Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Jako że 17 września planowana jest premiera Katynia Andrzeja Wajdy, zapewne wielu z nas pokwapi się do kina :) Ze względu na to, że nic nie dzieje się na forum ostatnio, chciałbym spytać Was o filmy, które najbardziej zapadły Wam w pamięć; dramaty, wojenne, horrory-nieistotne. Proszę o tytuły i krótkie recenzje w paru słowach!
Czeka Pancolek i pozdrawia wsiyćkich!

Opublikowano

Maćku; Martwicy nie oglądałem, ale może znajdę czas, żeby nadrobić zaległości! ;)

Messalinie; rzeź polskich oficerów to fakt historyczny, który wymaga szacunku od każdego
Polaka. Nie zgadzam się zupełnie z Twoim postem. Co to znaczy: 'a gdzie ludzie
nie umierali?'?! To że umierają codziennie znaczy, że trzeba przechodzić obok
Katynia obojętnie? Dziwne podejście.

Nicholasie; warto by było najpierw zobaczyć. Jesteśmy początkującymi polskimi poetami, więc
historię naszego kraju powinniśmy cenić nieco wyżej niż inni. Poza tym szmira
przy słowie Katyń...

Andrzeju; zgadzam się z Tobą. Komedie były najniższych lotów, a z recenzją Katynia należy
poczekać. Tym bardziej, że jak sądzę Wajda postarał się, aby oddać klimat
masakry polskiej generalicji.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Co do tych 'wielkich' polskich reżyserów, to zauważam, że kiedyś kręcili lepsze filmy niż teraz (np Hoffman), sam nie wiem czemu.. aaa i jestem Arek a nie Andrzej :)

Hehehe... kurde... cały czas myślałem, że masz na imię Anrzej :) Arku, wybacz Pancolkowi...
Co do reżyserów... hmm... generalnie w polskim kinie ostatnio posucha, dlatego z większą niecierpliwością czekam na Katyń :)
Opublikowano

Nie będę wymieniała tytułów, bo bym musiała tu nasmarować całą stronę, ale lubię komedie i trillery (ale tylko takie które zaskakują) i wiele innych takich jak "Lęk pierwotny" z Edwadem Nortonem, który bardzo zapadł mi w pamięci.

Ale nie o tym chciałam. Chciałam napisać, że ostatnio byłam na "U pana boga w ogródku", który jest kontynuacją "U pana boga za piecem" i muszę przyznać, że to jest to!!! Pomijając moje obawy kiedy widziałam samych ludzi w pewnej kategorii wiekowej wchodzących na salę na ten film.
Film jest poprostu świetny, Jeśli ktoś lubi takie komedie traktujące o zwykłych niezwykłych sprawach i polskich wsiach. Ja uwielbiam. Dobrze jest czasem oderwać się od tego zgiełku i hałasu miasta.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


o boziu, skoro nie może Pan nauczyć się pisać
- niechże Pan używa Worda

/j


zgadzam się z tobą że nadal robie infantylne błędy, nie sprawdziłem wordem, i znów mi się dostało
dzięki za baty
pozdrawiam
Opublikowano

wiesz, kierujemy się punktami zbrodni
nasze polskie podejście to historia
naszpikowana walkami krwiami i tp ...
rżnięcie i rżnięcie

w szwecji nic nie wiedzą o potopie ni w ząb
w belgii nic nie wiedzą o obozach koncentracyjnych
chcesz więcej?
w brazylii piją kawę
a na syberii szable słoniowatych robią karierę

a tu taka rzecz na mnie - tak - mam szacunek
tak - ogromny - ale skończmy z tym wybranym
narodem, ok? nikogo nie zaczepiam
i nie chcę zaczepianym być

MN

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie zaczepiam Cię, Messalinie, a koncepcja narodu wybranego jest zarówno dla Ciebie, jak i dla mnie po prostu śmieszna. Belgowie nie muszą wiedzieć nic o obozach koncentracyjnych, ale Polacy i owszem. Niewiedza o takich zbrodniach jak ta katyńska (lub oświęcimska) prowadzi, moim zdaniem, do wtórnej nienawiści. Ty masz pewien pogląd na przeszłość- i dobrze, tyle że Ty ją znasz. Robienie filmów typu Katyń zwiększa szansę, że ktoś kto z wiedzą historyczną ma niewiele wspólnego zastanowi się/pomyśli przez chwilę nad dziejami własnego kraju i ludźmi, którzy poświęcili życie, żeby on mógł teraz żyć w wolnym kraju. Może to i górnolotne, ale w miarę logiczne.
I przepraszam, jeśli pomyślałeś, że Cię zaczepiam ;) To absolutnie nie byłą moją intencją!
Pancolek
Opublikowano

ok - dzisiejsi politycy stwarzają doskonałą atmosferę
żeby się interesować historią, "wolny kraj" - chyba żartujesz,
dziś w Polsce wraca pseudofeudalizm, nawet do poezji
tak - powiedziałbym - śmieszny kraj - nigdy by nie doszło
do owej zbrodni katyńskiej gdyby nie gupie rządy beka
czy ktoś słyszał, że były postulaty aby polskę wchłonął
nasz brat z zachodu? tak, były takie plany a my? cóż siem
bilim - naród z kijami rzekłbym - po co im przypominać
bohaterstwo - lepiej może głupotę na wyższych szczeblach,
to by była dopiero historia - ech, to tak jak ze średniowieczem,
wszyscy włącznie z gupawimi nauczycielami historii powtarzają
że w średniowieczu ludzi kołem ćwiartowali, GŁUPOTA!!!!!!!!!!
to było w tym waszym bzdurnym ODRODZENIU, ech,
cicho, już się tu nie odezwę, bo w końcu o filmie miało być
z ukonikiem i pozdrówką MN

Opublikowano

"Matrwica mózgu" faktycznie jest świetna. Jedna z niewielu horroro-komedii, która się naprawdę udała. Film niskubudżetowy, chyba nawet, ale nie jestem pewien, ten film nie pojawił się w kinach. No i zombie - pychota!

Co do innych tytułów, jest ich masę. Każdy obejrzał po kilkanaście dobrych filmów. Wymienię tylko te, które naprawdę warto obejrzeć.

Siedmiu samurajów - Zadziwiające w tym filmie jest to, że opowiada zwykłą historię, a wciąga jak żaden film. Po prostu - samurajowie uczą wieśniaków obrony przed grabieżcą. Teoretycznie nic ciekawego. A jednak. Przyciąga subtelny humor, idealnie wyważony. Dobra odtrutka na głupawe współczesne komedyjki epatujące jedynie golizną.
Dalej - gra aktorska. Aktor grający rolę Kikuchiyo spisał się znakomicie. Pierwsze sceny z nim, to jak cały czas się drapie. To jest piękne. Zaswędziała go noga, to cap i drze ją ostro. Nie przejmuje się, że jest na planie. To jest tak pięknie naturalne, że nie mam słów.
Ukazanie samurajów jako zwykłych ludzi. Samurajowie to jeden z zawodów, tyle. To mnie zamurowało totalnie. Po tytule spodziewałem się siedmiu latających w powietrzu gości, co to rozdziabują tępymi narzędziami nieprzyjaciela za nieprzyjacielem. Nic z tego. Samurajowie w ogóle (nie chodzi o tych głównych) to również prześmiewcy, ludzie pazerni na mamonę. Ten film jest do bólu realistyczny. Walka w strugach deszczu to nierzadko taplanie się w błocie.
Jeden z najlepszych filmów Kyrosawy, stary, powojenny (rok produkcji 1954). Oryginalna taśma z filmem trwa 7 godzin, ale najczęściej dostępna jest wersja skrócona. Leciał w te wakacje na TVP1 od północy do 3.30 nad ranem.

Amadeusz - grą aktorską przewyższa nawet "Siedmiu samurajów". Film o Mozarcie ze wspaniałą muzyką. Najlepszy film kostiumowy, jaki miałem okazję obejrzeć. A sam Mozart - śmiechem przebija nawet Waldusia z "Kiepskich".

Oldboy - kino japońskie współczesne. Do "Siedmiu samurajów" nie dorasta, ale zaciekawił mnie bardziej. Film opowiada historię człowieka, który zostaje zamknięty na 13 lat sam w pokoju. Po 13 latach zostaje uwolniony. Ma tydzień, by dowiedzieć się, kto i dlaczego go zamknął. Jak dla mnie wstrząsający.

Człowiek z blizną - najlepszy film z Alem Pacino. Opowiada historię kubańskiego emigranta, który staje na czele mafii. Dosyć mocny, choć krwi - co jest plusem - dużo nie ma. Ale gdzieś w jednej z początkoweych akcji jest odcinanie kończyn piłą mechaniczną, więc momenty są. Kultowy film dla czarnych amerykańskich raperów.

Lawrence z Arabii - tylko jedno słowo: nieprawdopodobny!

Człowiek słoń - prostszy film Lyncha. Mój ulubiony. Typowy wyciskacz łez, ale mnie wziął. Choć wiem, że historia tu opowiedziana jest zmyślona (sam człowiek słoń nie).

Gabinet doktora Caligari - rok produkcji 1920, czyli kino nieme. Dostępny na youtube, tylko trzeba znaleźć dobrą, anglojęzyczną wersję (oryginalna jest niemiecka, ale kto umie niemiecki? rzecz jasna - chodzi o napisy). Do filmu dodana została muzyka, by nie oglądało się zbyt drętwo. Najlepszy film ekspresjonistyczny. Wiele ciekawych momentów, jak choćby scena, w której policjanci siedzą na monstrualnie wysokich krzesłach. To aluzja do sytuacji władz w stosunku do ludzi. Do władzy totalitarnej. Dalej - trapezowe domy, poskręcane dachy. Cała sceneria wykonana z tektury, o ile się nie mylę. Scena przebudzenia somnambulika przeszła do historii nie tylko kina grozy, ale całego kina. No i zakończenie, które jest swoistą klamrą. Szczena w dół opada, człowiek nie może uwierzyć, że ten film ma prawie 90 lat. No, ale więcej nie zdradzę.

To tyle pokrótce o kilku tytułach. Świetnych filmów jest więcej. Radzę oglądać stare filmy. Nawet nie wie Pan, ile rewelacyjnych pomysłów zrealizowano. Po takich filmach jak "Gabinet..." człowiek utwierdza się w przekonaniu, że współczesne kino nie serwuje nic nowego, ale odgrzewa stare pomysły.

Pozdrawiam.

Opublikowano

'Marzyciel' - oglądałem parę razy i za każdym dostarczył mi tyle samo emocji.
naprawdę dobry film z Johnym Deppem. gorąco polecam. może wydawać się
dziecinny, ale mnie poruszł.

'Szkoła rocka' - może i mało ambitne, ale dość zabawne. uwielbiam filmy z dobrą
muzyką.

'Chopin. Pragnienie miłości' - dosłownie każdy film o Chopinie wpływa na mnie
niemalże tak samo, ale ten wywarł najlepsze wrażenie. mogę go oglądać
w kółko i wiem, że mi się nie znudzi. podobnie z 'Błękintą nutą'.

generalnie przepadam za filmami muzycznymi, z elemetami historycznymi.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



kolejna po..? aż tak wiele ich było? gorzej chyba jest z polskimi komediami.

Już wolę obejrzeć genialne Wszyscy jesteśmy Chrystusami, czy Dzień Świra (choć to nie komedie), albo nawet głupkowaty Poranek Kojota, niż kisić się w 'romantycznej' mitologii rodem z Pana Tadeusza i innych 'sztandarowych' polskich filmów.
Opublikowano

Jasne. Oldboy jest koreański. Oglądałem go już jakiś czas temu i sądziłem, że jest japoński. Dobrze, że mnie Pani poprawiła.

Co do śmiechu - a co? ;) Wiem, inna jakość, ale zawsze gdy o tym myślę, to mi Walduś przed oczy wyskakuje. A tak szczerze - to chciałem zachęcić do oglądania. Śmiech Mozarta z tego dzieła trudno oddać słowami i porównywaniami do czegokolwiek.

Pozdrawiam.

Opublikowano

Jako filmoznawca, nie mam tu wiele do gadania.

To będzie arcydzieło, bo Bezet grał tam jednego z profesorów UJ
wywożonych w ramach A-B.

Jest off, jest mainstream, jest Wajda. Przedostatni właściwie z wielkich, choć czasem przeginających. Adios.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
    • @Somalija zmęczenie, zapomnienie... hm...
    • @KOBIETA   ludzie też są emitentami ultrasłabego światła w zakresach widzialnych.   procesy metaboliczne i chemiczne.   ci byle jacy maja latarki .     @KOBIETA   Dominiko. ty masz takie zdolności poetyckiè  ze potrafisz o sprawach wywołujących dreżenie nie tylko serca pisac z eleganckim i czarem.   jest super :))   Ty też !!!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...