Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Pragnę Państwa z góry uprzedzić i przeprosić: poniższy wiersz liczy ponad 70 zwrotek. Każdy, kto pedejmie się lektury utworu (nie wspominając o ewentualnym dobrnięciu do jego końca), ma zagwarantowany mój szczery podziw dla swojej determinacji. Zapewniam, że po raz pierwszy i ostatni zamieszczam wiersz o tak znacznych gabarytach.
****************************************************************


Z mej pamięci niepokornej,
z mych młodzieńczych przygód licznych,
wydobyłem dzisiaj dla Was
ten obrazek archaiczny.

* * *

Szkolne czasy, więc wiadomo:
jeśli szkoła, to wagary -
jak świat światem wciąż się łączą
doświadczenia owe w pary.

Gdy płonęła wczesna jesień,
lub z cieplejszym tchnieniem wiosny,
w teren chłopcy zasuwali,
jak ogary, co w las poszły,

lecz gdy mróz skuł świat za oknem
każdy głowił się od rana:
gdzie tu prysnąć z wrażych lekcji?
(szatnia była zamykana).

Nam - wilczętom sprytnym, cwanym -
obca była indolencja -
któraż straszna ci przeszkoda,
gdy młodzieńcza jest inwencja?

Było w ogólniaka gmachu -
murach starych i obszernych -
zakamarków różnych mnóstwo,
w tym część duża niepotrzebnych.

Jedno takie pomieszczenie
odkryliśmy raz przypadkiem
w naszej sali gimnastycznej,
tuż pod sceną - Zbych mi świadkiem -

i choć trochę zagracone,
prądu brak i wygód wszelkich,
było dla "konkwistadorów" -
co tu gadać - skarbem wielkim.

Zaraz ktoś plakaty przyniósł
i znalazła się gitara,
jakaś świeczka, stare krzesła
i już miała metę wiara.

Jeden tylko miał mankament
ten nasz wyraj, ten nasz azyl:
gdy "wuefu" czas nastawał
(tak bywało... kilka razy),

gdy ćwiczono skoki, skłony,
grano w "siatę", albo w "nogę",
odcinano nam w ten sposób
ewakuacyjną drogę.

Ale kto by się przejmował
takim drobnym utrudnieniem -
wszak od knowań pedagogów
"dziupla" była wybawieniem.

Każdy głowił się profesor:
- Gdzie znów diabli ich ponieśli? -
A my cicho... pojedynczo...
do kryjówki... i cześć pieśni.

I nie przypuszczały wcale
belferskiego ciała sfery,
że pod licealną sceną
jest piwniczka trzy na cztery.

Zanosiło się na nudy,
komuś "lufa" zagrażała -
sama wizja takiej lekcji
mdliła nas i przerażała.

Więc co robią "naukowcy"?
Na wagary sobie idą -
czterech było nas, "Budrysów",
między nimi ja, Wasz "idol".

Sala gimnastyczna... podest...
klapa w scenie... wykładzina...
ależ to emocje były!
Takich się nie zapomina.

Ale dnia pewnego, zimą,
niemal zapachniało wpadką
jednej z naszych "ekspedycji" -
cud, że poszło nam tak gładko.

Zasuwamy do kanciapki,
lokujemy się po kątach...
komuś w brzuchu zaburczało
(bywa, kiedy lekcja piąta),

cichuteńko gra gitara,
już się śmieją młode pysie,
wtem z kolegów jeden rzuca:
- Hej, chłopaki, s**ć chce mi się -.

Na "wolności" do zmartwienia
powód byłby to ostatni -
ot, wygódka albo krzaczek,
lecz co począć w takiej matni,

bo na sali gimnastycznej
sport się właśnie rozpanoszył -
przemknąć się niepostrzeżenie
szans nie było za pięć groszy,

więc na bite trzy kwadranse,
niczym w brzuchu wieloryba
zostaliśmy uwięzieni.
Rzekł kolega: - Wyjdę chyba -.

Każdy się oburzył szczerze,
każdy chciał mu w łeb przywalić:
- Wstrzymaj się, albo coś wymyśl!
Chciałbyś taką metę spalić?! -.

Koleś minę miał nietęgą,
jak skazaniec przed wyrokiem
i bynajmniej nie żartował,
bo "ściśniętym" dreptał krokiem.

A poza tym przed erupcją
krater emituje gazy -
tutaj też to miało miejsce
i to - wyznam - sporo razy.

W "zagęszczonej" atmosferze
ciężko się rozumowało,
a czas naglił, bo już "monstrum"
bez pardonu na świat chciało.

Nim krytyczny nastał moment
los uśmiechnął się do druha -
na bezrybiu i rak ryba,
kropla morzem, gdy posucha.

Wyostrzony desperacją
wzrok kolega miał jak brzytwa,
dostrzegł w ciemnym kącie puszkę -
małą: zero siedem litra.

Chłopak był w skowronkach cały,
że fant znalazł odpowiedni -
na pokrywce napis głosił:
"farba olej. orzech średni".

Fakt - nie była całkiem pusta,
lecz ocenił nasz rówieśnik,
że nieszczęście jego wredne
jeszcze się w tej puszce zmieści.

Tu nie było, że: "co nagle..."
i nie było: "za chwileczkę...".
Odtąd wiem, co pośpiech znaczy.
Ktoś taktownie zdmuchnął świeczkę.

Mrok nas okrył litościwy,
lecz niejeden bodziec zdradzał,
że kolega pomysłowy
zamierzenie w czyn wprowadzał.

Jakie owe bodźce były?
Raz z "przepony", raz z "osierdzia"...,
lecz niech lepiej pozostaną
za zasłoną miłosierdzia.

Puszka mała... i po ciemku...
oj, nie było mu zbyt łatwo.
Wtem w ciemnościach głos się rozległ:
- Ja pier***ę! Dajcie światło! -.

Trzask zapałki... i blask świecy
porozpędzał mrok po kątach...,
"autor", "dzieło" ukończywszy,
we wzrokowy wszedł z nim kontakt.

Widok zaś był dramatyczny,
zbulwersował wszystkich srodze,
bo "meritum" okazałe
spoczywało na podłodze.

Kiedy głową się nie myśli,
nigdy nie wiesz, co cię spotka:
jak skierować "to" i "owo"
w dziurę o średnicy spodka?

W większą czeluść owszem, spoko,
lecz w tak małą? Pełna klęska!
Na przeszkodzie anatomia -
nawet wtedy, kiedy męska.

Tak więc w miejsce przeznaczenia
"owo" wpadło wręcz wzorowo,
szkód nie czyniąc w środowisku.
"To", dostojnie legło obok.

Zręcznie-ręcznie, czy kopniakiem...,
sam już nie wiem jak się stało,
że co miało siedzieć w puszce,
w końcu w niej wylądowało.

Terkotliwy jazgot dzwonka
kres obwieścił naszej kozy,
a kolega swe "trofeum"
z gracją pod sweterek włożył.

Trochę czasu upłynęło,
nim "przestępcy" z końca sali
chyłkiem i niepostrzeżenie
pod drzwi klasy zawitali.

Chciał "dywersant" swoją "bombę"
wynieść zaraz do śmietnika,
lecz na lekcję dzwonek wybrzmiał -
zaczynała się fizyka.

Wetknął balast w kąt przy szatni,
mówiąc: - Wezmę ją po "fizie" -.
Zgodnie mu przytaknęliśmy -
wszak nikogo nie ugryzie.

Gdy minęła lekcja - pobiegł.
Wrócił... dziwny: - Coś cię boli? -,
a on na to: - Ale numer!
Ktoś tę puszkę podp*******ł! -.

Najpierw nikt mu wierzyć nie chciał,
każdy myślał, że to ściema.
W końcu sprawdziliśmy wszyscy.
Rzeczywiście! Puszki nie ma!

Tego co się działo potem
nie widziałem, Bogu dzięki,
dalsze losy puszki z "farbą"
znam jednakże z drugiej ręki.

W małym domku koło szkoły
mieszkał nasz znajomy woźny -
czasem gderał, sarkał trochę,
lecz ogólnie był niegroźny.

On to właśnie, razem z synem,
idąc pustym korytarzem,
dojrzał puszkę. Od "młodego"
znam historię dalszych zdarzeń.

Puszka farby w czasach "Edzia",
to rarytas był nie lada.
Schował zdobycz pod fartuchem
mrucząc: - Nada się, oj nada -.

Wyglądała na nietkniętą -
pełna była... w dobrym stanie...
Jasne! Przecież tydzień temu
było w szkole malowanie!

Pedel gościem był trunkowym,
ćwiartkę ciągnął jednym duszkiem.
Myśl przewodnia: jak najszybciej
przehandlować farby puszkę.

- To nie będzie chyba trudne -
wstrząsnął skarb swój: - Jest przynęta.
Do wieczora bez problemu
znajdę sobie kontrahenta -.

I istotnie - po południu
klient przyszedł upragniony.
Woźny, jako że bon ton znał,
czule zwrócił się do żony:

- Dawaj stara szkło i żarło,
sprawa bowiem tu niebłaha! -
(pedel Kazik miał na imię,
jego żonie było Stacha).

Już był poczuł nasz bohater
owo "coś" znajome w kościach -
godnie i po wielkopańsku
do jadalni prosi gościa.

Na stołeczkach się sadowią
jeden z flaszką, drugi z farbą,
obaj skłonni do transakcji,
chociaż każdy z miną hardą.

Po burzliwych pertraktacjach,
gdy już każdy kapkę spożył,
towar trzeba było sprawdzić -
Klient puszkę więc otworzył.

Nie przypuszczał biedny woźny,
że los tak mu da po łapach:
konsystencja... barwa... - owszem -
ale (w mordę!) skąd ten "zapach"?

O czym obaj pomyśleli,
tego dziś już nie rozwikłasz.
Faktem jest, że farba z "wkładką"
"krzepki" utworzyła miszmasz.

Zatrwożyła się cieciowa
widząc jak im lica bledną:
- Coście chłopy narobili!
Jezu! Kwiaty mi powiędną! -.

Odurzony wonią "farby"
wrzasnął kupiec z groźby nutą,
że cieć oszust i szubrawiec
i że farbę dał zepsutą.

Ależ była awantura...,
taka się zrobiła chryja,
że nasz "sprzątacz" przedsiębiorczy
omal nie zaliczył w ryja.

I być może dużo gorzej
zakończyłoby się wszystko,
lecz powietrze "zadżumione"
rozgoniło towarzystwo.

Osobliwa ta historia
ma i swoje dobre strony,
bo po zajściu jakby rzadziej
chodził cieciu "nawalony".

***

Od wydarzeń opisanych
upłynęło lat trzydzieści,
lecz piwniczny ów epizod
każdy z nas w pamięci pieści.

Już "chłopaki" nie chłopaki,
nad głowami cienia smużka,
lecz na twarzach uśmiech gości,
kiedy pada hasło: "puszka".

I to byłoby "na tyle",
pora zamknąć nasz teatrzyk.
Jakiś morał? Bardzo proszę:
ten kto czuje, słucha, patrzy,

również w takiej opowieści
może znaleźć promyk słońca,
bo cóż w życiu ponad młodość -
nawet jeśli ciut... śmierdząca.

* * *
Czy ktoś z Was się jeszcze łudzi,
że ma "pod sufitem równo"
ten, który na bohatera
wykreował zwykłe gówno?





[sub]Tekst był edytowany przez Yourek Ajsiński dnia 08-07-2004 16:43.[/sub]

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ja również jestem pełen podziwu, Panie Mirosławie - jak wspomniałem we wstępie. Fakt - "dzieło" długaśne (sorry), ale historia literatury zna niewątpliwie dłuższe utwory wierszem pisane )).

Ech, tak czasem coś siądzie na mózg... Chciałem po prostu podzielić się z czytelnikami przygodą z czasów sztubackich, chociaż przyznaję - mając nadzieję, że przykuję na tak długo uwagę czytelnika, skromność gdzieś zapodziałem.

Piękne dzięki - pozdrawiam.
Opublikowano

świetne, zabrakło mi chusteczek, popłakałam się ze śmiechu-zabieram do ulubionych-gatunek "rozweselacze"
serdecznie pozdrawiam
anka
p.s. dotrwałam do końca, właśnie ów koniec jest: " ożesz ... klawy"

Opublikowano

Arcydzieło iście zasługujące na wszelkie pochwały .....
Nie miałem problemu z dotarciem do samego końca ...
Przecież od tego wprost nie można się oderwać ....

To namacalny dowód kunsztu , formy i stylu ...w którym pan zna już niemal wszystkie sekrety ...
Zdaję sobie doskonale sprawę z tego jak trudno napisać tak długi , rytmiczny i rymowany tekst
Wypada podziwiać i uczyć się , uczyć ...

Wspaniałe ..........

Do następnego spotkania z pańskim słowem ...
Moje uszanowanie ....LG.

Opublikowano

To świetnie, że pamiętałaś o chusteczkach, Aniu - ostrożnie z płynami nad klawiaturką!)))

*właśnie ów koniec jest: " ożesz ... klawy"*
Domyślam się, że chodzi Ci zwłaszcza o ostatnią zwrotkę))). Mnie też się podoba))).

Serdeczne dzięki - pozdrawiam))).
*******************************************************

Panie Indian, witam w gronie desperatów - to chyba najtrafniejsze określenie czytelników tego wiersza))). Ponownie uradował mnie Pan swoim wpisem.

Dziękuję i pozdrawiam))).
***************************************************
*momentami obawiałem się czy aby nie zdarzy się 'przegięcie' dobrego smaku - jednak eksperyment udany*
O, właśnie takich słów trzeba mi było jak powietrza - serdeczne dzięki Michale))). Zdegustować kogoś, zniesmaczyć - to ostatnia rzecz jakiej bym sobie życzył. Cieszę się, że tak odebrałeś ten "smakowity" kąsek))). Słowa niecenzuralne "wypikałem" (zwróć uwagę: występują tylko w cytatach). Ostatni wyraz wiersza pozostał co prawda bez "woalki", ale przecież dzieło tej miary musi mieć solidny fundament))).

Pozdrawiam serdecznie - dzięki))).
**********************************************************
*Arcydzieło iście zasługujące na wszelkie pochwały .....*
*To namacalny dowód kunsztu , formy i stylu ...w którym pan zna już niemal wszystkie sekrety ... *
Uuuuła!!!
"Niech Pan ochłonie,
Panie Leonie"))))))
Jak Pan może zadawać tak okrutne ciosy mojej pokorze i skromności?)))

Co prawda całość udało mi się utrzymać w formie ośmiozgłoskowca, ale z rytmem niestety poszło gorzej. Doskonale wiem, że nie wszystkie rafy udało mi się ominąć.

Odnośnie nauki: jeśli reflektuje Pan na edukację z rodzaju: "Uczył Marcin Marcina", to nie widzę przeszkód))))

Jestem zaszczycony Pana słowami.

Pozdrawiam serdecznie))).
****************************************************
P.S.
Ponieważ zainteresowanie wierszem przerosło moje oczekiwania, rozochocony tym stanem rzeczy pozwoliłem sobie na pewien czas umieścić w moim "info" fotkę z tamtych właśnie lat. Być może ciekawostką będzie, że wśród osób widocznych na zjęciu, znajdują się szlachetne oblicza wszystkich czterech bohaterów epizodu piwnicznego.
Youreczek - z "nimfą" na kolanach.

Gość Joanna Skor
Opublikowano

Narodził sie nam nowy Kornel Makuszyński. Gratuluję, pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Rzeczywiście, Pani Joanno, chyba coś w tym jest. Obaj - tzn. ja i Pan Kornel (kolejność nieprzypadkowa:-))) ) - ubieramy w rymy naturę. On - koziołka Matołka i małpkę Fiki-Miki, a ja... no cóż - też z natury zaczerpnąłem, aczkolwiek nieco ku fizjologii oscylując:-))).

Kiedy ktoś powodowany lekturą moich wierszy, wspomina o takich wielkich pióra, robię się bardzo malutki, tyci..., znikam prawie. Proszę o litość, Pani Joanno:-). Jeszcze chciałbym tu z Wami troszkę posiedzieć:-).

Dzięki serdeczne - pozdrawiam:-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Yourek...jestes niesamowity...co ja sie nasmialam przed chwila...to jeden Bog wie, bo w pokoju cisza i moj syn spi /w jego pokoju komputer mam/ i pies,u nas noc /u Was dzien/
myslalam, ze wpadne pod klawiature, takiej ubawu dawno nie mialam, smiech to zdrowie...a ten wiersz ....perelka.

[sub]Tekst był edytowany przez Olenka Janik dnia 11-06-2004 08:16.[/sub]
Opublikowano

nooo to jest dopiero wierszydło :)
świetnie się czytało! śmiechu przy nim co nie miara :)
(mam tylko pytanie odnośnie jednego wersu "Bezwzględne na świat się pchało" ma być, że ono się pchało bezwzględnie, czy, że ono było bezwzględne? bo z początku myślałam, że "i" zjadłeś, ale teraz patrzę, że przecież i tak, i tak może być i sens jest :) )

od czasu do czasu dobrze przeczytać coś takiego :) humor od razu lepszy, z miłą chęcią przeczytam następnego "węża" :)

Serdecznie pozdrawiam
Natalia

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Natalio...ono sie pchalo bezwzglednie, sadzac po zachowaniu autora "pchania"...i jest bezwzgledne: if you got it go, you got it go /jak tzreba isc...to trzeba.
[sub]Tekst był edytowany przez Olenka Janik dnia 11-06-2004 19:20.[/sub]
Opublikowano

Mnie jest również bardzo miło, Zosiu - witaj:-))).

Pozdrawiam serdecznie:-)
**********************************

Witam, Pani Maleno:-)

Fabuły dostarczyło życie:-). Tydzień temu odbyłem małą podróż sentymentalną w tamte czasy - uczestniczyłem w zjeździe wychowanków mojego L.O. Z kilkoma osobami widziałem się po raz pierwszy od blisko 30 lat! Niesamowita sprawa, wręcz egzotyka:-).

Dziękuję za tak ciepłe przyjęcie "dzieła wiekopomnego":-))).

Pozdrawiam:-).
*******************************************

*co ja sie nasmialam przed chwila*
I to wystarczy mi za wszystko, Oleńko:-)))

Pozdrawiam cieplutko:-)
************************************

Natalio, Oleńko - oczywiście przy tematyce tak niebanalnej, głębszych analiz przesłania autora uniknąć nie sposób:-)))
Niczego nie zjadłem, Natalio. Temat apetytu nie przysparza:-))). Czy "monstrum" było bezwzględne, czy bezwzględnie się pchało... mniejsza o słowa - ważne są pryncypia:-). Na dowód przytaczam sentencję:
"Śmierć i s****e -
gdzie zastanie" :-)))

Dziękuję - pozdrawiam z uśmiechem:-))).

Opublikowano

Fajny, zabawny i przypomina stare dobre czasy. Taki luzik czasami dobrze robi. Sam w tym celu umieściłem w Piaskownicy wiersz "Serduszka". Czytając Pański wiersz kilka razy wypadałem z rytmu - proponuję trochę nad tym popracować, cenię płynność. Moja uwaga nie zmienia jednak faktu, że się nieźle uśmiałem ...
Pozdrawiam :)

Opublikowano

Pani Anastazjo, w takie historyjki mój żywot raczej nie obfituje, a z niczego - czyli z głowy:-) - za bardzo czerpać nie potrafię. Może kiedyś jeszcze uda się skrobnąć coś takiego, ale obiecać niestety nie mogę.

Piękne dzięki - pozdrawiam:-).
*******************************************

*Czytając Pański wiersz kilka razy wypadałem z rytmu *
Wiem - psia kostka - wiem, Panie Marku. Zdaję sobie sprawę, że rytm kuleje tu i ówdzie. Mam co prawda parę pomysłów na korekty, ale czy "dzieło" jest tego warte?:-)

Dziękuję za wpis i podziwiam wytrwałość:-).
Pozdrawiam:-).
*****************************************
*a swoją drogą, to niezłe "ziółko" z Pana :))*
Teraz to już raczej zielicho stare, kostropate - Pani Emilio:-)

Dziękuję serdecznie i pozdrawiam, ciesząc się Pani uśmiechem:-).

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • A Iwa, Pawle, chce lwa, pawia
    • I stryczek czekał. Cierpliwie. Tak samo jak tłum na placu St Genevieuve. Gdzieś w oddali ulic dzielnicy Blerváche, zarżały konie, północny, zimny wiatr, dął we flagi na blankach murów, ludzie strwożeni i zagubieni w swych myślach, nie mogli być pewni już ani zbawienia ani potępienia. Upadły im do stóp kajdany i wielu z nich poczuło wolność swych czynów i sumienia. Byli ludźmi stworzonymi na podobieństwo Boga. Lecz gdzie był ten ich Bóg? W postaci ojca Oresta czy ojca Nérée? Czy może jednak ukrył on się skutecznie w obliczu umęczonego skazańca?     Wielu patrzyło teraz na Orlona a on uczuł jakby moc nie pochodząca ani od Boga ani Szatana. Zrozumiał jak wielu pobratymców, ludzi ulicy i rynsztoka. Okrytych nie chwałą i złotem a fekaliami i brudem, solidaryzuję się z jego męczeństwem i widmem nieuchronnej śmierci. Widział ich usta. Suche i spękane. Sączące cichcem, pokłady górnolotnych i chwalebnych modlitw. Widział jak nagle zgasło słońce górujące nad brukiem placu. I cień długi padł na miasto i jego mieszkańców. A może wyległ on z dusz ich. Może i ich grzechy zostały darowane i uciekały teraz z ciał by ginąć cicho pod wzrokiem czujnych posążków aniołów. U stóp posągu świętej Genowefy, do której w godzinie próby i zwątpienia tak często modliły się jego dziewczęta.     Wreszcie spojrzał z ukosa na samego ojca Oresta. Sam nie wiedział czy wypada mu coś rzec na jego świątobliwa postawę wiodącą go ku chwale zbawienia duszy i ocalenia głowy. Wiedział jedynie, że obcy mu tak naprawdę ojczulek, zajął się nim niczym synem marnotrawnym, choć Orlon nigdy mu nie obiecał poprawy swego zachowania czy odkupienia win. Prędzej jednak życia by się wyrzekł niż losu ulicznika i wyrzutka.     Tak często przychodziło mu pisać w swych wierszach o atmosferze i pulsie tego miasta, które oddychało zbrodnią i występkiem a którego krwioobieg stanowiły szelmy i łotry, murwy i alfonsi, włamywacze i mordercy. Wszyscy Ci, zjednoczeni w upadku ideałów i pochwale swej zgorzkniałej pychy. Wszyscy, którym lochy Neufchatel były okrutnym domem szaleństwa a drewniana Agnes była wybawicielką od codziennej rutyny. Planów zbrodni i zysków. Ucieczki w bezdnie, czarnych bram do piekła. Uliczek Gayet. Gdzie pieniądz, tańczył między palcami sutenerów i chlebodawców dziewcząt a moralność cicho skomlała, pobita i pohańbiona w kałuży krwi niewinnej. Przybrała twarz dziewcząt takich jak Pluie czy Biała Myszka. A łzy jej były ciężkie od bólu i nienawiści do ludzi władzy i losu francowatego.     I choć ciężko było w to uwierzyć, nawet Orlonowi. Sam uronił łzy. Tu, na podeście miejskiej szubienicy. W obecności oficieli, sądu i miasta. Widać Bóg mu przebaczył. Chmurę przegonił silny wiatr i znów promienie słońca oświetliły jego twarz. Ojciec Orest dojrzał te łzy i patrzył na niego z dumą jak nieraz robił to jego ojczym. Jego duch znów stanął mu przed oczyma. Ojciec Lefort znów pouczał swe przybrane dziecię. W ogrodzie biskupiej rezydencji.   - Pamiętaj Orlon. Grzechy nasze doczesne są nam ciężarem na sercu, jak kamienie omszałe, polne. Więc nie grzesz więcej ponad to co Twe serce będzie mogło unieść. Każdy grzech nie jest miły naszemu stwórcy, lecz grzeszeniu myślą i mową łatwo jest ulec. Człowiek jest na to istotą zbyt prymitywną i porywczą. Nie grzesz synu mój jednak zbyt wiele czynem wobec bliźniego. Bo grzechy wobec braci i sióstr naszych szczególnie są niemiłe Panu. Pokuta za nie jest surowsza a konsekwencję zbyt często nieodwracalne. Pokutuj i wybaczaj a będziesz doskonalszy w podążaniu za prawdą. Kieruj się nią i sercem a zjednasz ludzi pod sztandarem niczym król. Przekaż im słowo do umysłów I niech im zakiełkuję w sumieniu. Niechaj Twym sztandarem i herbem będzie prawdą synu a lud pójdzie za Tobą choćby w odmęty śmierci.   Warto by wykorzystać nauki ojczyma. Przecież był królem. Półświatka i zbrodni. No ale cóż, trudno. Nie każdy rodzi się kardynałem czy papieżem. A on urodził się kłamcą i manipulantem więc zjedna jakoś ten zwarty, liczny tłum.     Z jego ust popłynęły słowa nieprzystojne dla umierającego, a jednak dziwnie święte, bo wypowiedziane z serca, które widziało już piekło – i ludzkości, i niebios   - Boże szelmów, wszetecznic i łotrów bez czci … - urwał nagle w pół zdania jakby nie do końca wiedząc czy chce je kończyć tą myślą którą zamierzał. Niepewnie, szukając wsparcia w głowach tłumu. Dojrzał swą ukochaną Tibelle. Wiedział, że dla niej warto żyć i bluźnić. Kochać i brukać. Świętych i innowierców. Zakonników i murwy upadłe. Zaczerpnął solidny haust powietrza i wykrzyczał pewnie na cały głos aż echo zerwało do lotu gołębie z pobliskich dachów - Pobłogosław, miłosiernego króla!
    • Ule ja kupię! I pukaj, Elu
    • Dzień skwarny odszedł. Na podkurek się swarno zebrało. Oświetlony zewsząd chutor, jak latarnia na skale wytrwała pośród stepów oceanu. Brodzą i legną się leniwą strugą czernawą, struchlałe, lękliwe osiedli ludzkich, cienie. W pomrocznym maglu, letniego wieczora mieszają się ze sobą. Jazgot niestrudzonych świerszczy, parsknięcia sprowadzanych do stajni koni i skowyt daleki samotnego łowcy. Prężą się dorodne łopiany, jak iglice wież strzelistych. Na straży wyniosłych, płożących się pośród traw, ostrów burzanu. Płaczę nad Tobą Matko a łza jak ogień me lico gore. Jak szabla moskalska, rzeźbi na policzku blizny ślad. Na tych ziemiach od wieków, tylko śmierć, nędza i wojna rządzi. Więc by przeżyć trzeba mieć dusze i serce z tytanu.   Nadzieje pokładamy tylko w gniewie. A honor nasz i wola, upięta rapciami u pasa. Nasze krasne, stalowe mołodycie, dopieszczone ręką płatnerską. One w obroty tańca, biorą dusze naszych wrogów do zaświatów. W trakcie sporów, wojen czy dymitriad. Piorunie! Leć Miły! Wartko, jak po niebiosach, jasna kometa. Zapisz to w bojowym dzienniku. Mór zaduszony. Zaraza do cna wybita. Jej wojsko teraz jak ten burzan, ukwieci cichy step. Po gościńcu kamienistym. Odsiecz zaprowadzona. Wróg w perzyne rozbity. Skrwawione, roztęchłe, spulchnione od gazów rozkładu. Dają radość dzikiemu ptactwu i zwierzynie. Do ostatniej porcji, słodkiego szpiku.    
    • Arki u Kraka. Na karku ikra
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...