Jędrzeju! Sługo wierny, przyjacielu rzadki
Ty, co ze mną dzieliłeś wojenne wypadki,
Ty, co w całéj zdobyczy z moskiewskich płomieni
Wziąłeś szczotkę, trzy pończoch i kilka grzebieni,
A potem w szybkim kłusie, przed brodatym wrogiem,
Dostałeś dzidą w rękę, przez plecy batogiem,
I za twoje usługi salopką okryty,
W twarde mrozy Kaukazu odwiedziłeś szczyty,
Jędrzeju! Znam twe cnoty, umiem wierność cenić,
Nic mnie w życiu dla ciebie nie zdoła odmienić,
Będziem z sobą, aż póki w ostatecznéj dobie
Ty mi grudki nie rzucisz, albo téż ja tobie,
Ale powiedz człowieku jakaż to uraza
Każe ci draźnić Feba i ćwiczyć Pegaza?
Co dziewice Parnasu mogły ci przewinić,
Że gwałtem ich czciciela chcesz niemym uczynić?
Zaledwie boski promyk w przelocie uchwycę,
Myśl moją nim zapalę, świat wyższy oświecę,
Zaledwie pędząc w górne gwieździste przestworze
Ziemię sobie zasłonię a niebo otworzę,
Wchodzisz — stajesz przedemną zawsze w jednéj mierze
I nudną prozą pytasz, co chcę na wieczerzę?
Jak gdybym ja, przy złotym Pityjskim trójnogu
Mógł z tobą o leniwym rozmawiać pierogu!
Precz istoto bez rymu! — Poeta o głodzie
Najrzewniéjszy w sielance, najszczytniéjszy w odzie.
Wyszedłeś — ale wkrótce już stoisz na nowo,
Zaczynasz swoją wiecznie niezmienną przemową:
„Żeby się Pan nie gniewał....“ I tém samém gniewasz,
Lecz cóż za interesa i tak często miewasz?
Tasiemeczkę przyszyłeś, wprawiłeś skałeczkę,
Jakiś drucik kupiłeś, skleiłeś fajeczkę.
I zawsze odpierane naprawiając szyki,
Wstępujesz z miską w ręku: „Panie to rydzyki.“
Co? Miska! W dytyrambie, na średniówce miska!
I dlaczego rydzyki, kiedy to rydzyska?
Jędrzeju! Ach Jędrzeju, chcesz mnie zabić widzę!
Ja lubię druty, skałki, tasiemki i rydze....
Ale miéj Boga w sercu, daj chwilkę pokoju!
Jestem więc sam — lecz lutnia potrzebuje stroju,
Muszę przerwanéj myśli wiązać lotny wątek,
Muszę, chcąc daléj śpiewać, powtórzyć początek
I już przez nowe światło, nowe uniesienie
Czuję przytomność Feba, Muz wdzięcznych zbliżenie,
W tém... Przebóg! Jakiś szelest! Ach klamką ktoś kręci...
To ty! Wchodzisz radośnie, pełen dobrych chęci
I ćwiartką cielęciny, jak głową Meduzy
Gromisz mi Apolina i rozganiasz Muzy!
Wtenczas pędzę cię, ścigam gdzieś aż na podwórze,
Drzwi zamykam, klucz chowam... lecz co to pomoże!
Ty stajesz gdzieś u szpary, lub wlazłszy na stołek
Z nowinką do okienka pukasz jak dzięciołek,
Aż póki tracąc wenę i cierpliwość razem,
Prozaicznym cię jakim nie zelżę wyrazem.
Wszystko to jednak fraszki, wszystko to nic jeszcze,
Masz ty cięgi dotkliwsze na zapały wieszcze.
Słuchaj! Kiedy czatując w gorzkim, krwawym pocie,
Złapię kogo nareszcie, jakby na przelocie
I wciągnę jak barana, by słuchał mych wierszy,
Zaledwie poszyt w ręku, kończę arkusz pierwszy
I raz gromiącym basem, raz czulącym jękiem,
Głośno, cicho, trzęsąco, z coraz nowym wdziękiem,
Aż mi gra w piersiach, trzymam, obrabiam słuchacza,
Patrząc w oko, jak w tuza, czy już łzę wytacza,
Wtedy to zdrajco, tobie nie braknie powodu,
Do ciągłego tu, owdzie, wchodu i wychodu,
To musisz kurz obetrzéć, to fajkę oprawić,
To ztamtąd wziąść butelkę a szklankę postawić,
I żebym w migach skonał — ślepy na rzecz wszelką,
Musisz kończyć swą czynność z szklanką i butelką.
Powiedzże mi człowieku, powiedz mi raz przecie
Czemu kochając Pana, dokuczasz poecie?
Co? Głośniéj! — O mą sławę musisz być troskliwy....
Tak? No, to rób tak zawsze Jędrzeju poczciwy.