Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

I znowu ciepło w parze z przypomnieniem, wzlot gęsiej skórki,
znów nagła gorączka w podbrzuszu i zarazem tuż pod ciepłą korą
pamięci, jak przez mgłę, jak Jasna Polana o świcie, gdy granica
chłonie kontrabandę, raz za razem unosząc zwodzoną spódnicę,
brabanckie koronczarki oblizują pot. Myśl-terrorystka,
słona wata w usta, różowy piasek w oczy, zwilgłe nozdrza,
deszczowe chmury zajeżdżają drogę, dalej pojechać
kochanie nie mogę, stańmy tu znowu, jak ostatnim razem,
nie dodawajmy gazu, ruńmy w runo, brabanckie koronczarki
oblizują pot. Koronczarki pracują w pocie czoła, jutro
suknia-niespodzianka, ta o rzadkich oczkach, subtelnie głośnych,
bym mógł tropić pieprzyk i z dobrym skutkiem wchodzić w słoną wilgoć
drogiego podkolanka oraz antyłokcia, stać się zausznikiem,
narzutką, podnóżkiem, brabanckie koronczarki oblizują pot.
Więc jutro jutro, ale teraz teraz pozwól się z sukien
dzisiejszych rozbierać, brabanckie kobiety mają zręczne palce,
obgadują nas przy tym, słyszysz? mylą drogi, tkają tkają sądząc,
że to ślubny pancerz, nowa kropla dynda pod ruchliwym okiem,
brabanckie koronczarki oblizują łzę. Więc jutro fakty,
a dziś obietnica, zielone światło, po falstarcie dłoni
sygnał do startu lotnej premii bioder, gęsia skórka? porasta
na pomarańczowej, a suknia? - jeśli już zaprzątać ręce,
to tkać nowiutkie istnienie - mówisz i jak brabanckie koronczarki
zmieniasz nagle ścieg.

  • Odpowiedzi 40
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Popularne dni

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Witam,

szczerze wyznaję: wciąga. Są fragmenty szorstkawe, ale przy każdym czytaniu wypełnia się wyobraźnia tym, o czym jest ten wiersz.
Brakuje mi czasu na rozwlekłe uwagi - powiem krótko: środek chyba najlepszy, w końcówce, od: "sygnał do startu lotnej premii ..." czuję spadek napięcia (ta lotna premia chyba zbyt dosłowna :).
"nowiutkie istnienie" - wdzięcznie.
A wymowa - wymową, pointa - pointą - faceci o faktach (bez piwa :) nie dyskutują.
pzdr. bezet

Opublikowano

Niełatwo się czyta, ale wciąga. Trochę wszystkiego za dużo, ale może tak powinno być. Może ten utwór ma przypomninać tkany latami arras pełen treści i symboli. Powiem szczerze, że nie rzucił na kolana ale dał do myślenia
[sub]Tekst był edytowany przez malena lebrun dnia 20-07-2004 22:49.[/sub]

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dzięki, Panie Romanie, za kilka słów mimo braku czasu. Wiem, wiem, jest miejscami szorstkawo. Ale jest też gdzieniegdzie ślizgawo i ciepławo. Jak w życiu, jak w miłości. Opinią o środku jestem zaskoczony. Nie miałem patentu na uniknięcie dlużyzn, nie chcąc jednocześnie skracać tego wiersza. Może się jednak udało... Od lotnej premii bioder napięcie istotnie spada (choć szkoda), bo lotna premia to kulminacja. Po niej już tylko zmęczenie, leżenie bez ruchu, w przytuleniu, sen (w końcu to erotyk w najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu). Nowiutkie istnienie jest istotnie wdzięczne. Ma 9 miesięcy i bardzo je kocham. To najważniejszy moment tego wiersza. Dzięki niemu zmienia się ścieg. I już nie obiecanki-cacanki, sukienki, koraliki, kuszenie świecidełkami, ale pragnienie poczęcia nowego, pięknego człowieka pcha kochanków ku sobie. Koronczarki tkają tkają przez cały czas. I nawet nie spodziewają się, że coś tak pięknego uda im się utkać. Bez nowiutkiego istnienia praca koronczarek i praca kochanków to banał. Wcześniej czy później - to banał...
Co do piwa, to jako członek Towarzystwa Przyjaciół Dobrego Wojaka Szwejka (Marszbatalion Warszawski) mogę tylko przyklasnąć pomysłowi dyskusji napędzanej półlitrem pilznera. Jakże bym chciał teraz dzierzyć go w swej dłoni! Pozdrawiam. MP
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Oho! Koledzy i koleżanki komentatorzy. Kruszyciele kopii, operatorzy sztyletów, arkebuzerzy socrealizmu! Znowu proza? Któryż to już raz mnie o nia posądzacie? Widzę, że muszę stawić opór tak zdecydowany, jak kolega Oyey w sławnych swoich potyczkach na smierć i życie (choć w dużo gorszej sprawie)! A więc do rzeczy.

W poezji jak w życiu. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o... stopy. Trzeba liczyć, liczyć. Patrzeć na stopy i liczyć. Pilnować metrum. Liczyć zestroje, takty. Szukać rytmu. Rymować - jeśli nie słowa, to sensy. O nie! To nie proza! To poema czyste jak łza. By Wam ułatwić zadanie, spróbójmy rzecz całą przedstawić tak:

Ścieg

I znowu ciepło w parze z przypomnieniem,
wzlot gęsiej skórki, znów nagła gorączka
w podbrzuszu i zarazem tuż pod ciepłą korą
pamięci, jak przez mgłę, jak Jasna Polana
o świcie, gdy granica chłonie kontrabandę,
raz za razem unosząc zwodzoną spódnicę,
brabanckie koronczarki oblizują pot.
Myśl-terrorystka, słona wata w usta,
różowy piasek w oczy, zwilgłe nozdrza,
deszczowe chmury zajeżdżają drogę,
dalej pojechać kochanie nie mogę,
stańmy tu znowu, jak ostatnim razem,
nie dodawajmy gazu, ruńmy w runo,
brabanckie koronczarki oblizują pot.
Koronczarki pracują w pocie czoła, jutro
suknia-niespodzianka, ta o rzadkich oczkach,
subtelnie głośnych, bym mógł tropić pieprzyk
i z dobrym skutkiem wchodzić w słoną wilgoć
drogiego podkolanka oraz antyłokcia,
stać się zausznikiem, narzutką, podnóżkiem,
brabanckie koronczarki oblizują pot.
Więc jutro jutro, ale teraz teraz
pozwól się z sukien dzisiejszych rozbierać,
brabanckie kobiety mają zręczne palce,
obgadują nas przy tym, słyszysz? mylą drogi,
tkają tkają sądząc, że to ślubny pancerz,
nowa kropla dynda pod ruchliwym okiem,
brabanckie koronczarki oblizują łzę.
Więc jutro fakty, a dziś obietnica,
zielone światło, po falstarcie dłoni
sygnał do startu lotnej premii bioder,
gęsia skórka? porasta na pomarańczowej,
a suknia? - jeśli już zaprzątać ręce,
to tkać nowiutkie istnienie - mówisz i jak
brabanckie koronczarki zmieniasz nagle ścieg.

I jak? Poema?
Opublikowano

Zupełne dno. Slogany i wrażenia pogrupowane w wersy. Tłumaczenie - do bani. Jeśli jednak komuś przynosi to radość, to nie można przestawać.

"Siadamy i piszemy dużą ilość słów. Piękne wzornictwo i zakręcenia. Taka duża bzdura wychodzi. Ale jesteśmy szczęśliwi."

A.S.S.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Panie Marku! Zapewne nikt z nas nie jest autorytetem. Co do "sporu o prozę", to odsyłam do mojej odpowiedzi na komentarz Pani Ewy Kołodyńskiej.
Równie serdecznie pozdrawiam. Mam nadzieję znaleźc troche czasu w przyszłości na rewanż, rewizytę na Pana stronach i rekomentarz. MP
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie miało być za dużo. Ale miało być dużo. Współczynnik "za" zależy więc pewnie od gustu. Myślę, że arras to dobre porównanie. Tyle, że arras utkany w jedną chwilę. Cud poczęcia. Arras żywej tkanki. Dywan duszy. Ścieg krwi.
Cieszę się, że kolana nie ucierpiały zbytnio, tak samo jak cieszę się z poruszenia Twoich myśli przez chwilę. Pozdrawiam serdecznie. MP
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Zgadzam się z każdym słowem Pańskiego wywodu. Trafił Pan w sedno i jakże trafnie ocenił mój utwór. I to przy pierwszym zetknięciu się z materią słowa. Niektórym komentatorom dojście do takich wniosków zajmie zapewne całe lata, a czytać będą musieli ten utwór po wielokroć, nie dosypiając nocy.
Tak, drodzy komentatorzy! Odtąd będę dawał odpór atakom z uporem kolegi Oyeya. A każdy, kto stanie przy mym boku, będzie mi drogi jak brat. Amen.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Niestety, jestem dziś w tak dobrym humorze, że nie potrafię znaleźć słów odpowiednich do sklecenia riposty równie zjadliwej jak atak Waszeci. Odpowiem więc spokojnie, idąc po tych samych tropach...

Żeby aż dno, to nie powiedziałbym. Być może brak dobrej woli lubo chandra pchnęła Pana ku takim kategoriom. Zaprawdę, pochopność sądu zadziwiająca u moderatora. Jak tak można, Mój Panie? To może złamać mi życie.

Co do sloganów (czytam slogan jako "obiegowe hasło") nie znalazłem żadnego. Ze zwyczajowych zwrotów (naprawdę się starałem) są trzy: jak przez mgłę, pracować w pocie czoła i zielone światło. Poza tym wszystko nowe jak z fabryki. "Pogrupowane w wersy" - przyjmuję jako oręż przeciw oskarżeniom o prozę.

"Bania tłumaczenia"? - ponownie zaskoczony jestem brakiem taktu. Toć Wasze powinieneś świecić nam jak jutrzenka. Co powie młodzież "widząc, że ci, co innym mają dać przykłady, z łowów przynoszą tylko poswarki i zwady" (że zacytuję mistrza Adama).

Jeśli jednak komuś przynosi to radość, to nie można przestawać - z tym się zgadzam w zupełności. Ciągła i udana aktywność na niwie tego, co przyjemne (dajmy na to: ars litera, a zwłaszcza ars amandi) chroni przed frustracją, wysysa z nas jady i pochopne sądy, a wtłacza radość, trzeźwośc i rozsądek.

"Siadamy i piszemy dużą ilość słów. Piękne wzornictwo i zakręcenia. Taka duża bzdura wychodzi. Ale jesteśmy szczęśliwi." - definicja baroku albo grafomanii. Ja stylizowałem na barok. Cieszę się, że udanie.

Pozdrawiam i mam nadzieję na życzliwsze oko kolegi moderatora/komentatora. Adieu!



Opublikowano

Panie Mariuszu,

cenię swadę, żywość umysłu, upór i inteligencję. Jak widać jest Pan "niewydyskutowany" - to nie zarzut. Żeby kwitła tu wymiana myśli, a nie fraz (i - esów) - o to chyba idzie. Wszak prawa muszą być równe i taryfa dla wszystkich ta sama. Tu - moim zdaniem - Pan nieco przesadza: odważnie do przodu - choć czasem lepiej byłoby przystanąć i posłuchać. Moderator też człowiek, ta funkcja to nic innego niż zajęcie ciecia z miotełką, bez apanaży. Czy chce Pan odebrać mu prawo do własnego zdania na temat chmur, ptaków czy lokatora spod piętnastki? Wyrażamy swoje własne, prywatne opinie - tak, jak uważamy za słuszne. Nikt i nic nie nakaże tu komukolwiek świecić przykładem itp.
Napisał Pan: "Być może brak dobrej woli lubo chandra pchnęła Pana ku takim kategoriom. Zaprawdę, pochopność sądu zadziwiająca u moderatora. Jak tak można, Mój Panie? To może złamać mi życie."

No to rzućmy kolejny Pański tekst: "Szukam sensu słowa fonologia (czyżby autorka polonistką była?) i znajduje go tylko w chęci użycia jakiegoś mądrego wyrazu zamiast słowa "dźwięk". Ale i w tym przypadku mało to sensowne, bo "fonologia" nie równa się "dźwięk". Przynajmniej według mojej wiedzy."
Nie chcę porównywać literka po literce, chodzi o sens i argumenty (że ktoś jest-nie jest polonistą np., a wywód fonologia -> dźwięk to przecież taki sylogizm bez logizmu).

Określenie "Zupełne dno" jest (dla mnie) porównywalne z: Kruszyciele kopii, operatorzy sztyletów, arkebuzerzy socrealizmu!

Wychodzi więc jakiś remis. I na tym proponuję ten poziom argumentacji zakończyć.
Może mniej, może nie tak gwałtownie - rzeczowe dyskusje nie muszą być burzą. :)
pzdr. bezet

Opublikowano

"W poezji jak w życiu. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o... stopy. Trzeba liczyć, liczyć. Patrzeć na stopy i liczyć. Pilnować metrum. Liczyć zestroje, takty. Szukać rytmu. Rymować - jeśli nie słowa, to sensy."
Liczyć to można w matematyce, piękna nauka, kocham ją. A w erotyce... wolę przyziemnie pozostawać w cielesnym badaniu, niż wznosić się na wyżyny obliczeń.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Proszę o wybaczenie, Pani Ewo! Dla mnie twórczość to nie przymus, ani próba zaistnienia dla innych (bo ja istnieję - dowiodłem to sobie lepiej niż Kartezjusz), ale prosta i czysta radość, satysfakcja. Tak piszę, tak czytam, tak komentuję (chyba, że nie sposób znaleźć żadnych pozytywów w utworze, wtedy przepraszam ale sorry) i tak pragnę prowadzić dyskusję.

Nie chcę tłumaczyć wszystkim, jak się czyta wiersze. Podzieliłem się tylko refleksją, że w wierszu zawsze jest o jedną tajemnicę więcej. Tę w moim wierszu - odsłoniłem. Może nie jest ona tajemnicą tajemnic, ale zawsze cóś.

Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że siedzi tu banda debili. Wręcz przeciwnie - to miłe towarzystwo. Przy pewnym wysiłku z mojej strony dające się wciągać w żywą (nareszcie!) dyskusję o PRZYJEMNOŚCI (przyjemności, do czorta!) obcowania z literaturą. Dyskusje poetów i filozofów obdywały się niegdyś przy baranim udźcu, owczym serze i dzbanie wina. Spróbujmy coś z tego zachować...

Rozumiem jednocześnie, że my wszyscy jesteśmy poeci, a więc zawzwyczaj w większym stężeniu występuje u nas poczucie własnego honoru (oby w parze z poczuciem humoru), mitomania, megalomania, strach przed niską samooceną. I we mnie też to jest. Ja staram się jakoś z tym sobie radzić. Np. dyskutując z Kolegami i Koleżankami Komentatorami. I zaprawdę, jeśli cięty jest mój język, to oczekuję takiejż (czy to po polsku?) odpowiedzi. Można się od niej jakoś odbić, nie dać umrzeć dyskusji. Takie ucięcie sprawy - "no, stary, ja widzę, że masz nas za debili" mnie nie satysfakcjonuje. Zwłaszcza, że opiera się, jak już wyłuszczyłem wyżej, na błędnych przesłankach.
Pozdrawiam gorąco i życzę sukcesów. MP
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Panie Romanie,
Zgadzam się, że czasem należy przystanąć i posłuchać. Oto uwaga godna moderatora! Mam głęboką nadzieję, że Pan Adam Szadkowski przyjmie ją w zmodyfikowanej wersji: „przystanąć i poczytać” (przepraszam za ten wtręt nie pod Pańskim adresem, ale myślę, że skoro Pan wypowiada się w swoim komentarzu po trosze za Pana Adama, to ja mogę przekazać mu jeszcze parę słów za Pana pośrednictwem ;)). „Prawa dla wszystkich równe i taryfa ta sama” – o niczym innym nie marzę, w sieci i w realu. O moderatorze nie myślę, jak o cieciu. Chodziło mi tylko o to, by jego wypowiedzi przypominały tę Pańską (uwagi, rady, podpowiedzi), a nie tę Pana Adama (cios między oczy i finał). Nie chcę by moderator był gorszy od innych, niemy, tylko żeby był lepszy, żeby miał większą klasę od nich. Jeśli chodzi o łamanie mi życia, to ironizowałem oczywiście. Żeby ktoś złamał mi życie, to musielibyśmy być chyba parą, a ja parę już mam.

Mój tekst o polonistce i fonologii istotnie jest porównywalny w aspekcie sensu i argumentów z komentarzem Pana Adama do „Ściegu”. Ergo: jest zbyt jadowity. Moja wina. Bronić się mogę tylko słowami Pisma „Nie szukaj drzazgi w oku bliźniego, nie widząc belki w swoim”. Otóż sam jestem... polonistą. A mimo to, a może właśnie dlatego ironizuję na temat tej profesji. Myślę, że Pan, kolejny polonista w nasyzm gronie, znający polonistów i polonistki od podszewski, zrozumie mnie przy odrobinie dobrej woli. Podobnie myślałem, kiedy mówiłem „Koledzy i Koleżanki Komentatorzy, kruszyciele kopii, operatorzy sztyletów, arkebuzerzy socrealizmu”. Wszak sam jestem komentatorem, więc wszystkie przygany i mnie jakoś dotyczą. Tym samym nie uważam, by określenie „zupełne dno” było porównywalne z jakimkolwiek moim.

„Niewydyskutowany”, pisze Pan, to nie zarzut. Ja sens tych słów czytam zupełnie odwrotnie. Ale nie poczuwam się do winy. Ten portal jest po to, żeby dyskutować o poezji. Prawda, że czasami (vide: bieżący komentarz) trzeba cenny czas przeznaczać na rozplątywanie nieprzyjemnych sytuacji, nie mających z poezją nic wspólnego, a wynikłych z gorącej polemiki. Ale cóż... zmieniajmy to po prostu. Dyskutując dalej.
Pozdrawiam, dołączając się do Pańskiego apelu o podniesienie poziomu dyskusji nieco ponad „zupełne dno”. Avanti!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Szanowny Tommy, zgadzam się z tobą co do joty. Obliczenia to domena matematyki. Erotykę lepiej zgłębiać organoleptycznie. Jeśli jednak rytmizujemy swój wiersz, to musimy wiedzieć cokolwiek na temat rytmu. A rytm to liczby i proporcje czasu, nic więcej. A więc matematyka. Zdawało ci się kiedyś, że słuchasz wiersza jak muzyki? Bo mnie bardzo często. Otóż każdy muzyk ci powie, że muzyka to najbardziej matematyczna ze sztuk. Także liczenie w sztuce, w poezji to nic złego. Ja liczę głównie na ruch czytelnika. Za Twój ruch dziękuję. Myślę, że gramy po tej samej stronie planszy. MP
Opublikowano

Erotyka w wierszu. Hm, akurat rzeczowych komentarzy na jej temat było niewiele. Od siebie dodam tylko, że jeśli to, co erotyczne, odbieram jako z lekka obrzydliwe, to chyba nie jest ten zamierzony efekt Autora? Subiektywnie, trudno. Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Nata_Kruk

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Cieszę się! A miałam obawy przed tak "egzotycznym" połączeniu. :))) Bardzo dziękuję!  
    • Stanisław zaproponował mi wyjazd na delegację do Mielca. Mieliśmy wyposażyć w urządzenia gastronomiczne szpitalną kuchnię. Praca miała potrwać ponad miesiąc. Nie miałem innych zajęć, więc się zgodziłem. Wyruszyliśmy w poniedziałek rano jego polonezem truckiem. Droga wiodła przez pustkowia, bo po drodze mieliśmy jeszcze wstąpić do klasztoru sióstr w Jaśle. Trzeba tam było naprawić piec do wypieku opłatków. Na miejscu poszło nam sprawnie. Wypiliśmy herbatę, a obładowani waflami i opłatkami ruszyliśmy dalej, by po południu zameldować się w hotelu. Mielec to spokojne, specyficzne miasteczko na wschodniej ścianie. Czas tam jakby się zatrzymał. Więcej było tam więcej spokoju niż w podobnych miejscach Małopolski. Parki, zieleń, wiewiórki. Zameldowaliśmy się w pokoju — niestety, były tylko dwuosobowe, więc z uwagi na oszczędności musiałem dzielić pokój ze Stanisławem. Nazajutrz pojechaliśmy do pracy. Kuchnia była nową inwestycją, przylegającą do Szpitala Specjalistycznego w Mielcu. Pracowaliśmy od siódmej rano do szesnastej, z przerwą na lunch. Na obiady chodziliśmy niedaleko — do małej, spokojnej knajpki serwującej dobre piwo i golonkę. Stołowaliśmy się tam codziennie, nieznacznie tylko zmieniając menu. A raczej — piwo, bo paleta lokalnych trunków była całkiem spora. W pracy szło nam dobrze. Sprzęty z Włoch przychodziły na czas. Montowaliśmy urządzenia gastronomiczne włoskiej firmy — wszystko z najwyższej półki: wyparzacze do butelek dla niemowląt, piece konwekcyjno-parowe. Cała kuchnia, a właściwie jej układ, była dobrze przemyślana — tak, by zachować najwyższe standardy czystości i BHP. Równolegle pracowały inne brygady: malarze, monterzy, elektrycy od instalacji. My mieliśmy jedynie wyposażyć tę ogromną kuchnię w sprzęt. Do ekipy malarzy przychodziły dwie dziewczyny — całkiem ładne i miłe. Bywały tam codziennie, głównie dla kobiety, która była matką jednej z nich. Zagadałem — ot tak, z ciekawości, co u nich słychać, jakie mają plany na wakacje. Okazało się, że się nudzą, więc umówiliśmy się na weekendowe piwo. Zabrałem też Stanisława — było ich przecież dwie, więc pomyślałem, że i on się rozerwie. Spotkaliśmy się w niewielkiej knajpce obok budynku, gdzie odbywały się dyskoteki. Ela, brunetka o ciemnych oczach, miała w sobie coś, co przyciągało uwagę. Druga, Małgosia, była krótko ściętą blondynką — pogodna, wesoła. Zamówiliśmy po piwie. Rozmowa toczyła się lekko, śmiechy, drobne żarty — wieczór mijał szybciej, niżby się chciało. W pewnym momencie Ela usiadła bliżej, a jej dłoń niepostrzeżenie dotknęła mojej. Knajpka była prawie pusta — może dlatego, że było jeszcze wcześnie. Posiedzieliśmy do ósmej, a potem postanowiliśmy wracać. Stanisław wrócił do hotelu, a ja odprowadziłem dziewczyny. Najpierw Małgosię, by potem zostać sam na sam z Elą. Poszliśmy więc na spacer w stronę stadionu. Na betonowych trybunach usiedliśmy obok siebie. Wokół panowała cisza, z daleka słychać było tylko szum miasta. Siedzieliśmy tak chwilę, blisko, nie śpiesząc się z żadnym słowem. Eli usta przylgnęły do moich. Zaczęliśmy się całować. Było ciemno, wokół nikogo, nad nami tylko gwiazdy. Jest ciepła letnia noc, czuć zapach skoszonej trawy na boisku. Rozochocony zacząłem delikatnie ją pieścić. Przytuliła się, a ja całowałem ją po szyi, po policzkach, aż znowu wróciliśmy do ust. Całowaliśmy się jeszcze chwilę, po czym wstaliśmy i jakby nigdy nic, w dobrych nastrojach kontynuowaliśmy spacer. To był jeden z tych wieczorów, które pamięta się nie przez to, co się wydarzyło, lecz przez to, jak się wtedy czuło. Oboje potrzebowaliśmy bliskości, wsparcia, zrozumienia. Podążając w stronę jej osiedla, odległość mierzyliśmy pocałunkami i przytuleniami. W niedzielę spotkaliśmy się ponownie — tym razem u niej w mieszkaniu. Poznałem jej mamę i babcię. Ela była zgrabna, wysportowana; tańczyła w zespole tanecznym, z pasją i lekkością. Od tamtej pory, gdy tylko mogłem, spędzaliśmy razem popołudnia i wieczory. Po jakimś miesiącu pracy w delegacji odezwała się Magda, która pracowała nad morzem — w Zakładowym Hotelu w Dąbkach. Po którejś rozmowie telefonicznej poczułem w sobie to coś. Pomyślałem więc, że po skończonej robocie pojadę prosto do niej, stopem, w odwiedziny. Dni w pracy oraz czas spędzany z Elą mijały szybko, aż nie wiem, kiedy nadszedł dzień pożegnania. Bardzo się z nią zżyłem. Byliśmy blisko. Obiecałem, że gdy tylko wrócę do Krakowa, napiszę i się odezwę. Spakowałem więc plecak, uścisnąłem rękę Stanisławowi i poszedłem przed siebie. Poszedłem w stronę drogi wylotowej z miasta. Był piękny, letni dzień — właściwie przedpołudnie. Ciężki plecak wżynał mi się w ramiona. Dobrze, że miałem na sobie grubą, skórzaną kurtkę. — trochę amortyzowała ten ciężar. Machnąłem ręką i po chwili siedziałem już w ciężarówce. Kierowca jechał aż do Gdańska, więc mi to pasowało. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, a droga i kilometry uciekały. Jechaliśmy trasą 77 w stronę Warszawy. W okolicach Radomia zobaczyliśmy młodą dziewczynę z plecakiem. Podobnie jak ja wcześniej — machała, by zatrzymać podwózkę. Kierowca nic nie mówiąc zjechał na pobocze i zabrał ją na trzeciego do szoferki. Po chwili jechaliśmy już w trójkę, w dobrej atmosferze, rozmawiając i śmiejąc się. Dziewczyna wracała do domu ze stancji. Była wesoła i otwarta. Kierowca chyba to wyczuł — w ogóle tacy jak on często mają nosa. Jedno spojrzenie i już wiedzą, co za człowiek, czy warto go zabrać na pokład. Bo po co im ktoś, kto się nie odzywa, albo ktoś nieprzyjemny, z kogo trzeba wyciągać każde słowo. A tak — luźna rozmowa, czas i droga mijały szybciej. Z okolic Radomia kierowaliśmy się w stronę Warszawy, a potem odbiliśmy na Łódź. Stamtąd prosta już była droga na Gdańsk. Za Łodzią zrobiło się jakby ciszej, bo opuściła nas nasza wesoła autostopowiczka. Koło czwartej rano dojechaliśmy do Grudziądza. Wjechaliśmy gdzieś w pustkowie, na jakąś farmę. Trochę się wtedy przestraszyłem. Kierowca poprosił, żebym poczekał na niego w szoferce. Sam poszedł do czyjegoś domu. Nie wiedziałem, co my tu właściwie robimy. Ale po kilkunastu minutach wrócił i bez słowa ruszyliśmy dalej. W drodze na Gdańsk miałem wysiąść mniej więcej w połowie trasy, żeby dalej łapać stopa i przez Kaszuby przebić się do Dąbek. Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem od razu do Gdańska. A stamtąd drogą łączącą się z Koszalinem, nie pojechałem dalej w stronę Dąbek. Ale cóż. Widocznie tak miało być. Wysiadłem więc gdzieś pośrodku drogi między Gdańskiem a Grudziądzem. Stamtąd coraz głębiej zagłębiałem się w pojezierze kaszubskie. Parę kilometrów z leśniczym, parę z jakimś rolnikiem. Nie było ciężarówek, tylko osobowe i terenowe samochody. Z dala co kawałek błyskały tafle jezior — jak flesze, jak turkusowe korale na białej szyi. Im dalej wchodziłem w tę krainę, tym bardziej zachwycało mnie jej piękno. Pomyślałem wtedy, że kiedyś na pewno tu wrócę — by jeszcze raz rozkoszować się tymi krajobrazami. Do Dąbek dotarłem dopiero wieczorem — zmęczony, spalony słońcem. Czułem na sobie cały jego żar. Prosto z drogi poszedłem na plażę, by zmyć z siebie znój dnia. Fale były chłodne, uspokajające. Po chwili znów poczułem się rześki i lekki, jakbym zostawił wszystko w morzu. Z plaży skierowałem się do pobliskiej tawerny rybackiej. Stała na uboczu, z dala od wszystkiego — raczej nie była to ostoja przyjezdnych. Po wejściu poczułem się trochę nieswojo. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Zamówiłem piwo i usiadłem w rogu sali, przy małym stoliku. Nie wiem nawet, kiedy podszedł do mnie jakiś facet i zaprosił do swojego towarzystwa. Przyjąłem propozycję. Po chwili siedzieliśmy już razem przy długim, drewnianym stole. Byli tam miejscowi rybacy i ludzie utrzymujący się głównie z turystyki. Piliśmy piwo do późna w nocy, raz po raz śpiewając albo krzycząc coś wesoło przez salę. W końcu jeden z nich zapytał mnie, czy mam gdzie spać. Odpowiedziałem, że nie. Zaproponował więc nocleg u siebie w domu. Do jego chaty dotarliśmy około trzeciej nad ranem — pijani, rozgadani. Drzwi otworzyła nam żona. Spojrzała na mnie zaskoczona i zapytała, kim jestem i co tutaj robię. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo mój kompan odparł tylko, że „śpi u nas” i kazał jej dać mi pokój. Pomruczała coś pod nosem, ale poszła po klucze, otworzyła drzwi i wskazała łóżko. Na tym skończyła się nasza rozmowa — to był już nasz komunikacyjny Everest. Dalej zaczynało się tylko „ehsencjonalne” podejście do rozmowy — czyli bełkot. U mojego kompana zresztą także. Padłem na łóżko, jak stałem — i to by było na tyle. Poranne przedpołudnie było znowu piękne i słoneczne. Poszedłem do gospodyni, by opłacić pobyt i podziękować za nocleg. Poinformowałem ją, że zostaję jeszcze na parę dni. Okolica była ciekawa — na uboczu, z dala od turystów. Odświeżyłem się, zjadłem śniadanie i wyszedłem na spacer. Droga prowadziła przez sosnowy las, w stronę morza. Pachniało żywicą, w powietrzu czuć było sól i ciszę. Odświeżyłem się i ruszyłem zwiedzić okolicę. Nie mogłem się już doczekać, kiedy dotrę do hotelu, w którym pracowała Magda. Znaleźć go nie było trudno — to był jedyny większy ośrodek w Dąbkach. Zjeżdżali tam pracownicy Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu, więc duża część gości pochodziła właśnie stamtąd i z okolic. Magda była jeszcze w pokoju. Na mój widok ucieszyła się, przytuliliśmy się i pocałowali. Pokój dzieliła z dwiema koleżankami, które pracowały razem z nią. Za chwilę musiały wyjść, by obsługiwać gości, więc umówiliśmy się na wieczór. Wieczorem poszliśmy do knajpy — a właściwie do dużego namiotu, który stał tuż przy molo nad jeziorem Bukowo.  
    • @MIROSŁAW C.   I tylko białe płatki snów ukryte w oczach wydają się być ponad …smutną rzeczywistością. Refleksyjny wiersz:) 
    • ona-onej zje no-ano. on-onemu rum. E... no no!   To i mułowi towot? I wołu miot.   A po gnidę dingo, pa!   O, no i Mongołów ognomiono?
    • @Migrena Mój aparat siedzi w nadgodzinach a i tak nie nadąża:) co z tego że system wypluje dokumenty, które po kilka dniach drukowania spakuje się w kilkadziesiąt segregatorów i miesiącami będzie się je analizować, bez wniosków, bo ilość jest za obszerna. Okrutna inflacją danych. Algorytm to ogarnia systemowo, ale to wymaga ogromnych nakładów, a państwo ma tyle zadań, że tej forsy zawsze nie starczy. Aparat to cieszy, że do 10 letniego ksero w końcu dotarł toner, a jak powiedzmy lokalny aparat nie dostanie odpowiedzi od wielkiego big techa z Ameryki bo Hindus z Mandrasu stwierdzi, że nie, do kogo pójdzie na skargę, jak długo będzie to trwało;)  Mała anegdota z praktycznego działania państwa, właśnie dotyczącego konieczności pozyskania pewnej ważnej informacji z Ameryki. Od nas tak daleko nie dodzwonisz się, to za duże koszty, ale z zaprzyjaźnionej instytucji można… pierwszą próba nie udana, ale ktoś pomyślał, że u nich nic i pewnie nie odebrali, więc będzie dzwoniono od nas z nocy, stróż wpuścił, był telefon i znów głuchy… i do kogo na skargę, zasoby są zbyt małe aby za każdym razem literalnie do wszystkiego odchodzić, powierzchownie i do przodu, latać dziury w łodzi, a nie myśleć o budowie nowej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...