Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Witam Marcinie -  widzę nie rozumiesz że Hermaszewski był świadomy co czyni  wojskowa rada ocalenia narodowego

czemu  nie odmówił najwyżej by go zdegradowali - wiedział co się bedzie działo ilu ludzi zostanie upokorzonych tylko

dlatego że myśleli inaczej niż władza.

Ja nie cierpię większości tego co robi Pis ale tu ich popieram  - niech też pocierpią ci którzy wówczas klaskali.

                                                                                                                                                                                                           Pozd.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

toż to rap Pani Hrabinnio:

 

to nic że częstochowa

lecz sens się nie chowa

i nie boli głowa

bo otwierasz dzoiba

na słów takich powab

i na argumenty

mimo żeś nie święty

lecz życiem przejęty

i przez los pogięty

jak stalowe pręty

i na nic kompleksy

czy ktoś tu jest lepszy

tak jak wszyscy pieprzy

wśród wiosennych deszczy

jest cicho nie wrzeszczy

i nie szuka zwady

przestrzega zasady

unika żenady

nie wchodzi w układy

sam se daje rady

:)))

Opublikowano

Bardzo rzeczowa ta dyskusja

lecz przybieram inny kurs ja

 

żal mi jest żołnierzy

wysłał ich biały kołnierzyk

przelew został już wysłany

kto odbierze?..abonent nieosiągalny

dzisiaj rozgrzeszy nas kleryk

wojna gospodarcza toczy się własnym torem

przeplatanym hardkorem

tylko garstce dobrze znana

faluje piuropusz ormiana

 

sankcje tu, sankcje tam

nad tą ziemią nie czuwa pan

tu ktoś próbuje wzrosnąć

no jemu skrzydła trzeba obciąć

 

na memy się natkniemy

kryptowaluty wykopiemy

solą i chlebem przywitamy

krew spokojną tu trzymamy

 

proszę nie bić

jeśli zechcą, winem przepić

ja na stałe nie chcę się zaszczepić

ni nikogo zbytnio nie czepić

 

czynię na pamiątkę znak

w mej pamięci ,piątka, krzak

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


"A kiedy przyszły ciężkie czasy
Zacząłeś szukać czegoś, na co mógłbyś zwalić całą winę.
Coś co przysłoniło Twoje życie.
Pozwól, że powiem Ci coś, co już wiesz.
Świat to coś więcej, niż promienie słońca i tęcza.
Świat to bardzo wredne i złośliwe miejsce.
I nie obchodzi mnie jak twardy jesteś.
Świat będzie Cię bił, dopóki nie padniesz na kolana.
I będzie Cię trzymał na nich, jeśli na to pozwolisz..." Rocky Balboa. Jestem rocznikiem 81 mój ojciec był górnikiem i jedyne czego mnie nauczył by pracować ciężko i nie oglądać sie na to co kto ma. Wydaje mi sie że zamiast iść do przodu obecna wladza za bardzo skupia się na tym co było kiedyś a nie na tym by coś zrobić  dla moich i przyszłych pokoleń. Wygląda to tak jakby szukali winnego bo im w życiu nie wyszło a teraz mogą sobie to odbić. 

 

Opublikowano (edytowane)

swe wylałem gorzkie żale,

kto pracuje ciężko

temu do samego końca

dni w chwale

 

górnicy pracę mają ciężką

czego nie zna większość

a to zapisane w niby rapy

melodeklamowane dramaty

 

ja z rozwagą pragnę brnąć

kuszony jestem glorią w górę piąć

swe wywody muszę kilofem ciąć

 

P.S. Ustawa o KRS to moim zdaniem nepotyzm ale to tylko moje skromne zdanie, ustawa o IPN porusza chyba wszystkich, bo to zagłada kontrolowana. Niczego narzędziami nie chcę nazywać, ale garstka chce swą władzę ukrywać. Prędzej czy później albo pis ulegnie zmianom, albo wejdzie koalicja PO/Nowoczesna

 

Pozdrawiam, szczególnie amatorów rymów

Edytowane przez Jan Dzitkowski (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Jacku, przeczytam wierszyk i do niego się odniosłam bez czytania komentarzy. Mało czasu mam na przepychanki, a i życia szkoda. 

Pa, dobrej zabawy,?

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Napisałem ten wiersz:

 

Słownik języka polskiego

 

Tak wiele umiera dziś słów,

tak nam potrzebnych i ważnych,

puste miejsca tu po nich zostają,

szukającym wciąż ładu i sensu.

 

W przytułku słów Bóg powoli umiera,

bezdomnym, tu nikt go nie słucha,

gdy ono wciąż w koło im ględzi

o jakimś bliźnim, byś był miłosiernym.

 

Słowo prawda zginęło tragicznie

przywalone wynikiem sondażu,

prawdą nie jest już prawda

prawdą to co wypycha portfele.

 

Słowo Ojczyzna przy drodze umiera,

ręką syna ma strzaskany kręgosłup

i nikt przy nim zatrzymać się nie chce,

chociaż to wciąż jest jego Matka.

 

Praktycznie nikt z Was się nad nim nie pochylił.

Proszę mi szczerze powiedzieć, czy te cytowane przeze mnie Pana

słowa tyczą się takich ja.

Nie chciałbym uchodzić w swoich oczach za kretyna, który nie wie,

że powinien milczeć.

 

 

 

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Bezwstydny okrutnik! :)

 

Odnośnie słów:

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

to uważam, że nie chodzi o poglądy, tylko o sposób ich wyrażania. Ów partyjny dawny beton to socrealizm, to pisanie na zamówienie partii, to celowe manipulowanie ludźmi przy wykorzystaniu umiejętności posługiwania się słowem lub pędzlem. Tego nie należy robić. Poezja ma otwierać okno na świat (prawdę), a nie zatrzaskiwać drzwi.  

 

Edytowane przez Marek_Bazyli (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

czy dzisiaj słowa umierają

a zwłaszcza potrzebne i ważne

w dobie powszechnej sanacji

odkrywaj wartości przyjazne

 

Boga nie chowaj w przytułku

On żyje we wszystkim co wokół

dekalog prawdą najwyższą

sondaże portfele - daj spokój

 

miast ględzić usiądź w spokoju

przemyśl co chciałbyś przekazać

złóż myśli w zdania na boku

i to jest najprostsza ma rada

 

Pozdrawiam

 

 

 

 

 

 

 

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc Bardzo ciekawa interpretacja, dzięki.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Ale to nie jest Twoje. Wszelkiego rodzaju cytaty, zapożyczenia, fragmenty cudzych tekstów wykorzystane w wierszu,  powinny być przynajmniej zaznaczone kursywą.
    • @Poezja to życie Jakie nic? A cały świat to pies?
    • @andrew Wytworzyłeś sielankową  atmosferę w tym wierszu. Las, przyroda, zbieranie grzybów. Pozdrawiam :)))
    • Od następnego dnia uderzyłem szukać pracy i wertować na nowo mieszkania. Znów na ławce — sam, z obwarzankiem w ręku. Rozmyślam, zakreślam, wertuję. Z budki telefonicznej do ławki — zakreślam. Z ławki do budki. Jest! Mam! Umówiłem się oglądnąć mieszkanie — tym razem na Kozłówku, więc po przeciwnej stronie Krakowa. Po rozmowie telefonicznej udałem się również na rozmowę o pracę. I tak zaczęła się moja przygoda z elektryką. Z zawodu byłem elektromonterem, więc rozpocząłem pracę w jednoosobowej firmie, ale z aspiracjami. Gość miał duże znajomości i mnóstwo zleceń na terenie Krakowa. Więc zakładaliśmy liczniki, wymieniali przewody elektryczne, robiliśmy od podstaw instalacje elektryczne w nowo wybudowanych budynkach. — nawet u Kotańskiego, gdzie miał powstać jeden z Markotów. Po pewnym czasie zaczęliśmy też wyposażać kuchnie  — te małe i te większe, w urządzenia gastronomiczne. Na pieniądze nie narzekałem. Stanisław, bo tak nazywał się właściciel tej firmy jednoosobowej. — jednoosobowej, bo jak się okazało, nie odprowadzał od mojego wynagrodzenia żadnych składek. Ale co tam — płacił zawsze na czas, a ja wtedy się uczyłem, więc mi na tym zbytnio nie zależało. Stanisław kiedyś był zagorzałym harcerzem. Miał nawet jeszcze kontakty w niektórych harcówkach. Więc czasem pomagaliśmy Harcerzom w naprawie różnych sprzętów. I tak, bujając się po Krakowie ze Stanisławem, dobrnąłem do wiosny. Wczesną wiosną postanowiłem znowu zmienić mieszkanie. Bo tym razem babcia z Kozłówka zaczęła dawać mi się we znaki. Instynkt macierzyński — a może babcierzyński — zaczął się w niej kumulować, nie wiem jeszcze z czym. Byłem sprawdzany: kiedy wracam, z kim wracam, o której wracam. Ufff. Czułem się, jakbym był kontrolowany przez całą brygadę inspektorów jakości. Więc usiadłem na swojej znajomej ławce w Rynku. Z obwarzankiem w ręku, znów wertuję gazetę: Sprzedam. Wynajmę. Przyjmę. Oddam w dobre ręce. „Przyjmę do mieszkania miłą, miłego” — te ogłoszenia od razu odrzucałem. Dość miałem przygód podczas jazdy stopem, odmawiania kawy i tłumaczenia się, że nie jestem gejem, że mam dziewczynę. Oj, jaki ja wtedy byłem wiernym, lojalnym hetero kochankiem! Żeby tylko się wyłgać, potrafiłbym nawet przyznać się, że mam pięć żon — byle zejść na inny poziom rozmowy. A najlepiej: — „Tu niedaleko mieszkam. Dzięki. Cześć.” Więc nazajutrz znowu — obładowany torbami. W jednej ręce książki, w drugiej hantle. Ciężar wiedzy niemal równał się z ciężarem żelaza. Na sobie dwie kurtki, organy i plecak. Jakoś udało mi się wsiąść do tramwaju. Moja masa startowa była spora — tak spora, że podczas hamowania musiało mnie trzymać dwóch gości. A przede mną jeszcze przesiadka, bo tym razem moje mieszkanie wykluło się na Czyżynach. Jadąc ulicą Mogilską w stronę Jana Pawła. Po drodze mijałem młyn. Stamtąd miałem przynajmniej niedaleko do szkoły. Mieszkanie dzieliłem z podstarzałym kawalerem, który pracował w telekomunikacji. Co tam robił — nie wiem. Pewnie z nudów czytał dzieła Lenina i innych wspaniałych rosyjskich propagandystów. Mieszkanie pełne było tego typu książek. Pomijając już to, że wszystko się w nim kleiło — bo sprzątała je raz na tydzień jego mamusia. W pokoju nie było drzwi, więc jak najszybciej zawęziłem wejście szafą, a na niej powiesiłem kotarę — najgrubszą, jaką znalazłem — by nie słyszeć swojego sublokatora. Każdego ranka, przed pracą, w łazience prychał, chrząkał, siorbał, czyszcząc w ten sposób wszystkie kanały nosowe i gardłowe. I wszystko, co tylko można było tam czyścić. To trąbienie nozdrzami — jakby stado słoni naraz brało kąpiel w sadzawce. Codzienny rytuał trwał zwykle pół godziny. Liceum, jak już wspominałem, znajdowało się w Nowej Hucie. Więc zmęczony po pracy, wsiadałem w tramwaj i ruszałem zamyślony. Tramwajem przez osiedla. Ku lepszej aurze. W poszukiwaniu światła. Przez szarozłote blokowiska. Deszczowe lasy. Zadymione gąszcza. Stepowe trawy. W poszukiwaniu czasu. W poszukiwaniu głosu. Ku złotej aurze. Ku jasnej pannie. Tramwajem przez osiedla. Przez zaniki pamięci. Zawirowania i pustkę. Czarne dziury. Przez zapytajniki. Byle cię ustrzec. Byle się ustrzec. Zmęczony i zamyślony, starałem się dobrze wysiąść — byle nie przejechać. Sroka – mój kolega często czekał na mnie przed drzwiami. Z nim nasze nowo poznane koleżanki — Justyna i Agnieszka. Po szkole siadaliśmy na ławce i tak zlatywał nam wieczór. Justyna — ładna i mądra, taka inna od wszystkich blokersów w dresach. Na tym betonowym rumowisku wyglądała jak kwiatuszek. Często ją odprowadzałem pod blok. Przyjaźniliśmy się. A raczej — to ona mnie odprowadzała, bo tu ją wszyscy znali i nikt nas nie ruszał. Wieczorami, wracając od niej, nieraz natykałem się na kiboli. Ale mój instynkt przetrwania i nos nigdy mnie nie zawodziły. Wiedziałem, kiedy ktoś mnie śledzi, obserwuje, próbuje otoczyć. Atakowali zawsze, gdy było ich więcej — nigdy dwóch czy trzech. Dopiero w dziesięciu nabierali odwagi. Ja za to miałem swój instynkt. I potrafiłem szybko biegać. Więc widzieli tylko moje stopy. Zawsze udawało mi się uskoczyć i umknąć. W liceum na Wysokim miałem kumpla — Srokę. Trzymaliśmy się razem. Mieszkał w Hucie, więc pobierałem u niego nauki przetrwania. W szkole przeważnie jechałem na trójkach, ale bez wysiłku. Jak czegoś nie lubiłem, to potrafiłem się ustawić. Najczęściej ustawiałem sobie matematyczki — bo matmy nie znosiłem. W Konarze, gdzie zaczynałem, była taka kosa. Wzięła mnie raz do tablicy, kazała rozwiązać jakieś równanie, a po chwili, odwracając się, chwyta się za głowę i woła: — „A co ty, Kwaśny, na tej tablicy żaby tłuczesz?! Przecież tam nic nie widać, co jest napisane!” I miała rację — ja sam niewiele z tego widziałem. Ale co tam. Lubiliśmy z kumplem pogadać i trochę się jej po podlizywać. Więc po jakimś czasie poszliśmy do niej zreperować gniazdko. Jak już naprawiliśmy gniazdko, to potem naprawiliśmy jej przewody sieciowe. Pamiętam — to był mój ostatni występ przy tablicy. Potem, jakimś dziwnym trafem, odpowiadały już tylko dziewczyny. W Krakowie pani od matematyki była jeszcze przed trzydziestką. Więc ze Sroką zaczęliśmy przy niej rozmawiać o dobrych koncertach w Krakowie. I załapało. Klub Pod Przewiązką i koncerty, które tam cyklicznie się odbywały — pomyśleliśmy: bingo! Po jednym z takich koncertów byliśmy już niemal na „ty” z panią od matematyki. Siadaliśmy w pierwszej ławce — odważni, niby prymusy. Obydwaj udający, że matematyka to nasz najlepszy przedmiot. Nosiła dość mocne okulary, więc chyba z bliska niewiele widziała. Tak nam się przynajmniej wydawało, bo podczas sprawdzianów upominała tylko siedzących za nami. A my — nasza dwójka — od czasu koncertu byliśmy nietykalni. *** Miałem mieszkanie, a Magda od jakiegoś czasu przestała się odzywać. Nie odbierała telefonów. Więc postanowiłem umówić się z Justyną. Lubiliśmy razem filmy, więc zaprosiłem ją do siebie, żeby obejrzeć Psychozę na wideo. Przyszła w sobotę. Ubrana w ramoneskę, obcisłe spodnie. Miała kruczoczarne włosy i piękne usta — jedna z najładniejszych dziewczyn, jakie wtedy znałem. Zaprosiłem ją do swojej nory, nie wiedząc, jak zareaguje na to miejsce. Ale o dziwo — zaakceptowała. I było nawet miło... dopóki nie przyszedł mój siorbiący i prychający sublokator. Wpatrzeni w ekran, w muzykę grozy — nagle z łazienki dobiega trąbienie. Czar prysł. Randka też straciła całą magię, którą próbowałem utrzymać. Pojechaliśmy więc do Justyny. Na schodach powitał nas jej pies — Hunter. Rotweiler. Wspaniały, potężny. Hunter był wpatrzony we mnie. A ja w niego. Nasze wzroki przeszywały się wzajemnie jak dwa lasery. Kiedy tak patrzył, starałem się nawet nie oddychać. Bo wiedziałem, że jeden gwałtowny ruch, jedno dotknięcie Justyny mogłoby skończyć się odgryzieniem ręki. Więc siedziałem na sztywniaka, bez gwałtownych gestów i tak przebrnąłem przez swoją randkę. Na przyszłość już wiedziałem — następne spotkania z Justyną tylko na ławeczce. Choćby przed blokiem. Wszędzie, byle nie przy jej kochanym pupilku — Hunterze. Z książek na półce dobiega muzyka. Zegar w szkliwie bezszelestnie tyka. Nie ma skazańców, nie będzie okrzyków. Krzesło nie stoi — walczy w bezruchu. Walczy i biegnie, by nie dać się złapać, lecz gardło już krwawi, zaczyna chrapać. Zegar w szkliwie już prawie zasypia, już nie oddycha, już przestał tykać. Leżę tak i rozmyślam. A właściwie wymyślam nowy wiersz. Jest koniec roku. Oceny powystawiane — mogę poświęcić trochę więcej czasu swojej „karierze”.        
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...