Cnoty spotkałem trzy różne oblicza:
Jak światło, cień i złudzenie;
Lecz głosić nie chcę, która z nich zwodnicza
Strona — całość trzech ocenię.
Cnotę tragiczną widziałem, od wieków
Jako zwyciężała opór,
Od hardych mieczów do krzyżowych ćwieków,
Od więzień pod sznur i topór,
Od łez połkniętych do pogody czoła,
Wszechkrólującej wielmożnie,
Jako, gdy posąg wwodzą do kościoła,
Nie chylą się on ostrożnie,
Lecz owszem, w górne świątyni sklepienia
Poglądać zda się, jak w domu,
Lub twarde członki na łoże z kamienia
Idzie wyciągnąć bez sromu.
Tragicznej cnoty widziałem to ijście
W kościół tryumfu wysoki,
A wieńce za nią padały, jak liście,
A drżały przed nią obłoki.
Widziałem potem dramatyczną cnotę,
Pełną giętkości, jak fala,
Co łan użyźnia pod pszenice złote,
Skały przybrzeżne obala.
Przez jej zawistnych im samym zakryta,
Jak w masce nieobmyślonej,
Dzieł dokonywa, których hipokryta
Sam nie dociekłby zasłony!...
(Końca brak).