Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

@light_2019 @light_2019

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

No popatrz....a mnie się tylko pojawił (a propos tych opuszków palców ) obraz Michała Anioła "Stworzenie Adama". 

Wcale nie im wiecej tym mniej lub odwrotnie, tylko tyle ile trzeba, ani mniej ani więcej :)

dużo pracy przed sobą już raczej nie  przewiduję...

 

 

 

 

:) 

wzajemnie

 

@Dag

 

Dziękuję bardzo 

Opublikowano

pierwsze skojarzenie (tylko się nie obraź, ok?;) - gadał dziad do obrazu ;)

- a są takie, które trzeba oglądać z daleka, znaczy z perspektywy (imprezjoniści),

z bliska się nie da, żeby nie wiem co, rozmywają się - znaczy chaos jest. O co inne bym się martwił

- artysta, malarz znaczy, się pożywić musi. Niestety, z powodu - sztuka jest w odwodzie,

nie idzie na szynkę zarobić, a o puszkę łatwiej. Dobra puenta.

Pozdrawiam.

Opublikowano

@Saint Germaine  masz rację. Początkowo tego wers nie było, pózniej był w innej formie...nie zawsze "do trzech razy sztuka" ma sens :)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Ha ha :) Janku, gadała baba do obrazu... :)

No cóż, żywienie (się) twórców  to odwieczny problem, dobrze że przynajmniej żywimy wobec siebie przyjazne uczucia :)

dzięki i pozdrawiam również 

Opublikowano

Chciałabym, a boję się, tak to odbieram:)
Peelka z jakiegoś powodu trzyma dystans, może nie do końca ufa, a może nie wie czego chce? Z drugiej strony, ta odległość nie jest znowu tak odległa, skoro to tylko odległość opuszków. Peelka boi się bliskości i własnych doznań z tym związanych.
Krótka forma, ale można się w niej odnaleźć. Pozdrawiam imienniczkę:) 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Hej Iwona :)

No cóż, tu raczej nie o lęk biega tylko o odpowiednią odległość do klarownego widzenia...Przy bardzo bliskim kontakcie fizycznym czasem nawet trzeba zamknąć oczy. Zbyt daleki...wiadomo, i sokół wysiada ;) . Tak, masz rację, odległość na opuszki palców to w sumie niedaleko, a widzenie wyśmienite :)

pozdrawiam serdecznie 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @andrew  nie nie przypisałam Tobie, zgodziłam się z Tobą- gdyby było inaczej- nie napisałabym dzięki. Andrzej nie chciałam Ciebie urazić- jeśli tak się stało- przepraszam.
    • @violetta To mężczyźni mają lepiej bo pięknych kobiet jest mnóstwo a ogarniętych chłopaków ja na lekarstwo...
    • @Migrena Od pierwszych dwóch słów – "zimno. brudne powietrze." – tworzysz nastrój, który przenika cały utwór. To nie tylko fizyczny chłód, ale egzystencjalne, emocjonalne wyziębienie. Każdy kolejny obraz – obojętna ona, nieobecny on, "czarny pył" pod paznokciami – jest kolejnym pociągnięciem pędzla na tym samym mrocznym płótnie. Używasz prawie reporterskich środków. Zdania przypominają klatki z filmu lub pojedyncze, ostre wspomnienia. Detale takie jak "schody skrzypią", "pióro na parapecie" czy "uderzenie w ścianę, mówią więcej niż długie opisy. Pióro, które kiedyś służyło do pisania listów, jest przejmującym symbolem utraconej komunikacji i intymności. Wiersz bezkompromisowo oddziela cielesność od miłości. Opisujesz akt fizyczny w sposób niemal mechaniczny. Część "nie ma miłości, nie ma muzyki" podkreśla, że w tym momencie liczy się tylko "napięcie", "dotyk", "teraz". To esencja chwili, która jest wszystkim i jednocześnie niczym. Na koniec – "świat dalej istnieje, obcy, bez nich." – jest doskonałym podsumowaniem. Ich świat nic nie znaczył dla zewnętrznej rzeczywistości, a po wszystkim zostają tak samo samotni i obcy. To niezwykle poruszający wiersz. Zaimponowałeś mi tym razem umiejętnością tworzenia gęstej atmosfery za pomocą minimalizmu i detali. Uchwyciłeś – pustkę i desperację ukrytą w czysto fizycznym akcie, moment, w którym dwoje ludzi jest sobie jednocześnie najbliżej i najdalej. Świetnie!   
    • Przetarłem knykciami,  zaczerwienione, przekrwione oczy. Nie pamiętam już do końca  czy spałem poprzedniej nocy. Sennie, letargiczne obrazy mar.  Snuły się ospale po marmurowych zdobieniach, kremowego sufitu. A może były to jedynie twory  mej bujnej ostatnio wyobraźni.  Mile połechtane i zbudzone do działania, wydarzeniami, które miały ostatnio miejsce. Właśnie te wydarzenia, dały początek pewnej dozie rozkładu zdrowego rozsądku w mych dotąd nienagannie uporządkowanych i racjonalnych myślach. Sprowadziły pod ten dach nieszczęsny, coś więcej niż tajemniczą niepewność.     Zadomowił się tutaj strach i groza. Atakowały one jednak nie za dni,  wesołych i pełnych entuzjastycznych uniesień. Lecz czekały na zachód tarczy,  krwistego słońca ku falom  bezkresnego, stalowoszarego morza. Dało się łatwo wyczuć jak ciepło wczesno letnich wieczorów, zagarniają pod swe skrzydła, blade jak śmierć suchotna, ćmy. Jak biesiadują, wirując i kołując  u bierwion salonowego kominka.  Jak furkoczą w szale uniesienia o rozgrzane, szklane osłony naftowych lamp.     Po krzywych gzymsach i wybrakowanych, ceglanych murach,  zagłuszane koncertem świerszczy, wspinały się ku  rozwartym na oścież okiennicom, wydłużone w postaci nieziemskich, złudnych bestii, cienie.  Poczęte od mgieł przedświtu. Osiadłe za dnia skwarnego  w taflach skarlałych kałuż. Ukryte w załamaniach krzewów piwonii i róż. Przycupłe wśród, zroszonych żywicą konarów, w sadach i podleśnych, krętych scieżyn, zarośniętych dzikim powojem, ostrą trawą  i młodym mchem co kobiercem  swym zielonym wyszedł z kniei  ku oczom ludzkim.     Cienie te nie niepokoiły zmysłów,  dopóki wyczuwały choć odrobinę życiodajnego światła u granic okien. Szeptały jednak raz głośniej, raz ciszej  do ptaków, które zlatywały ku swym gniazdom na nocny spoczynek. Widać podniebni przyjaciele bali się  ich niecnych zamiarów  bo czasami do późna w noc  niosły się wśród bukowych gałęzi  i lipowych konarów ich podniecone  i zwiastujące niebezpieczeństwo świergoty.     Pierwsze gwiazdy, żegnały migocząc.  Ukołysane w falach słońce. Przejmowały straż nad nieboskłonem. Musiały radzić sobie w poważnym osłabieniu  bo księżyc nieśmiało wychynął jedynie  spoza chmur.   Był u schyłku żywota.  Dziś noc ostatniej kwadry. Domostwo cichło.  Mury i ściany wyłapywały coraz to mniej słów i poleceń tak domowników jak i służby. Tam ostatni raz zabrzęczała  srebrna taca z serwisem do herbaty, Na korytarzu ostatni jęk  wydały sypialniane drzwi. Z cicha przez nikogo już nie podjęte  dopaliło się cygaro, pozostawione w  kryształowej popielnicy.     Ostatnie życzenie dobrej i spokojnej nocy. Dmuchnięcie, gaszące  ostatnie zarzewie lampy. Jeszcze tylko powolne kroki  na głównej drodze. To tylko stróż, idący ku bramie wjazdowej  by zamknąć jej zamki aż do zbawczego rana. I jeszcze szczek  niosący się w tą niespokojną, irlandzką noc. To owczarek stróża. Rad temu, że wypuszczono go  z pomieszczeń kuchennych  ku bezkresowi ogrodowych trawników  i leśnych duktów.     Tak słuchałem wsparty o poduszki,  tych narodzin kolejnej nocy. Sen był tak samo odległy jak wtedy,  kiedy ległem u Twego boku  w tym łożu przed godziną. Wychynąłem przez ramię. Spałaś w najlepsze.  Twe czarne włosy, rozsypały się wokół lica, turmalinowym zachwytem. Błyszczały refleksami fioletowych iskier, to znów lekko rudawym zabarwieniem  przy lini skóry. Skóra Twa była idealnie blada, poetycko, erotycznie zabarwiona różem.  Nie mąciła jej  żadna skaza ani niedoskonałość.     Dłonie zsunęłaś ku linii bioder. Były dziewiczo delikatne. Kremowoperłowe i podobnie do nosa  usiane niesymetryczną linią piegów. Pierś Twoja opadała i wznosiła się miarowo. Sen był spokojny. Oddech Twój ciepły wionął na mój bark  z nieprzymknietych warg. Na nocnym sekretarzyku od Twojej strony, nadal spoczywał Twój grzebień,  lusterko z kości słoniowej  i taca z winem i owocami. Butelka miała nietknięty nawet korek.  Zasnęłaś dziś wreszcie  bez pomocy wina i leków.     Wtuliłem się w Ciebie i złożyłem pocałunek  na Twe rozchylone usta. Objęłaś mnie przez sen  i docisnęłaś się całą sobą do mnie. I choć wiem, że powinienem  równie spokojnie odpłynąć w sen. To jednak męczył mnie od środka ten robak którego zwą sumienie. A chciałem tylko wrócić do tego co było. Co było moim sensem  i szczęściem przez całe lata. Życie bez miłości i sensu w niej zawartym. Nie ma celu.     Dlatego zrobiłem wszystko by Cię odzyskać. I teraz od tych trzech dni i nocy, czuję że odzyskałem moc i prawo do istnienia. A mury te odzyskały prawowitą i jedyną panią. Boję się nie tego co zrobiłem  a tych cieni się lękam. Myślę że to Ci którzy  przychodzą tu z cmentarza. Upominają się o swoją zgubę. Wtuliłem się mocniej  w Twe rozorane rozkładem ciało. Niech spróbują zaprowadzić Cię do grobowca po raz wtóry.  Wolę w miłości trenie, tutaj z Tobą gnić. Niż w żałobnym płaczu,  przebitego stratą serca. Wołać Twe imię po wieczność. Na zimne i głuche ściany grobowca.   W hołdzie E.A.Poe za ukazanie mi piękna, cmentarnych mgieł i cieni. Za mrok i grozę ukryte w poetyckim słowie gotyckiego piękna. Za wszystkie te długie lata spędzone pod mistrzowską protekcją jego dzieł.      
    • @Somalija zazdroszczę ci romansów:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...