Na wiślanej fali
Kwietne wianki płyną.
Dalej, jak najdalej
Ciśnij go, dziewczyno!
Niech się z falą toczy
Skrzydłem białej piany,
Niech go tłum nie zoczy, —
Niech schwyta wybrany!
W czarodziejską noc Janową, kiedy to po borach i lasach zakwita tajemniczy kwiat paproci, odsłaniający zaklęte skarby, ukryte w ziemi, i skarby ludzkiego serca kochającemu sercu pokazuje, odwiecznym zwyczajem z prasłowiańskich czasów palą się sobótki na polanach, a dziewczęta rzucają wróżebne wianki na wodę.
Z roku na rok, z wieku na wiek, tak było i tak będzie zawsze; bo dusza ludzka przy każdej sposobności ucieka od szarzyzny życia i wyrywa się do tego, co piękne, co upragnione, co mieszka gdzieś w nieznanej krainie, za siedmioma rzekami, za siedmioma górami, w mistycznym królestwie snów i marzeń.
Kraszewski w „Starej baśni“ jakże cudnie słowami wymalował obraz tej nocy uroczej z jej czarem i niepokojem, z jej pieśnią prastarą i z jej obrzędami, które w znacznej mierze pozostały do dzisiaj w pamięci, w wierzeniach i w praktykach naszego ludu.
W ogniu stoją drzewa
Od płonących stosów;
Bór, jak lutnia, śpiewa
Gędźbą setnych głosów.
Nocne mgły się kładą...
Świt lśni gwiazda białą...
„Hej, Kupało! Łado!...
Hej, Łado, Kupało!...“
Warszawa od dawnych lat uroczyście odświęcała „Wianki“, ale modnym i oczekiwanym stał się ten piękny obrzęd od chwili powstania warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego. Wioślarze wzięli ów pamiątkowy obchód całkowicie w swoje ręce i — trzeba przyznać — umieli go urządzać poetycznie i interesująco.
Wisła płonęła od tysięcy świateł; szeregi udekorowanych łodzi, galarów i kryp w różnobarwnych lampionach, z ukostiumowanymi paniami na pokładzie, przepływały przed siedzącą na specjalnych estradach i zgromadzoną na brzegu publicznością; na falach unosiły się wianki, częstokroć ozdobione płonącymi świeczkami, orkiestry grały na statkach, nad tym wszystkim unosił się skrzydlaty wspomnieniem duch przeszłości.
Moskale nie lubili „Wianków“, jak zresztą nie lubili wszystkiego, co Warszawie przypominało dawne, swobodne lata. To też trudno było uzyskać pozwolenie na urządzanie tych oryginalnych widowisk i pierwszy prezes Tow. Wioślarskiego, energiczny i rzutki Ludwik hr. Krasiński, sporo miał co rok ambarasu i trudu, zanim placet władz policyjnych otrzymał.
Wzrok się barwą karmi,
Grzmią okrzykiem brzegi...
Kręcą się żandarmi
I czyhają szpiegi.
Odsuwa się lotem
Czas ów z męką krwawą
I nie wiesz dziś o tem,
Szczęśliwa Warszawo!
Amfiteatralnie wzniesione Stare Miasto z domków swych pradawnych, jak z jaskółczych gniazd, przypatrywało się „Wiankom". Z okienek staromiejskich patrzyły panienki, rozglądały się leciwe panie, przygasłymi oczami sięgały w dal srebrzyste matrony. Cieszyli się młodzi, ale bardziej jeszcze radowali się starzy, że obyczaj nie zanika, że przybiera piękniejsze formy i zapada w duszę narodu, aby w niej pozostać na długo, na zawsze.
Stare Miasto zerka:
Ono wie i słucha,
Że mała iskierka
W płomień się rozdmucha.
I czeka z tęsknotą
Na nowe poranki,
Co nie takie splotą,
Lecz z wawrzynu wianki.