Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Rzecz o tym, jak byliście rzuczani/wyrzucani. Otwieram kolekcję anegdot i historyjek, w jaki sposób, dostawaliście, bądz dawaliście kosza. Mogą być zarówno smutne jak i zabawne opowiastki.

Jeśli o mnie chodzi, to moim znakiem firmowym są walentynki. otóż tak się składa, że 80% moich porzuceń zbiegało się z tym "świętem". Zwykle bywam rzucany w tygodniu walentynkowym, najczesciej w przeddzien, a w tym roku trzy dni po nich. Do tego przez gg - zenada.

Macie jakiś pogląd na rzucanie? "filozofie" wyrzucania ludzi ze swojego zycia? pragmatyczne porady? interesuje mnie tez, czemu rzucacie ludzi, kiedy wam sie dobrze uklada (to do kobiet glownie) i w zasadzie nie ma wiekszych przyczyn ku temu? (moja frustracja). etc. itd. mozecie nawet smęcić w tym wątku jak wam przykro, ja z checią przeczytam. Najbardziej cenne będą dla mnie wypowiedzi doświadczonych ludzi takich najlepiej, którzy mają udane małżeństwa. czy rzeczywiście potrzebne jest dziecko jako element szantażu, by dwoje ludzi nie poddalo sie codziennej rutynie i pracowało nad swoim związkiem? może za dużo pytan na jeden wątek... odpowiedzcie na cokolwiek z tego.

pozdrawiam

  • Odpowiedzi 108
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Hmm dziwna sprawa. Jestem kobietą a pomimo tego takie zachowanie innych kobiet uważam za niestosowne. Tak samo jak wy moi mili (Panowie) nie rozumiem mojej płci wiec co tu dużo mówić :/
Niby Kochają a jednak nie, niby im dobrze a tu okazuje sie co innego,lawiruja,swiruja,zmieniają zdanie,kłamią. Poprostu tego rodzaju kobiet nie rozumiem. (kobieta zmienną jest lecz to niczego nie usprawiedliwia).

Ja osobiście mocnego kopa w takich sprawach nigdy nie dostalam bo myślę że dzieki swojemu dystansowi uratowalam sie wiele razy. A jesli chodzi na odwrot to owszem zdarzalo sie ze komuś musialam dobitnie powiedziec slowa "nie" badz "zegnaj".

Oscarze-faktycznie ci nie zazdroszczę bo czego tu mozna w koncu zazdrościć. Być rzucanym w takie dni i mieć z nich takie "niby" wspomnienia nie jest fajnie.

Kolejna sprawa. Czy mam jakiś pogląd na rzucanie? Uwazam ze nie mozna tego tak ujac. Ludzi wyrzucić ze swego życia ot tak sie nie da. Czas wydaje mi sie uregulowaniem takich sprawach w jakims tam stopniu. Plus podejscie ludzi i wspolne rozwiazywanie problemow.

dalej: moim zdaniem dziecko nigdy nie powinno być elementem szantażu by zatrzymać przy sobie drugą osobe . To nie karta przetargowa by mogłabyć przedmiotem wiązania dwojga ludzi.

Nie bede pocieszac ani mowic jak mi przykro bo to bezsens. Dlatego zycze tylko tego abys wtrafial na porzadne Kobiety a nie takie jakie Ci sie wtrafiaja. Moze czas . Moze podejscie. Moze co innego. sciskam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



W sumie nie chodziło mi o pocieszanie. ale dziekuje:) "przykro" mialo sie odnosic do waszych historii.

Jestes bardzo wyjątkowy rodzajem kobiety, ktora dostrzega i smieje sie z irracjonalnosci postepowania swojej plci:). Bardzo plusujesz za to - wsrod takich kobiet miewalem super kumpli, przyjaciół, raz nawet kochanke (jedyna, ktora kumplem mi zostala po dzis dzien - jest superasna:))

pozdrawiam
Opublikowano

mi się zdarzyło zerwać z dziewczyną przez sms-a o treści

"znam ja coś gorszego
nad uśmiechy krzywe
nad cynizm nad ironie
znam serio fałszywe"

wtedy akurat zacytowałem C.K Norwida i poskutkowało, odczepiła się w końcu
bo wcześniej nie chciała

pozdrawiam

Opublikowano

chłopak z którym się spotykałam, zadzwonił
ostatni raz we Wszystkich Świętych.
miał doła i musiał się wygadać, tak się złożyło
że to było pożegnanie. więcej już się nie
odezwał.

P.S. ja również nie rozumiem tego typu kobiet. pamiętam jak w szkole średniej, pewnej kumpeli wyczytałam z ręki równoległe dwa związki. miało to miejsce przy jej chłopaku, więc ona zrobiła z tego jaja i zaczęła mówić - a może pięć związków naraz?. później w czasie mojej rozmowy z nią w 4 oczy, okazało się, że dziewczyna miała naraz dwóch facetów :/ . oczywiście jeden o drugim nie miał pojęcia, a ona nieźle się wystraszyła przy tym wróżeniu, że prawda wyjdzie na jaw.

pozdrawiam serdecznie Espena Sway :)

Opublikowano

O, naucz mnie też wróżyć :) (albo przynajmniej daj jakiś link do konkretnej strony o hiromancji (chiromancji??)).

Temat zupełnie nie dla mnie, ja jestem od kilku lat szczęśliwym monogamistą ;)

Opublikowano

nie rozumiem pytań. powodów jest tyle ile ludzi i rozstań. są powody których raczej nie pozna ten z kim sie zrywa, np. 'znudziłam sie', 'jestes kiepski w łóżku' itp. ale to jedna kategoria. czasem jest fajnie, ale ma sie przekonanie że 'to' nie jest 'to'. że potrwa to do jakiegos momentu, że może istotnie być fajnie, ale przez kolejne zależności i nowe uczucia później będzie trudniej sie rozstac - wpada sie w stagnacje. inna grupa - ludzie odwracają się na innych dupą. tyle

tera

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ha

to wyzej wspomniana kumpela byla swiadkiem jak jedna kretynka przyszla do mnie po zerwaniu i zaproponowala, ze jak nie rozumie i nie chce sie odczepic, to ona mi podyktuje do niej smsa o nastepujacej tresci:
"wypierdalaj, zawsze traktowałem Cie jako zlew na sperme
ps
masz wstretne cycki"

sms nie poszedl, ale ubaw byl swietny:)
Opublikowano

Mój pogląd na rzucanie znasz — powody mogą być różne. Zbierając różne doświadczenia ludzkie z mojego otoczenia wychodzi mi jednak, że problem tkwi w tym, że często nie wiadomo do końca dlaczego owo rzucenie nastąpiło. Tak naprawdę zostałem rzucony raz w życiu, nie mówiąc o licznych sytuacjach, w których ktoś mnie olał, albo ja kogoś olałem (to pierwsze częściej;)). Do tej pory nie wiem do końca, dlaczego tamta kobieta mnie zostawiła, mimo że utrzymujemy kontakt i nasze relacje można określić jako poprawne. Mogę się domyślać, ale szczerej rozmowy na ten temat nie uświadczyłem. Wydaje mi się, że to jakiś temat tabu jest. Jeśli znajomość jest krótka to jestem w stanie zrozumieć, że ktoś nie ma ochoty rozmawiać, ale np. po trzech latach chyba się jakieś wyjaśnienie należy.
Temat jest bardzo ciekawy i mógłbym wiele anegdotek przytoczyć, które świadczyłyby o niedorozwoju emocjonalnym kobiet, które zdarzyło mi się spotkać na swojej drodze, lecz nie zrobię tego z wrodzonej dyskrecji i subtelności:D.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



ha, dla człowieka, ale gdzie? są plemiona, w których wszyscy traktują się jak bliską rodzinę, w Afryce jakoś, to koleżanka marri huana na pewno może powiedzieć coś bliżej
poza tym zjawisko postępujące np w Stanach Zjednoczonych bądź w Szwecji — ludzie mają nawet kilka związków w życiu i dzieci z różnych małżeństw, co powoduje poszerzenie kręgu „rodzinnego”
Vonnegut kiedyś napisał, że każdy dąży do tego, żeby być jak najmniej samotnym, w związku z czym stara się mieć jak największą rodzinę i jak najwięcej przyjaciół
jeżeli ktoś odchodzi, zawsze jest jakiś powód, źle się dzieje, jeśli ten ktoś nie potrafi znaleźć w sobie odwagi, aby uczciwie i z szacunkiem ten powód zakomunikować — to jest zwykłe tchórzostwo i tyle
Opublikowano

moim zdaniem nie ma co się nad tym zastanawiać...
jest się z kimś, jest się zakochanym, jest tak cudownie, a po pewnym czasie po prostu okazuje się, że to nie jest to, że to nie była miłość tylko zauroczenie itp.
dziewczyny szukają tego jedynego, kiedy są młode to wiadomo, że ten pierwszy chłopak to nie musi być akurat ten na całe życie- rzadko tak bywa żeby był- wciąż dorastamy, zdajemy sobie sprawe, że w kolejnych etapach życia pragniemy-potrzebujemy czegoś innego... jesli jest nam źle z obecnym partnerem, to jedynym wyjściem jest rozstanie

żeby związek się udał obie osoby muszą się w nim dobrze czuć, nie ma co ciągnąć takiej znajomości na siłę

w przypadku nagłego rozstania- choć ono może sie wydać nagłe tylko dla porzucanego/porzucanej- ważne jest jak się to zrobi

to są moje obserwacje...

mam koleżankę, która była z chłopakiem około 5 lat- wciąż się kłócili, o byle co, co krok jakis foch- raz jedno raz drugie, rozstawali się i wracali i ostatecznie on znalazł sobie inną...

nie ma reguły...

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


zawsze się odnoszę sceptycznie do różnego rodzaju sprawdzania, zwłaszcza na studiach;)
trochę mnie bawi „ekologiczne” sprawdzanie człowieka, który jest skrzywiony przez coś takiego jak kultura:)
ale niech będzie, tyle że tak jak napisałem wcześniej, w różnych kulturach bywa różnie, ale nie o tym dyskusja, nie powiedziałbym też, że przypadek, bo socjobiologia z kolei przeczy takiemu stwierdzeniu
swego czasu interesowałem się zagadnieniem „miłości” interdyscyplinarnie, dawno to było, ale teoria Bussa i czynnikowe teorie miłości wykluczają coś takiego jak przypadek, jeśli założyć stałą liczbę osób w otoczeniu, to może być tak, że ktoś może kogoś wywalić z orbity, tyle że różni ludzie orbitują w różnej odległości a wywalenie kogoś z bliskiej orbity chyba jest trudne

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...