1.
Wtedy ty, matko, przez zrządzenie boże
Uprzedzasz wszystkich, drogę znając drugą:
I stajesz cicho, gdzie drobne jest łoże,
A świecy jasność okrywszy prawicą
Cień ręki rzucasz, wielki, jak komnata,
Którego palce, szyte błyskawicą,
Drżą, i baldakin stąd nad dzieckiem lata...
Niemowlę śni coś, a gwiazdy się świécą.
2.
Kiedy zaś uśnie jakie społeczeństwo
Organem, który całość uczuć dawa,
I niewidzialne nastanie męczeństwo
Tego, co czuwa lub co raniej wstawa,
I oziębi się wszelkie pokrewieństwo,
Choć w okna jasność już zamży bladawa,
Sen jeszcze radzi stale bezpieczeństwo
I szepta jeszcze, że płonną obawa —
Choć czujność stanie się rzemiosłem stróżów,
Pieczołowitość nadzorców urzędem,
Pewność trwałością niepewnych przedmurzów,
Ciepło ogniska gościnności względem...
I jednak, choć już słońce, na trzy chłopy
Wstawszy, odeszło w safirowe stropy,
Sen, niesłychanie podobny do jawu,
Trwa, sprzeciwiając się bożemu prawu —
Ty wtedy znowu, drogę znając drugą,
Nie czekasz, aż się rozmówi gość z sługą,
Lecz za dom cały czuwasz niewidzialnie —
Ty, społeczeństwa stawszy się zasługą,
Kryjesz znów światłość okrutną realnie!
3.
Niechże ci będzie «Cześć», jak jest rzeczono:
Nie tylko kochaj, lecz miej dla rodziców
Układność wdzięku i mowę pieszczoną,
Lub przyrodzone uśmiechnięcie liców
(Które do łani ma też sarnię młode,
Z wymion jej pijąc, jako z dzbanu wodę),
Owszem, jak słowa nieodmienne stoją:
«Będziesz czcił ojca i czcił matkę twoją!»