Lubię werandę moją, pełną lśnień,
Gdy na jej szybach słońce się roztańczy,
A na podłogę rzuca wonny cień
Krzew cytrynowy, albo pomarańczy.
Zajęły na niej każdy wolny kąt
Palmy, fikusy i leśne paprocie —
Na półkach w długi ustawione rząd
Kaktusy pławią się w słonecznym złocie.
Pod szklany sufit pną się liście lip,
Asparagusy zwieszają swe włoski.
We wszystkich oknach tulą się do szyb
Groszki, szkarlety, dzwonki Matki Boskiej.
Zaczarowany, kolorowy świat,
Pełen migotań słońca i błyskotek,
Gdzie wiele godzin spędzam co dzień rad
W miękkim fotelu, a ze mną mój kotek.
Ja marzę, kotek rozpoczyna ruch:
Jakieś zabawy w krzewach w ciuciubabkę,
Gonienie sennych i omdlałych much,
Na które spuszcza swoją małą łapkę.
Figle, podskoki i zawrotny tan,
Jakby mu koniec ogona ktoś wygryzł.
Kot na werandzie czuje się jak pan,
Jak w tropikalnej dżungli młody tygrys.
Lecz w pewnej chwili, tak ruchliwy wprzód,
Nieruchomieje i czai się skrycie,
Bowiem na szybie ujrzał nowy cud:
Wierne swe własnej postaci odbicie.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935.