Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

kolejny raz
o sprawach ostatecznych
nie porozmawiamy

spóźnimy się
utoczony z naszych relatywizmów słup
rozsądek powierzy się dogmatom
w poczuciu odejścia
wstrzykniesz celebrację lęku
obiecując

wszystko

czego jeszcze
nie objęłaś w moim zasięgu
pogrąża własny bieg
i czas

twój
czas
na reklamę


www.mp4.com.pl/index.php?str=linkif&teksty=5424

Opublikowano

spóźnimy się
utoczony z naszych relatywizmów słup
rozsądek powierzy się dogmatom
w poczuciu odejścia
wstrzykniesz celebrację lęku
obiecując

Dziwna ta strofa - ciężka i przeintelektualizowana, Hayq'u ;) Tak mi się wydaje przynajmniej.
Nawet, nawet całość!

Pancuś

Opublikowano

miałem się czepić, ale patrzę a już kolega przede mną się czepił i pogrubił. Poza tym, drogi HAYQ zwrotka po tej wskazanej przez Pancusia jest prawie banałem (nie merytorycznie, bardziej w warstwie języka)
zdrówko
Jimmy

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


jeśli minął, to chyba dobrze, bo już nie musisz :)
- niektórzy całe życie walczą o markę i rozpoznawalność.
Dzięki, pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


czy przeintele... ;)) nie wiem, tak wyszło. Może powinienem oddzielić cztery pierwsze wersy (zaznaczone przez Ciebie od pozostałych trzech)... nie podejrzewam jednak, żeby coś tu było niezrozumiałe, ale dobra, niech i tak będzie. :)
Dzięki Pancolku, pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jimmy, znaczy dobrze chyba, bo wtedy wszystko byłoby przeintelektualizowane, a tak cuś ludzkiego jeszcze pozostało :) Cholera teraz nie wiem - cieszyć się, że to przynajmniej "prawie" banał, czy nie. :I
Dzięki, pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



1 - utoczony z naszych relatywizmów słup - rozsądek powierzy się dogmatom.
2 - w poczuciu odejścia wstrzykniesz celebrację lęku, obiecując wszystko.
3 - wszystko, czego jeszcze nie objęłaś w moim zasięgu pogrąża własny bieg i czas.

Tak szczerze, to trochę nie rozumiem tych znaków zapytania. Słup relatywizmów, to pewnego rodzaju frazeologia i jest oczywiście czymś zupełnie innym od słupa soli, bo i składnik jest inny, ale może powodować bardzo podobne zjawisko, jakie unieruchomiło żonę Lota. Czy to naprawdę tak niezrozumiałe? :)
Jeśli chodzi o pkt. 3, czy określenie "w matni" byłoby mniejszym abstrahowaniem?
Zresztą wg. mnie to nie jest nic złego - abstrahowanie bywa w wielu przypadkach wyodrębnieniem tego, co istotne od nieistotnego... zjawiska, przedmiotu.
Dzięki Jacku, że zajrzałeś, pozdrawiam.
Opublikowano

Odbieram to jako poetyckie zobrazowanie stwierdzenia, że człowiek ma zbyt mało czasu, aby wypowiedczieć się do końca, aby porozmawiać z innymi o wszystkim, aby omówić sprawy ostateczne. Zwłaszcza ludzie słowa cz w ogóle artyści, któzy nie maja możliwości wypowiedzi bez dostatecznej reklamy swoich dzieł... a ona nigdy nie jest wystarczająca, bo mamy zbyt mało czasu.
Tak to odbieram. I podobasie.
Pozdrówka.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Powitajmy naszego gościa gromkimi brawami! Jest inny. Może zbyt inny. Odróżniający się zbytnio od swoich sióstr i braci. Od wszystkiego, co wokół się śmieje i drwi, i kąsa...   Panie i panowie! Przed państwem: 3I/Atlas! Kometa wielka jak wyspa Manhattan. Jak rąbnie, będzie po nas. Zostanie co najwyżej trochę kurzu.   Kurtyna!   Ustają szurania krzeseł, pokasływania, chrząknięcia w kłębach papierosowego dymu, w odorze alkoholu, rozpuszczalników...   W zdumionych szeptach rozsuwają się zatłuszczone poły szarej marynarki… Ekshibicjonista! - krzyczą ochrypłe głosy.   Po chwili wahania…   Po chwilowym, jakby potknięciu… Nie! To tylko iluzja. To tylko taki efekt, który aż nadto zdaje się złudny.   Klaun to jakiś? Pokraka? Wymachuje laską w bufiastych spodniach i przydużych butach.   Nie. Zaraz! To nie tak! Zaciskam powieki. Otwieram...   I już wkracza na scenę tryumfalnie, cała w pozłocie, jakby w aureoli świętego widziadła. W mieniącej się zielenią, purpurą, czerwienią osadzonej mocno na skroniach koronie. Roztrząsa swój warkocz, rozpościera. W jakiejś optycznej aberracji, imaginacji, eskalacji…   Powiedz, czemu ma służyć ta manifestacja, ten świetlisty kamuflaż, niemalże boski? Nasłuchuję odpowiedzi, lecz tylko cisza i szum narasta w uszach. Szmer promieniowania.   Jarzy się kosmiczna pustka zamknięta w krysztale. W tej absolutnej otchłani mrozu. W tej straszliwej samotni przemijania.   Materializują się dziwne omamy poprzez wizualizację, która przybliża do celu. Co się ma takiego wydarzyć? Coś przepięknego albo innego. Albo jeszcze innego…   Mario, Maryjo, jakaż ty piękna! I tu jest haczyk. Albowiem jesteś zbyt pociągająca jak na tę świętość zstępującą z niebiesiech.   To niemożliwe!   Mój ojciec wołał cię w trakcie alkoholowej maligny. Wołał: „Mario, Mario!”, tak właśnie wołał, leżąc pijany, zapluty, zmoczony skwaśniałym moczem, zanim skonał w błysku nuklearnego oświecenia. Na szarym stepie, deszczowym, gdzieś na stepie nieskończonego czasu.   W domu drewnianym. Samotnym. Jedynym…   Nie ma już i domu, i cienia, który pozostał po ojcu. Wyparował jak tylko może wyparować ostatnie tchnienie.   A teraz zbliża się mozolnie w jaskrawym świetle, kołysząc biodrami. Maria. Ta Maria jego jedyna... I w tym świetle nad głową skojarzonym z kołem, ze skrzydłem, narzędziem, wiórem, bądź iskrą. Bądź odpryskiem jakiejś odległej gwiazdy. Bądź gwiazdy...   Dlaczego to takie wszystko pogmatwane? Korektura zdarzeń widziana przez ojca. Tuż przed zamknięciem na zawsze zamglonych oczu.   A może to właśnie forma ataku obcego umysłu, jakieś oddziaływania nieznane?   Ach, gość nasz promieniuje tajemniczym blaskiem i coraz bardziej lśniącym. Płynie. Nadlatuje. Jest już blisko…   (Szanowni Państwo, prosimy o oklaski!)   A on, a ono, a ona… -- roztrąca atomy wszechświata swoim niebiańskim pługiem. I odkłada na boki, jakby lemieszem.   Przestrzeń będzie żyzna.   Wyrosną w niej całe roje, gęstwiny… Zakorzenią się kłębowiska splątań dziwnych i nieokiełznanych rodników zgrzybiałej pleśni, szemrzących od nieskończonego wzrostu.   Pojawi się czerń. I czerń za nią kolejna. I znowu…   O, już widać ogrom przestrzeni pozostawionej w tyle. A w niej pajęczyna. Utkana. Połyskliwa i drżąca… Sperlona gwiazdami jak kroplami rosy.   Ale to nie koniec. To dopiero początek przedstawienia!   Lecz tutaj gwiazda jest o dziwo czarna. Obraca się i wpatruje swoim hipnotycznym, jednym okiem. Na kogo? Na co? Na mnie. Bo na mnie tylko jedynie. I ta gwiazda, ta grawitacyjna czeluść nieskończenia jak czarna dziura...   Chodź tu do mnie, moja ty tajemnico! Chodź… Prosto w moje w ramiona.   Dotknij mnie i olśnij w swojej potędze wniebowzięcia! Albowiem doznałem wniebowstąpienia. Raz jeszcze wznoszę się wysoko. I raz jeszcze przenikam ściany.   Ściana lśni w promieniach słońca. Na razie nie widzę szczegółów i muskam palcami wyżłobienia karafki. Patrzę przez płyn przezroczysty. Patrzę pod światło. I słyszę tak jakby wołanie z daleka. Na jawie to wszystko? We śnie? Wszystko się kołysze…   Lecz cóż to za statek, co rdza go zżera? Cóż to za wrakowisko? Cóż za wielkie zwątpienie?! To jest przejmująco kruche i wątłe. Przesypuje się przez palce proch brunatny.   A tam widzę. A tam wysoko. Przybywa z oddali zbyt wielkiej, by moc to pojąć rozumem.   I jednocześnie mam to w dłoniach i ściskam. Jądro wyłuszczone. Jądro moje jedyne, spalone i sine… tego ciała jedynego, wniebowziętego. Jądro niklowo-węglowe, żelazne...   Jest to tutaj i jednocześnie tego nie ma. Jądro masywne jarzy się w popiele...   Zbyt dużo tego wszystkiego. Za dużo naraz jeden. Nie wiem. Nic nie wiem. Odchyleń w pionie odczuwam zbyt wiele.   Za dużo. Więcej już nie mogę. Butelka ląduje w kącie pokoju z trzaskiem i brzękiem. Z rozprysłymi kroplami wokół cienistych twarzy, wokół wystających zewsząd dłoni, rozczapierzonych palców.   Kołysze się wszystko. Kołysze. Jak na okręcie w czasie sztormu. Szklanki, talerze sypią się ze stołu. Spadają na podłogę z hałasem ostrym jak igła.   Lecz może to moje tylko drżą źrenice? Może to od tego? Ale światło jest majestatyczne i piękne. I równe. I proste. I pędzące na wprost. Na zderzenie ze mną…   A jeśli mnie dotknie – zniknę.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-21)      
    • Ty tutaj jesteś aż człowiekiem masz wolny wybór oraz wolę nie pozwól na to by być echem myśl samodzielnie - to Twój oręż :))
    • @Bożena De-Tre Wzajemnie, dobrego tygodnia!
    • @Nata_KrukJak dla mnie wrzesień,to jeszcze tak :), ale już później, to już na nie :)) A wiersz świetny:) Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...