Po odśpiewaniu przez dusze hymnu na cześć Trójcy Św. - św. Piotr wypowiada gwałtowną inwektywę przeciwko złym papieżom i wszyscy zbawieni wstępują do Empireum. Beatrycze i Dante wznoszą się do dziewiątego nieba, tzw. Primum Mobile, gdzie Beatrycze rozprawia na temat natury tego nieba, zepsucia ludzkości oraz przepowiada rychłe odrodzenie moralne świata.
Ojca i Syna, i Świętego Ducha
Raj cały zabrzmiał niemilknącą chwałą:
Upajać musi zmysły, kto jej słucha.
Uśmiechem mi się wszechświata wydało
To, com oglądał; słodkie upojenie
Przez wzrok i przez słuch we mnie wstępowało.
O radość, szczęście, o niewysłowienie
Piękny kochania i miru żywocie!
O wolne żądzy i bezpieczne mienie!
Stały przede mną, zatlone w ochocie,
Cztery pochodnie. I jęła ta, która
Pierwsza przybyła, rzucać iskier krocie.
Przeobraziła się wtem jej natura:
Jakby z Jowiszem Mars, postać lataczy
Przybrawszy, wzajem zamienili pióra.
Opatrzność, z której każdemu się znaczy
Kolej i służba, nakazała ciszę
Wszystkiej naokół gromadzie śpiewaczej.
„Żem pąsem spłonął — takie słowa słyszę —
Nie dziw się, bo gniew, co we mnie dygoce,
Barwę sromoty na każdym wypisze.
Ten, co przywłaszczył sobie na Opoce
To moje miejsce, moje miejsce, moje
Miejsce — w obliczu Chrystusa sieroce,
Zmienił mych kości cmentarne pokoje
W krwi i plugactwa cuchnącą kałużę,
Ucieszne ducha upadłego zdroje".
Jakie w wiszącej przeciw słońcu chmurze
Rankiem lub zmierzchem barwy widzieć można,
Takie na niebie w krąg wykwitły róże.
A jak niewiasta o siebie nietrwożna
Zlęknie się przecie i wstydem zapała,
Gdy ją doleci czyjaś wina zdrożna,
Tak Beatrycze wszystka pokraśniała:
Podobna była ciemność firmamentu,
Gdy Moc najwyższa na krzyżu konała.
Duch mówił tonem żałoby i wstrętu;
Jak mu się przedtem zasępiły lica,
Teraz dźwięk głosu zmienił się do szczętu:
„Po toż karmiła się Oblubienica
Pańska krwią moją, i Lina, i Kleta,
Że swe łakomstwo dziś złotem nasyca?
By dojść tu, gdzie jest życia szczęsna meta,
Syksta, Pijusa, Kaliksta, Urbana
Krew się polała w męce. Nasza nie ta
Intencja była, aby armia Pana
Przez naśledników na dwojaką stronę:
Prawą i lewą, była roztargana.
By klucze straży mojej powierzone
Miast godeł świętych na sztandarach szyto,
Które się wodzi na ludy ochrzczone.
By wizerunek mój w pieczęciach ryto
Na fałszowane, kupne przywileje —
Dlatego na mnie wstydu barwy kwitą.
W skórach pasterzy wilki wyszły z knieje;
Kolejno wszystkie zwiedzają owczarnie...
O zemsta boża, czemu nie pośpieje!
Już z Kaorzanem Gaskończyk się garnie
Spijać krew naszą: o początku prawy,
Jak się tu musisz dokonywać marnie!
Jednak Opatrzność, która rzymskiej sławy
Obrońcę światu dała w Scypijonie,
Jak tuszę, prędkiej dokona naprawy.
Ty, synu, gdy cię ku padolnej stronie
Ciało znów ściągnie, nie chowaj języka
I nie osłaniaj, czego ja nie słonię".
Jako się na dół od nieba pomyka
Zamrożonego powietrza płat biały
W porze, gdy słońce Koziorożca tyka,
Taki się czynił eter pełny chwały,
Gdy górą płatki tryumfalne ronił,
Które tam z nami przez chwilę gadały.
Wzrok mój światełka znikające gonił,
Aż wreszcie przestwór porwał je za progi
Mego widzenia i pościgu wzbronił.
Pani ma, widząc, żem od skier pożogi
Oderwał oczy, rzekła: „Pochyl głowę
I obacz, ile już ubiegłeś drogi".
Ziemia, odkąd ją oglądałem, nowe
Jawiła lice; snadź hakiem zwrotnika
Już pierwszej sfery ubiegłem połowę.
Stąd me spojrzenie za Gadem spotyka
Szlak Ulissesa szaleństw; stąd znów morze,
Gdzie słodki ciężar siadł na karku Byka.
Więcej bym odkrył miejsc na ziemskiej korze,
Lecz pod mą stopą okrężnymi loty
Słońce o jeden znak zbiegło w tej porze.
Myśl do mej pani lecąca w zaloty
Kieruje mymi oczyma, że muszą
Ciągle pożądać jej spojrzeń pieszczoty.
Kunszt i natura, co się o to kuszą
Czy w kształcie żywym, czy w kreślonym dziele,
Aby przez zmysły zawładnąć nad duszą —
Razem zebrane nie miały tak wiele
Władzy, jak cud ten, którym mię olśniła,
Kiedy zajrzałem w jej oczu wesele.
A jej spojrzenia potajemna siła,
Z gniazda mię Ledy wyrwawszy, w regiony
Najrozpędliwszej sfery wprowadziła.
Jej najgórniejsze czy najniższe strony
Tak jednolite są, że nie obliczę,
Gdziem był od pani mojej postawiony.
Lecz ona, widząc, czego w sercu życzę,
Rzekła — a taka biła z niej poświata,
Jakby Bóg szczęsny wstąpił w jej oblicze:
„Natura ruchu, który środek świata
Trzyma w bezwładzie, a resztę w pęd rączy
Wprawia, stąd, jako z swych krańców, wylata.
Z niczym to niebo swych wirów nie łączy
Prócz z Myślą Bożą; z niej miłość wynika,
Co pędzi światy, moc, co się w nie sączy.
Miłość i blask je swym kręgiem zamyka,
Jak ono mniejsze kręgi; po swej chęci
Wszystkie dłoń wodzi światów Kierownika.
Samo się ruchem niewmiernym kręci;
W nim inne ruchy mieszczą się wymiernie,
Tak jako piątka i dwójka w dziesięci.
Oto jak czasu krzew rośnie misternie:
Korzeń zapuszcza w tym szczytnym wazonie,
W niższych rozwija kwiat, liście i ciernie.
Chciwości, wir twój śmiertelników chłonie:
Kto weń popadnie, pewny jest zatraty,
Niezdolen głowy już dobyć nad tonie.
Pięknymi kwitnie wola ludzka kwiaty,
Lecz ustawiczny deszcz zawiązki psowa,
Śliwę zamienia w owoc guzowaty.
Wiara, niewinność dziś chyba się chowa
Śród dzieci: zanim broda stanie w krasie,
Już się poplami ta szata godowa.
Ów, który dzieckiem pościł, w prędkim czasie,
Gdy przyjdzie piątek, głodem się nie morzy:
Tłustą potrawą chciwe gardło pasie.
Ów, który dzieckiem przed matką się korzy,
Ledwo językiem władać się nauczy,
Patrzy, rychło ją do trumny ułoży.
Tak się to z białych szat w czarne obłóczy
Córa płanety, co przed sobą pędzi
Poranek, a zmierzch za sobą zawłóczy.
Mowa ci moja pytania oszczędzi:
Oto ród ludzki wnet prawdy odwyknie,
Bo brakło wodza śród ziemskich krawędzi.
Za to nim styczeń w szczęt z zimy wyniknie,
Dzięki tej drobnej cząstce poniechanej,
Świat naszych kręgów górnych tak zaryknie,
Iż los od wszystkich nas oczekiwany
W kierunku rufy dziób obróci statku
I nawa pomknie prosto przez bałwany,
A kwiecie owoc prawy da w ostatku".