O, miło jest patrzeć i dumać o świcie,
Gdy rosa po krzewach szeleści taktami,
A powiew okienkiem, jak anioł skrzydłami,
Do chaty wonności nagarnia obficie.
I gołąb pod strzechą, różowy swój dziobek
Za pióra bieluchne zatknąwszy, spoczywa,
I dzielny bułany, przyległszy pod żłobek,
Nie czuje, jak złota strumieni się grzywa.
I szabla na ścianie stalistem półkolem,
Jak nowiem księżyca, bladawo jaśnieje,
I puchy krwią przylgłe na berle sokołem
Uleciećby chciały, gdy wietrzyk zawieje.
A sercu tak miło, pogodnie, pieściwo,
Jak pierwszej jaskółce, gdy z wody wyleci,
Zielone nadbrzeża obiega co żywo
I szuka, gdzie bratni fijołek zaświeci.
O! wtedy rój marzeń pół czarny pół biały,
Jak skrzydło bociana, proporzec wiosnowy,
Rzewliwem ruszeniem, wiewając z nad głowy,
Ostrzega, że jeszcze goreją zapały.
Zapały te blado-różowym płomykiem,
Jak błędną iskierką, jak leśnym gwoździkiem,
To kwitną, to giną, to znowu się wznoszą,
Nie wiedzieć dlaczego szafują westchnieniem,
I śmiechów się strzegą, i łzami się roszą:
Pracują, by nazwać je kiedyś — wspomnieniem.
Wspomnienia tych chwilek, to lube siostrzyce,
Co ścisną za rękę i wezwą na gody,
A miodem pradziadów zmąciwszy źrenice,
Ułudzą powabem rodzinnej zagrody;
I będą ci starców z siwemi wąsami,
I będą ci kraśne przedstawiać dziewoje,
Aż wreszcie, takiemi zamarzon wiedźmami,
Łzy sobie nad wszystkie podobasz napoje.
Lecz, kiedy znów inne wspomnienia szalone
Przylecą do serca, jak krucy do jadła,
A dzioby rozdarte i gardła czerwone
Zagrają — o, wtedy przepadła, przepadła.
Zginęła moc życia, bo tłuszcza zajadła,
Jak mszyca na liściu, na sercu osiadła.
Aniele! Ty, który nad śpiącym człowiekiem,
Jak baszta obrończa z marmuru białego,
Jaśniejesz, — lub kwiatem liliji, jak mlekiem,
Sny słodkie, sny lube przywabiasz do niego —
Aniele, ty sprawuj nad nami zwysoka!
Ty mary bolesne porażaj skinieniem,
Bo biedni my, niknąc dzień po dniu z przed oka,
My, ludzie, — zaledwo jesteśmy wspomnieniem.