Bogdajby nigdy rozkoszy prawdziwej
W życiu nie użył, kto na piękność chciwy;
Stąd się rozumie być uszczęśliwiony,
Że gładkiej dostał i posażnej żony.
Taki podobien do owego ptastwa,
Które do klatki zwabi lada pastwa;
Że w srogiej potym niewoli zamknięte,
Tysiącem smutków marną płaci netę.
Nie chcę ja takiej słodyczy kosztować,
Którą potokiem łez muszę wetować:
Na drogie perły, złoto jestem głuchy,
Jeśli stąd ważne dźwigać mam łańcuchy.
Znikoma postać glans swój traci z laty,
Trafunki nagłe zniszczą skarb bogaty.
Cnota mój posag; z tą kiedy się złączę,
Wiem, że dni moich szczęśliwie dokończę.
Kto piękną bez cnót wziął oblubienicę,
Dla cudzych wróbli ten posiał pszenicę:
Wszczepił latorośl winną, alić ona
Komu innemu smaczne rodzi grona.
Uszły te czasy na złamaną szyję,
Co nam rodziły czyste Lukrecyje;
Za Penelopy, wzór wstydu jedyny,
Sprośne się teraz rodzą Messaliny.
Czy się myśl moja w swych zapędach myla,
Czy się, starzejąc, świat coraz wysila,
Że ledwie widać, by które z płci białej
Z starożytnymi damami zrównały.
Nie narażały owe-to mężatki
Małżonków swoich na srogie wydatki:
By dla wędrownej z obcych krajów mody
Drugi ojczyste zaprzedał zagrody.
Twarz nie szukała ozdoby z bielidła,
Nie siały blaskiem na głowie trzęsidła,
Włos budowany w piętra, co blondyny,
Co są brabanckie, nie znał, pajęczyny.
Nie była nigdy ludziom na widoku
Nagość, trucizna poczciwego wzroku;
Nie zamiatały długimi ogony
Ziemię z krwi kmiecej kupione robrony.
Nie było słychać o żadnéj niewieście,
Aby samopas latała po mieście,
Tłukąc kołami niepotrzebnie bruki
I mrożąc biedne w późną noc hajduki.
Dopiéroż, aby, o świecie przewrotny!
W odzieniu męskim siadszy na koń lotny,
Harcować miała u boku z tasakiem
Pomiędzy gachów rozpustnym orszakiem!
Mąż jéj był świadkiem niewinnego życia,
Czy się bawiła w kącie koło szycia,
Czy dom sprawiała pilna gospodyni,
Czy się modlitwą bawiła w świątyni.
Ale Bóg za to prostactwo mniemane
Spuszczał na dom jéj skarby nieprzebrane:
Wszystko się w ręku mnożyło czeladki,
Liczne i pewne rodziły się dziatki.
Wiara z miłością strzegła pilnie łoża,
Żyzność stokrotne oddawała zboża;
Pełność mnożyła obory, śpiżarnie:
Nic się na zbytki nie rozeszło marnie.
Ktokolwiek na jéj postępki poglądał,
W związku żyć takim i umierać żądał.
Bo cóż być może w tym życiu mizernym
Słodszego, jak żyć z przyjacielem wiernym?
W żalach pociecha, ochłoda w przypadku,
Ratunek w pracy, folga w niedostatku,
Nadzieja w chwili złéj niezwyciężona,
Zdrowie w słabości — jest poczciwa żona.
Gdzież owa skromność, gdzie ów wstyd surowy,
Który zalecał dawne białegłowy?
Gdzie ślubów pęta wiecznym kute młotem,
Żadnym Kupida niepożyte grotem?
Srogie zawiści, zajadłe niezgody,
Ostygłe serca, skwapliwe rozwody,
Niewierne łoża, potomstwo podrzutki,
Te-to są teraz naszych związków skutki.
Niejeden stęka płonnym uwiedziony
Pozorem lica, lub blaskiem mamony:
Jużby rad nazad szybkie cofnął kroki,
Gdyby nie boskie broniły wyroki.