwsze groty
Różowe padły ci na twarz.
Od wymarzonej w snach pieszczoty
Przecudowniejszy uścisk nasz!
Lecz oto słońce już nas płoszy,
Uciekać mi potrzeba w dal:
W uścisku twym ile rozkoszy!
W spojrzeniu twoim jaki żal!
Nie żegnaj mnie tym wzrokiem szklanym,
Odchodzącemu uśmiech daj.
Co to za szczęście być kochanym!
I kochać, Boże, co za raj!
tłum. Józef Weyssenhoff (1911)