Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

nie przewidziałam, powiem prawdę
żeby mężczyzna i poeta...
jakby dwa w jednym się złączyło,
na wierszach znał się i kobietach

jednak czasami się przytrafi
pośród wielkiego świata marnot
takie złociste, bardzo smaczne
zupełnie ślepej kurce ziarnko

ko, ko :)

  • Odpowiedzi 56
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

coś ci się prawdy pomyliły,
te ziarno owszem, lecz kogutom,
ale rozgrzeszam, nie mnie winić
damy, co poetyczne tworzą cudo

i prowokują podtekstami
słowa skrojone nie na miarę
przez pisarczyka, który bawi
się kaczym piórem i czytaniem.

do zaś :))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



pogotowie,powiedzmy, energetyczne i wujek dobra rada, przesyłają oszczerzenie: uwaga! poeta!



rzekła róża do motyla
pan nie gada, pan zapyla

pojęcia nie ma głupi kwiatek
że twórczy trud polega na tym
by słowu nadać zgrabny rym
a nie by prawda była w nim

takie dosłowne traktowanie
wierszy, wierszyków, rymowanek
sprawia ze ością nieraz stanie
najbardziej nawet smaczny rym

i tak na przykład gdy o damie
zaśpiewa rozmarzony samiec
-jesteś jak waniliowy krem
to trzeba czytać - ja cię zjem

lub gdy wyszepcze, nie daj Boże-
twe serce w dłoniach mych ułożę
i pocałunki będę kradł
-to znaczy, że jest zbój i drab

więc zmykaj różo od motyla
on płodzi wiersze, nie zapyla
;))))
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ach proszę pana, gołosłowne
mogą być wiersze, bowiem nago
wypada chodzić tylko rymom
i to akurat nie jest blagą

one to lubią, nie ma rady,
potrafią ściemniać samym dymem,
zatem dorzucam wciąż kłamstewek
po milimetrze, znów centymetr

wierszątka urósł, przyjdą oczy
a razem z nimi zacni goście
i będą patrzeć, nawet wierzyć
tak proszę pana żyć jest prościej


:) dziękuję
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


chociażem kurka, tupnę nóżką
jak mogłeś się tak poprzezywać?
no przecież dawno ciebie zjadłam,
a teraz kaczką się odzywasz?

i z czkawką poszłam do kuzynki,
że wciąż pazurem tylko grzebię,
mając koneksje literackie,
owszem dostałam - pióro gęsie

:)
Opublikowano

one to lubią, nie ma rady,
potrafią ściemniać samym dymem,
zatem dorzucam wciąż kłamstewek
po milimetrze, znów centymetr

tak, tak to potrafią tylko damy
jak pani mówi- ściemniać dymem
nie, w tak układać, okraszać rymem
lub oksymoron z każdej frazy

i...

kobieta kiedy chce
też czasem mówi -NIE

tak proszę pana, wszak kobieta
jest właśnie jak zwyczajny poeta
nadaje słowom dziwne brzmienia
zmuszając wszystkich do myślenia

widzi to czego czasem, nawet, nie ma
jest zła, że nie wiesz co jej trzeba
gdy spytasz o to tak zwyczajnie
uważaj, w depresji ją odnajdziesz

przecież jej nie znasz, nie rozumiesz
nie wiesz, co biedna teraz czuje
gdy pyta, jak jej płaszczyk leży
w odpowiedzi, nie musicie być szczerzy

nie po to inną dziewczynę chwali
byście jej zgodnie przytakiwali
czasem wstydliwie zapinając sukienkę
liczy, że przytrzymacie rękę

uczcie się tych przedziwnych sztuczek
gdy branie chcecie mieć u dziewuszek
gdy chcecie wiedzieć kiedy NIE
znaczy, że nie chce, czy, że chce

Opublikowano

a żebyś wiedział, mdleję wtedy,
kiedy w pobliżu jest mężczyzna
wypróbowałam, wiem coś o tym,
odradzam rzecz tę przy słabiznach

musi odgadnąć, w mig najlepiej,
czego najbardziej mi potrzeba,
jeżeli nie wie, to fujara
to nie do ciebie, w razie - przebacz

niech powyrzuca moje buty,
i żeby przy tym nie wymiękał,
jak babcię kocham, kłamiąc w oczy,
że odtąd będzie mnie na rękach

dobrze się bawię :)

Opublikowano
jak zwykle, niezwykle, oniemiały
w stuporcie podobnym do skały
czytam każdą pani frazę i rym
w nich prawdę i wyjątkowy splin

i takie piękne widzenie świata
mowę zatyka..., już nie gadam
wczytany w sens i drugie dno

całusów daję sto
i...
teraz idę na dno

warto iść na dno
albo iść do nieba
wtedy kiedy trzeba

kiedy to coś przychodzi nocą
kiedy serca dwa łomocą
kiedy kobieta chce
kiedy nie mówi nie


-bawmy się ;))))))
Opublikowano

wypraszam sobie, oniemiały?
czy księżyc świeci bóg wie po co
więc na dno idziesz, teraz, nagle
na pastwę mnie zostawiasz nocą?

a dobrze mi tak z nieznajomym
się zadawałam, żal przydławił,
gdyby choć krawat miał lub muszkę,
gdyby nas sobie ktoś przedstawił

a teraz dobre, przedstaw sobie
zwyczajnie mówi, spada na dno
nie prosi nawet żeby razem,
więc puenta będzie z wielką klapą?


miłego nurkowania :)

Opublikowano

odpowiedź 1

tak, więc miła powiem:
pisać z tobą to jest raj
(puentę Boże mi daj)
życie jednak nie poemat

w ciężkim trudzie, znoju ciągłym
nie zaś w tańcu tak jak chcemy
słowa dwa obrócić trzeba
tak by zawsze był poemat

ja i ty
zmieniać ciągle w jedno
my

Opublikowano

odpowiedź 2

wynik naszych rymowanek:
mój talent za słaby jest dla pani

kiedy już w tryumfie uniesiony
powiem rym wspaniały, roziskrzony
to pani go zaraz rym, cym, cym

pobije szybko i jak nikt
ręka kobiety... a jak boli
a ja zwyczajny do swawoli

już słyszę- rym, cym, cym
poety nie ma zaledwie dym
kurz został, zero powagi

tak, czuję się jak król nagi
ach, może w tym mam ciut przewagi
- rym, cym, cym

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

tak sobie myślę, drogi panie
że kiedy nagi wreszcie staniesz
to ta przewaga będzie wielka
nie jakieś małe ciut, ciut, ciut

zwłaszcza tryumfem uniesiony
rymem pięknym rozanielony
w swawolnym swym nastroju
usłyszysz: rym, cym, cym

Opublikowano

pośpiech doradcą bywa omylnym,
trzeba się przyjrzeć temu, owemu
zwłaszcza gdy wierszem układasz kwiaty
może wyjść wiecheć i powiesz - niemój

z niedopowiedzeń wiją się wianki,
niechaj tymczasem z łąką zostaną
księżyc już wzeszedł, psy się uśpiły,
zatem do do rymu powiem - dobranoc

:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


no wreszcie prawdę posłyszałam
korek z wrażenia się odetkał
że w rymowanki dziergam kartki
tępię nożyczki na serwetkach

do pięt poetom nie dorosnę
będę się czołgać jak przeklęta
jeśli mi pozwolicie zostać
do śmierci względy zapamiętam

Pozdrawiam Cię Michaś :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


jedno podwórko, jedna grzęda,
mimo, że ziarno takie same,
nioska jest pośród tylko jedna
i jeden kogut, napalony,
swym kukuryku grzmi nad ranem
- szuka wśród kwoczek przyszłej żony.

przegląda skrzydła i grzebienie,
czasem pazurki skomentuje,
ciut powydziwia, zwykle celnie,
jak na castingu poprzebiera.
te najładniejsze, z gęsim piórem,
prawdziwy kogut w harem wciela.

:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...