Z pięknej róży motyl płowy,
Wychyliwszy trochę głowy,
Zwołał braci rój niestały.
Nuż prawić morały,
Stałość wychwalać,
Do cnoty zapalać,
I we wszystkim, co rozprawiał,
Siebie za przykład wystawiał;
Słowem - nagadał i nałajał tyle,
Ze o poprawie myśleć zaczęły motyle.
Wtem jakiś młodzik na fijałku siada
I tak powiada:
- Nie wierzajcie, co on prawi;
Ja powiem, czemu latać go nie bawi:
Oto przed kilką chwilami,
Gdy aż do znoju swawolił z kwiatkami,
Nadszedł starzec, co kosą wszystko w swojej drodze
Wycina i niszczy srodze,
Co ciągle idzie, nigdy nie odpocznie w trudzie,
Ten to sam, co go Czasem nazywają ludzie.
Nadszedł, a wkoło ostrym tnąc żelazem,
Podciął i braciszkowi skrzydełka zarazem; Dlatego stałość chwali, jedne lubi różę,
Bo sam już latać nie może. -
Nie jest tu moją myślą, młode, piękne panie,
Często zbyt płoche pochwalać latanie,
Ale słuchając niejednej matrony,
Trzeba wyznać z drugiej strony,
Ze i to motyl...
ale motyl obarczony.